Wsiadłam
do samochodu, który właśnie podjechał. Zajęłam miejsce obok
kierowcy i od razu odwróciłam się na tył, gdzie siedziała moja mała chrześnica,
a dalej siedziała jej mama. Kierowcą był oczywiście Marc. Rano wrócił z
meczu i od razu mieliśmy jechać na obiad do rodziców. Mecz wygrali. Oczywiście
pogratulowałam kuzynowi, choć nawet nie wiedziałam z kim grali.
- Co
mówił ci jeszcze Eric, gdy oznajmiał, że zaprosił na ten obiad tą swoją
tajemniczą dziewczynę? – zapytał nagle Marc, gdy ruszał z parkingu.
- Że
dodatkowo ma jeszcze niespodziankę, ale nie powiedział jaką. Jestem ciekawa… -
stwierdziłam.
- Założę
się, że to jakaś dziewczyna, którą dobrze wszyscy znacie – powiedziała Melissa.
- Wiem
jedno, znając Erica, wszyscy będziemy zaskoczeni – odpowiedział piłkarz.
-
Zgodzę się z tym... – westchnęłam i spojrzałam przez szybę. Pomyślałam w tym
momencie o tym co miało nastąpić, gdy piłkarze Barcelony wrócą z tego meczu.
Miałam odpowiedzieć ter Stegenowi na jego zaproszenie. Najlepiej będę musiała
wymyślić sobie jakąś dobrą wymówkę.
Droga
do Sant Jaume na szczęście nie była długa. Zjawiliśmy się tam przed Ericiem,
więc mogłyśmy jeszcze z Mel pomóc cioci i przy okazji pogdybać kogo chce nam
wszystkim przedstawić, a Marc i wujek zajęli się Galą.
I w
końcu pod dom zajechał samochód Erica. Siłą odciągałam Marca od okna, by nie
ruszał firankami. A to niby kobiety to ciekawskie stworzenia… Ale i tak widać
było z daleka jak najpierw z samochodu wysiada mój kuzyn, a zaraz po nim
niewysoka szatynka. Już miałam uciekać, ale jeszcze zatrzymał mnie jeden widok,
a mianowicie fakt, że nagle otworzyły się tylne drzwi auta. Tuż obok mnie stała
Meli i w tym samym momencie złapała mnie za ramię, wpatrując się w tę samą
stronę co ja.
Chwilę
później poznaliśmy Raquel oraz dwójkę jej dzieci, Janę i Marca. Jeżeli to coś
poważnego, będziemy mieli w rodzinie kolejnego chłopaka o tym samym imieniu.
Był Marc Bartra duży, Marc Bartra mały, nasz kuzyn oraz syn Raquel. Dzieciaki
były grzeczne i od razu znalazły sobie miejsce przy Gali, która na starcie
kradnie serca wszystkich. Kobieta Erica również okazała się być bardzo
sympatyczną i ułożoną osobą. Wyglądała i była starsza od chłopaka, ale w domu
nikomu to nie przeszkadzało. Melissa też była starsza od Marca o cztery lata, a
tej różnicy wcale nie było widać.
Po
obiedzie ciocia pokroiła swoje popisowe ciasto z jabłkami i zrobiła kawę, a dla
dzieci gorącą czekoladę. Siedzieliśmy w salonie i rozmawialiśmy, a co
najważniejsze chcieliśmy by Raquel nie czuła się skrępowana przy rodzinie
swojego chłopaka.
Stałam
już chwilę oparta o framugę wejścia do salonu i obserwowałam sielankowy
widok reszty. Po chwili poczułam jak ktoś staje obok i obejmuje mnie ramieniem.
- Lubię
gdy jesteśmy wszyscy razem. – Uśmiechnął się wujek. – A jeszcze bardziej, gdy
jest nas jeszcze więcej – dodał.
-
Myślałam, że Eric tak szybko mnie nie wystawi – mruknęłam i zrobiłam smutną
minkę, a wujek ucałował mnie w środek głowy. Jako jedyna tu byłam sama.
- Przyjdzie
na ciebie czas, zobaczysz - powiedział. –
Może jutro, może za rok.
- Ale w
tym momencie im pozazdrościłam. – Uśmiechnęłam się lekko. Marc miał już swoją
rodzinę, a Eric do tego dąży, a ja? Byłam od nich starsza, a na razie się na to
nie zanosiło.
