niedziela, 23 października 2016

ROZDZIAŁ 7

               Wsiadłam do samochodu, który właśnie podjechał. Zajęłam miejsce obok kierowcy i od razu odwróciłam się na tył, gdzie siedziała moja mała chrześnica, a dalej siedziała jej mama. Kierowcą był oczywiście Marc. Rano wrócił z meczu i od razu mieliśmy jechać na obiad do rodziców. Mecz wygrali. Oczywiście pogratulowałam kuzynowi, choć nawet nie wiedziałam z kim grali.
                - Co mówił ci jeszcze Eric, gdy oznajmiał, że zaprosił na ten obiad tą swoją tajemniczą dziewczynę? – zapytał nagle Marc, gdy ruszał z parkingu.
                - Że dodatkowo ma jeszcze niespodziankę, ale nie powiedział jaką. Jestem ciekawa… - stwierdziłam.
                - Założę się, że to jakaś dziewczyna, którą dobrze wszyscy znacie – powiedziała Melissa.
                - Wiem jedno, znając Erica, wszyscy będziemy zaskoczeni – odpowiedział piłkarz.
                - Zgodzę się z tym... – westchnęłam i spojrzałam przez szybę. Pomyślałam w tym momencie o tym co miało nastąpić, gdy piłkarze Barcelony wrócą z tego meczu. Miałam odpowiedzieć ter Stegenowi na jego zaproszenie. Najlepiej będę musiała wymyślić sobie jakąś dobrą wymówkę.
                Droga do Sant Jaume na szczęście nie była długa. Zjawiliśmy się tam przed Ericiem, więc mogłyśmy jeszcze z Mel pomóc cioci i przy okazji pogdybać kogo chce nam wszystkim przedstawić, a Marc i wujek zajęli się Galą.
                I w końcu pod dom zajechał samochód Erica. Siłą odciągałam Marca od okna, by nie ruszał firankami. A to niby kobiety to ciekawskie stworzenia… Ale i tak widać było z daleka jak najpierw z samochodu wysiada mój kuzyn, a zaraz po nim niewysoka szatynka. Już miałam uciekać, ale jeszcze zatrzymał mnie jeden widok, a mianowicie fakt, że nagle otworzyły się tylne drzwi auta. Tuż obok mnie stała Meli i w tym samym momencie złapała mnie za ramię, wpatrując się w tę samą stronę co ja.
                Chwilę później poznaliśmy Raquel oraz dwójkę jej dzieci, Janę i Marca. Jeżeli to coś poważnego, będziemy mieli w rodzinie kolejnego chłopaka o tym samym imieniu. Był Marc Bartra duży, Marc Bartra mały, nasz kuzyn oraz syn Raquel. Dzieciaki były grzeczne i od razu znalazły sobie miejsce przy Gali, która na starcie kradnie serca wszystkich. Kobieta Erica również okazała się być bardzo sympatyczną i ułożoną osobą. Wyglądała i była starsza od chłopaka, ale w domu nikomu to nie przeszkadzało. Melissa też była starsza od Marca o cztery lata, a tej różnicy wcale nie było widać.
                Po obiedzie ciocia pokroiła swoje popisowe ciasto z jabłkami i zrobiła kawę, a dla dzieci gorącą czekoladę. Siedzieliśmy w salonie i rozmawialiśmy, a co najważniejsze chcieliśmy by Raquel nie czuła się skrępowana przy rodzinie swojego chłopaka.
                Stałam już chwilę oparta o framugę wejścia do salonu i obserwowałam sielankowy widok reszty. Po chwili poczułam jak ktoś staje obok i obejmuje mnie ramieniem.
                - Lubię gdy jesteśmy wszyscy razem. – Uśmiechnął się wujek. – A jeszcze bardziej, gdy jest nas jeszcze więcej – dodał.
                - Myślałam, że Eric tak szybko mnie nie wystawi – mruknęłam i zrobiłam smutną minkę, a wujek ucałował mnie w środek głowy. Jako jedyna tu byłam sama.
                - Przyjdzie na ciebie czas, zobaczysz  - powiedział. – Może jutro, może za rok.