- Maia,
spotkasz swojego księcia i założycie dużą rodzinę – dodał. Uwielbiałam wujka.
Wspaniale zastępował mi ojca. Na nic nie naciskał i mówił, że na każdego
przyjdzie pora w każdym aspekcie. Byłam im naprawdę wdzięczna, że mnie zabrali
do siebie. Nie chcę sobie wyobrażać, jakbym miała wychowywać się w jakiejś
rodzinie zastępczej. Cieszyłam się, że ich mam.
Dołączyliśmy
do reszty z uśmiechem na ustach, śmiejąc się z ostatniego żartu dużego Marca.
Byłam w swoim żywiole. Brakowało mi tylko obok Oscara i Veronici, który byli w
San Diego. Wtedy miałabym przy sobie całą moją rodzinę.
Następnego
dnia, gdy dojeżdżałam do biura dostałam SMSa od nieznajomego numeru. Szybko
jednak okazało się, że należał on do Marca ter Stegena. Tak, kolejnego
występującego w moim życiu Marca… Zapytał czy wybiorę się z nim na obiecaną
kawę. Mogłam zacząć się wykręcać, ale wtedy to pytanie powtarzałby do skutku, więc
zgodziłam się. Wstępnie umówiłam się z nim na osiemnastą, bo nie wiedziałam ile
dziś będę siedzieć w firmie.
Wysiadłam z taksówki przeszłam przez chodnik. Weszłam do budynku i przeszłam przez duży hol do wind, a w jednej zauważyłam znajomą postać. Od razu szeroko się uśmiechnął i przytrzymał drzwi windy. Nabrałam powietrza w płuca i stanęłam obok niego.
Wysiadłam z taksówki przeszłam przez chodnik. Weszłam do budynku i przeszłam przez duży hol do wind, a w jednej zauważyłam znajomą postać. Od razu szeroko się uśmiechnął i przytrzymał drzwi windy. Nabrałam powietrza w płuca i stanęłam obok niego.
- Witaj
– mruknęłam i nacisnęłam guzik z odpowiednim numerkiem piętra.
-
Okropny poniedziałkowy poranek od razu zmienił się w dużo lepszy – zaśmiał się.
– Jak minął weekend?
-
Rodzinnie – bąknęłam pod nosem, patrząc ciągle przed siebie.
- Ja
próbowałem zwiedzać miasto, ale nadal uważam, że ktoś powinien mnie oprowadzić
po nim. – Poczułam na sobie jego spojrzenie.
-
Zatrudnij przewodnika, Ethan – mruknęłam.
- Ktoś
chyba wstał dziś lewą nogą.
-
Wystarczy, że pojawisz się obok. – Spojrzałam na niego.
- Oj,
myślałem, że jakoś zaakceptujesz moją obecność tutaj.
-
Próbuję – odparłam. Winda się zatrzymała, a drzwi rozsunęły. Pierwsza wyszłam i
pędem skierowałam się w stronę swojego gabinetu. Przed wejściem, na swoim
stanowisku siedziała już Amelie i szeroko się uśmiechnęła.
- Dzień
dobry, szefowo – zawołała. – Coś ty taka zła jak osa? – zaśmiała się.
- Takie
moje szczęście, że jechałam na górę w jednej widzie z Rossem. – Przewróciłam oczami.
- Dalej
ci nie przeszło? On już tu jest tydzień!
- O
tydzień za długo.. – westchnęłam. – Pójdziemy później coś zjeść to opowiem ci o
nowej dziewczynie Erica – dodałam już spokojniej, a jej oczy aż się zaświeciły.
Uwielbiała słuchać o plotkach i gorących newsach, więc zawsze to jakaś
odskocznia od przytłaczających tematów.
Dochodziła
szesnasta, ja już wszystko zrobiłam, więc zaczęłam się zbierać do domu.
Przyzwyczaiłam się do tego, że czasem gdy miałam wszystko zrobione, wychodziłam
kiedy chciałam. Za to często zostawałam dłużej. Właśnie sięgałam po swoją
torebkę, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę
– odpowiedziałam szybko. Drzwi się otworzyły, a ja ujrzałam w progu kierownika
kadr… Spojrzał na mnie niepewnie.