                - Ale w tym momencie im pozazdrościłam. – Uśmiechnęłam się lekko. Marc miał już swoją rodzinę, a Eric do tego dąży, a ja? Byłam od nich starsza, a na razie się na to nie zanosiło.
                - Maia, spotkasz swojego księcia i założycie dużą rodzinę – dodał. Uwielbiałam wujka. Wspaniale zastępował mi ojca. Na nic nie naciskał i mówił, że na każdego przyjdzie pora w każdym aspekcie. Byłam im naprawdę wdzięczna, że mnie zabrali do siebie. Nie chcę sobie wyobrażać, jakbym miała wychowywać się w jakiejś rodzinie zastępczej. Cieszyłam się, że ich mam.
                Dołączyliśmy do reszty z uśmiechem na ustach, śmiejąc się z ostatniego żartu dużego Marca. Byłam w swoim żywiole. Brakowało mi tylko obok Oscara i Veronici, który byli w San Diego. Wtedy miałabym przy sobie całą moją rodzinę.

                Następnego dnia, gdy dojeżdżałam do biura dostałam SMSa od nieznajomego numeru. Szybko jednak okazało się, że należał on do Marca ter Stegena. Tak, kolejnego występującego w moim życiu Marca… Zapytał czy wybiorę się z nim na obiecaną kawę. Mogłam zacząć się wykręcać, ale wtedy to pytanie powtarzałby do skutku, więc zgodziłam się. Wstępnie umówiłam się z nim na osiemnastą, bo nie wiedziałam ile dziś będę siedzieć w firmie.
Wysiadłam z taksówki przeszłam przez chodnik. Weszłam do budynku i przeszłam przez duży hol do wind, a w jednej zauważyłam znajomą postać. Od razu szeroko się uśmiechnął i przytrzymał drzwi windy. Nabrałam powietrza w płuca i stanęłam obok niego.
                - Witaj – mruknęłam i nacisnęłam guzik z odpowiednim numerkiem piętra.
                - Okropny poniedziałkowy poranek od razu zmienił się w dużo lepszy – zaśmiał się. – Jak minął weekend?
                - Rodzinnie – bąknęłam pod nosem, patrząc ciągle przed siebie.
                - Ja próbowałem zwiedzać miasto, ale nadal uważam, że ktoś powinien mnie oprowadzić po nim. – Poczułam na sobie jego spojrzenie.
                - Zatrudnij przewodnika, Ethan – mruknęłam.
                - Ktoś chyba wstał dziś lewą nogą.
                - Wystarczy, że pojawisz się obok. – Spojrzałam na niego.
                - Oj, myślałem, że jakoś zaakceptujesz moją obecność tutaj.
                - Próbuję – odparłam. Winda się zatrzymała, a drzwi rozsunęły. Pierwsza wyszłam i pędem skierowałam się w stronę swojego gabinetu. Przed wejściem, na swoim stanowisku siedziała już Amelie i szeroko się uśmiechnęła.
                - Dzień dobry, szefowo – zawołała. – Coś ty taka zła jak osa? – zaśmiała się.
                - Takie moje szczęście, że jechałam na górę w jednej widzie z Rossem. – Przewróciłam oczami.
                - Dalej ci nie przeszło? On już tu jest tydzień!
                - O tydzień za długo.. – westchnęłam. – Pójdziemy później coś zjeść to opowiem ci o nowej dziewczynie Erica – dodałam już spokojniej, a jej oczy aż się zaświeciły. Uwielbiała słuchać o plotkach i gorących newsach, więc zawsze to jakaś odskocznia od przytłaczających tematów.

                Dochodziła szesnasta, ja już wszystko zrobiłam, więc zaczęłam się zbierać do domu. Przyzwyczaiłam się do tego, że czasem gdy miałam wszystko zrobione, wychodziłam kiedy chciałam. Za to często zostawałam dłużej. Właśnie sięgałam po swoją torebkę, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
                - Proszę – odpowiedziałam szybko. Drzwi się otworzyły, a ja ujrzałam w progu kierownika kadr… Spojrzał na mnie niepewnie.
                - Już się zbierasz? – zapytał. Stałam przy krześle, na której leżała torebka po drugiej stronie biurka i miałam już na sobie swoją marynarkę.