- Już
się zbierasz? – zapytał. Stałam przy krześle, na której leżała torebka po
drugiej stronie biurka i miałam już na sobie swoją marynarkę.
- Tak.
Potrzebujesz czegoś?
-
Właściwie to tak. Pomocy.
- Trzeba
było poprosić o to Amelie – odpowiedziałam. Wiedziałam, że przyjaciółka szła mi
na rękę i to ona zawsze wszystko załatwiała coś dla mnie w kadrach.
- Wiem,
ale od godziny siedzę w konferencyjnej i przeglądam przysłane CV. Jest ich
naprawdę sporo, a jutro już chciałem dzwonić do tych kogo wybierzemy. Chyba
zależy nam na szybkim znalezieniu dobrych pracowników.. – dokończył, a ja
westchnęłam. – Poza tym, sama zobaczysz kto będzie ci pasował, a kto nie.
- Ale
Amelie..
- Ona
siedzi u księgowych i im pomaga. Już ją pytałem. Wiem, że mnie nie cierpisz,
ale proszę tylko o małą pomoc. – Przerwał mi. Popatrzyłam jeszcze na niego i
spojrzałam znów na zegarek.
- No
dobrze. Zostanę chwilę – powiedziałam i zdjęłam marynarkę. Odwiesiłam ją na
oparcie fotela i wzięłam tylko komórkę do ręki. Ruszyłam w stronę drzwi, a on
przepuścił mnie w nich.
Zasiedliśmy
oboje w sali konferencyjnej, gdzie witałam pracowników pierwszego dnia. Połowę stołu
zajmowały podania o pracę. Każde osobno w foliowej koszulce. Część była
wysyłana pocztą, a drugą drukowano z maili. Na razie rozdzielaliśmy wszystkich
na dwie grupy, tych którzy spełniali nasze wymogi oraz tych, którzy mierzyli za
wysoko. Później trzeba było ich wszystkich pogrupować na stanowiska, o które
się ubiegali.
Przez większość czasu pracowaliśmy w ciszy. Czasem tylko
odezwaliśmy do siebie, gdy nie byliśmy pewni co do jakiegoś kandydata.
Cieszyłam się, że Ethan się nie narzucał. Wiedział, że gdy zacznie, ja zostawię
go z całą tą pracą samego.
Co
chwilę spoglądałam nerwowo na swoją komórkę albo zegar, wiszący w rogu pomieszczenia.
Wielkimi krokami nadchodził czas spotkania z piłkarzem, a ja nadal siedziałam w
biurze pomiędzy stertą papierów.
-
Czekasz na kogoś? – zapytał w końcu Amerykanin.
- Nie,
po prostu.. – mruknęłam. – Przepraszam na chwilę. – Wstałam i wyszłam na
korytarz, wybierając po drodze numer bramkarza. Przyłożyłam telefon do ucha i
czekałam aż odbierze.
-
Cześć, właśnie miałem wychodzić z domu. – Usłyszałam w słuchawce.
- Hej..
Marc przepraszam, ale ja nadal jestem w pracy. Możemy przesunąć nasze
spotkanie?
- Och..
To nic, rozumiem.
- Po
prostu chodzi o to, że może mi to jeszcze zająć godzinę lub dwie. Nie chcę nic
obiecywać.. Napiszę, gdy będę wychodzić, dobrze? Coś ustalimy.
- Nie
ma sprawy, poczekam. Nie przepracuj się tam – zaśmiał się cicho, a ja sobie to
wyobraziłam. Pożegnałam się z nim i wróciłam do pomieszczenia. Usiadłam na
swoim miejscu i dopiero zdałam sobie sprawę, że Ethan mi się dziwnie
przyglądał.
-
Chłopak? – zapytał, a ja zmarszczyłam brwi. – Tak pomyślałem, bo uśmiechałaś
się tak jak kiedyś.. – dodał. Ściana w konferencyjnym była szklana, a rolety
nie były zasłonięte, więc mnie widział. Uśmiechałam się?
- Nie..
Rozmawiałam ze… znajomą – mruknęłam i wróciłam do przeglądania kolejnego
dokumentu.
- W
porządku, nie mów jeżeli nie chcesz – powiedział, a ja posłałam mu tylko
krótkie spojrzenie.