                - Tak. Potrzebujesz czegoś?
                - Właściwie to tak. Pomocy.
                - Trzeba było poprosić o to Amelie – odpowiedziałam. Wiedziałam, że przyjaciółka szła mi na rękę i to ona zawsze wszystko załatwiała coś dla mnie w kadrach.
                - Wiem, ale od godziny siedzę w konferencyjnej i przeglądam przysłane CV. Jest ich naprawdę sporo, a jutro już chciałem dzwonić do tych kogo wybierzemy. Chyba zależy nam na szybkim znalezieniu dobrych pracowników.. – dokończył, a ja westchnęłam. – Poza tym, sama zobaczysz kto będzie ci pasował, a kto nie.
                - Ale Amelie..
                - Ona siedzi u księgowych i im pomaga. Już ją pytałem. Wiem, że mnie nie cierpisz, ale proszę tylko o małą pomoc. – Przerwał mi. Popatrzyłam jeszcze na niego i spojrzałam znów na zegarek.
                - No dobrze. Zostanę chwilę – powiedziałam i zdjęłam marynarkę. Odwiesiłam ją na oparcie fotela i wzięłam tylko komórkę do ręki. Ruszyłam w stronę drzwi, a on przepuścił mnie w nich.
                Zasiedliśmy oboje w sali konferencyjnej, gdzie witałam pracowników pierwszego dnia. Połowę stołu zajmowały podania o pracę. Każde osobno w foliowej koszulce. Część była wysyłana pocztą, a drugą drukowano z maili. Na razie rozdzielaliśmy wszystkich na dwie grupy, tych którzy spełniali nasze wymogi oraz tych, którzy mierzyli za wysoko. Później trzeba było ich wszystkich pogrupować na stanowiska, o które się ubiegali.
Przez większość czasu pracowaliśmy w ciszy. Czasem tylko odezwaliśmy do siebie, gdy nie byliśmy pewni co do jakiegoś kandydata. Cieszyłam się, że Ethan się nie narzucał. Wiedział, że gdy zacznie, ja zostawię go z całą tą pracą samego.
                Co chwilę spoglądałam nerwowo na swoją komórkę albo zegar, wiszący w rogu pomieszczenia. Wielkimi krokami nadchodził czas spotkania z piłkarzem, a ja nadal siedziałam w biurze pomiędzy stertą papierów.
                - Czekasz na kogoś? – zapytał w końcu Amerykanin.
                - Nie, po prostu.. – mruknęłam. – Przepraszam na chwilę. – Wstałam i wyszłam na korytarz, wybierając po drodze numer bramkarza. Przyłożyłam telefon do ucha i czekałam aż odbierze.
                - Cześć, właśnie miałem wychodzić z domu. – Usłyszałam w słuchawce.
                - Hej.. Marc przepraszam, ale ja nadal jestem w pracy. Możemy przesunąć nasze spotkanie?
                - Och.. To nic, rozumiem.
                - Po prostu chodzi o to, że może mi to jeszcze zająć godzinę lub dwie. Nie chcę nic obiecywać.. Napiszę, gdy będę wychodzić, dobrze? Coś ustalimy.
                - Nie ma sprawy, poczekam. Nie przepracuj się tam – zaśmiał się cicho, a ja sobie to wyobraziłam. Pożegnałam się z nim i wróciłam do pomieszczenia. Usiadłam na swoim miejscu i dopiero zdałam sobie sprawę, że Ethan mi się dziwnie przyglądał.
                - Chłopak? – zapytał, a ja zmarszczyłam brwi. – Tak pomyślałem, bo uśmiechałaś się tak jak kiedyś.. – dodał. Ściana w konferencyjnym była szklana, a rolety nie były zasłonięte, więc mnie widział. Uśmiechałam się?
                - Nie.. Rozmawiałam ze… znajomą – mruknęłam i wróciłam do przeglądania kolejnego dokumentu.
                - W porządku, nie mów jeżeli nie chcesz – powiedział, a ja posłałam mu tylko krótkie spojrzenie.

                Ubrałam swoją marynarkę i włożyłam rzeczy do torebki, po czym wystukałam wiadomość do Marca, że już jest późno i chyba nie ma sensu dziś się spotykać i umówimy się na inny dzień. Dochodziła prawie dziewiąta, a ja zgasiłam światło w gabinecie i wyszłam, kierując się do windy, obok której czekał Ethan, trzymając w dłoni swoją aktówkę.
                - Odwaliliśmy dziś kawał dobrej roboty – powiedział. Czekał specjalnie dlatego? Byłam zmęczona, a on się jeszcze do tego dokładał.
                - Nie zaprzeczę – odpowiedziałam i przywołałam windę. – Nie musiałeś na mnie czekać. Nieraz wychodziłam ostatnia. – Przytoczyłam sytuacje jeszcze z pracy w Stanach.
                - Niekiedy też wychodziliśmy ostatni razem – powiedział, mając ten swój błysk w oku, na który kiedyś się łapałam. Dobrze wiedział co chciał mi tym przypomnieć.
                - Te czasy minęły – mruknęłam tylko i pierwsza wsiadłam do windy. On wybrał przycisk z parterem i w ciszy zjechaliśmy w dół. Tam pożegnaliśmy się z portierem i wyszliśmy z budynku. – Do jutra, Ethan – powiedziałam i chciałam ruszyć w kierunku postoju taksówek, który był po drugiej stronie ulicy, kiedy on lekko złapał mnie za łokieć.
                - Może cię podrzucę? Wypożyczyłem rano nowy samochód i chętnie dziś nim nadrobię kilka kilometrów. – Uśmiechnął się, a ja spojrzałam na jego dłoń, którą automatycznie zabrał z mojego łokcia.
                - Nie, dziękuję ci, ale poradzę sobie. – Nie miałam najmniejszej ochoty na kolejne minuty w jego towarzystwie.
                - Jesteś pewna? – zapytał.
                - Maia! – Usłyszałam znajomy głos i zobaczyłam zbliżającego się wysokiego blondyna. Zaskoczyła mnie jego obecność tutaj, ale i ucieszyła, ze względu na Rossa. Podszedł i ucałował mój policzek, po czym objął mnie ramieniem. Mina Ethana w tym momencie była bezcenna. – Cześć, Marc. – Piłkarz wyciągnął dłoń w stronę mężczyzny, a ten ją uścisnął.
                - Ethan – odpowiedział. – To ja już będę uciekał. Do jutra – rzucił jeszcze i speszony powędrował do samochodu, który stał na parkingu przed firmą. Wsiadł i odpalił silnik.
                - Chyba dobrze zrobiłem, prawda? – zapytał cicho i jeszcze pomachał do Ethana, który odjechał. Zabrał rękę, którą mnie obejmował i spojrzał na mnie. – Zamawiała pani limuzynę do domu? – zaśmiał się.
                - Dziękuję. – Uśmiechnęłam się lekko. – Skąd wiedziałeś  gdzie przyjechać?
                - Raquel – odpowiedział, a mi momentalnie zrobiło się ciepło. Ona dobrze wiedziała, że byłam właścicielką firmy. – Zapytałem tylko czy wie gdzie dokładnie pracujesz. I numer też mam od niej. I mam nadzieję, że nie jesteś przez to zła.. – Skrzywił się lekko.
                - Nie, przestań.. – Machnęłam ręką i spojrzałam jeszcze w tył, ale na szczęście samochodu Rossa już nie było widać.
                - Naprzykrza ci się? – spytał cicho.
                - To długa i nieciekawa historia, ale dziękuję, że tak zareagowałeś. – Uśmiechnęłam się, a on wskazał drogę do swojego samochodu. Otworzył dla mnie drzwi pasażera, a gdy wsiadłam, zamknął je. Po chwili już siedział obok i odwrócił się, by wziąć coś z tylnego siedzenia. Dwa kubki z kawą na tekturowej podstawce.
                - O tej porze to chyba tylko bezkofeinowa… - powiedział, a ja głośno się zaśmiałam. Pierwszy raz szczerze, tego dnia. 

***
Tak to jest, gdy człowiek chce się trzymać realiów i tyle imion mu się powtarza... 
Ps. Mam małe komplikacje w związku z opowiadaniem świątecznym, ale coś jeszcze wymyślę :)