Ubrałam
swoją marynarkę i włożyłam rzeczy do torebki, po czym wystukałam wiadomość do
Marca, że już jest późno i chyba nie ma sensu dziś się spotykać i umówimy się
na inny dzień. Dochodziła prawie dziewiąta, a ja zgasiłam światło w gabinecie i
wyszłam, kierując się do windy, obok której czekał Ethan, trzymając w dłoni
swoją aktówkę.
-
Odwaliliśmy dziś kawał dobrej roboty – powiedział. Czekał specjalnie dlatego?
Byłam zmęczona, a on się jeszcze do tego dokładał.
- Nie
zaprzeczę – odpowiedziałam i przywołałam windę. – Nie musiałeś na mnie czekać.
Nieraz wychodziłam ostatnia. – Przytoczyłam sytuacje jeszcze z pracy w Stanach.
-
Niekiedy też wychodziliśmy ostatni razem – powiedział, mając ten swój błysk w
oku, na który kiedyś się łapałam. Dobrze wiedział co chciał mi tym przypomnieć.
- Te
czasy minęły – mruknęłam tylko i pierwsza wsiadłam do windy. On wybrał przycisk
z parterem i w ciszy zjechaliśmy w dół. Tam pożegnaliśmy się z portierem i
wyszliśmy z budynku. – Do jutra, Ethan – powiedziałam i chciałam ruszyć w kierunku
postoju taksówek, który był po drugiej stronie ulicy, kiedy on lekko złapał
mnie za łokieć.
- Może
cię podrzucę? Wypożyczyłem rano nowy samochód i chętnie dziś nim nadrobię kilka
kilometrów. – Uśmiechnął się, a ja spojrzałam na jego dłoń, którą automatycznie
zabrał z mojego łokcia.
- Nie,
dziękuję ci, ale poradzę sobie. – Nie miałam najmniejszej ochoty na kolejne minuty
w jego towarzystwie.
-
Jesteś pewna? – zapytał.
- Maia!
– Usłyszałam znajomy głos i zobaczyłam zbliżającego się wysokiego blondyna.
Zaskoczyła mnie jego obecność tutaj, ale i ucieszyła, ze względu na Rossa.
Podszedł i ucałował mój policzek, po czym objął mnie ramieniem. Mina Ethana w
tym momencie była bezcenna. – Cześć, Marc. – Piłkarz wyciągnął dłoń w stronę
mężczyzny, a ten ją uścisnął.
- Ethan
– odpowiedział. – To ja już będę uciekał. Do jutra – rzucił jeszcze i speszony
powędrował do samochodu, który stał na parkingu przed firmą. Wsiadł i odpalił
silnik.
- Chyba
dobrze zrobiłem, prawda? – zapytał cicho i jeszcze pomachał do Ethana, który
odjechał. Zabrał rękę, którą mnie obejmował i spojrzał na mnie. – Zamawiała pani
limuzynę do domu? – zaśmiał się.
- Dziękuję.
– Uśmiechnęłam się lekko. – Skąd wiedziałeś
gdzie przyjechać?
-
Raquel – odpowiedział, a mi momentalnie zrobiło się ciepło. Ona dobrze wiedziała,
że byłam właścicielką firmy. – Zapytałem tylko czy wie gdzie dokładnie
pracujesz. I numer też mam od niej. I mam nadzieję, że nie jesteś przez to
zła.. – Skrzywił się lekko.
- Nie,
przestań.. – Machnęłam ręką i spojrzałam jeszcze w tył, ale na szczęście
samochodu Rossa już nie było widać.
-
Naprzykrza ci się? – spytał cicho.
- To
długa i nieciekawa historia, ale dziękuję, że tak zareagowałeś. – Uśmiechnęłam się,
a on wskazał drogę do swojego samochodu. Otworzył dla mnie drzwi pasażera, a
gdy wsiadłam, zamknął je. Po chwili już siedział obok i odwrócił się, by wziąć coś
z tylnego siedzenia. Dwa kubki z kawą na tekturowej podstawce.
- O tej
porze to chyba tylko bezkofeinowa… - powiedział, a ja głośno się zaśmiałam.
Pierwszy raz szczerze, tego dnia.
***
Tak to jest, gdy człowiek chce się trzymać realiów i tyle imion mu się powtarza...
Ps. Mam małe komplikacje w związku z opowiadaniem świątecznym, ale coś jeszcze wymyślę :)