piątek, 10 lutego 2017

Rozdział 12

W momencie gdy zobaczyłam zdeterminowanego Marca w progu mojego gabinetu, poczułam, że robię się blada na twarzy. Przeprosiłam Oscara, z którym rozmawiałam przez telefon i się rozłączyłam, odkładając słuchawkę na biurko. Poczułam jak moje serce zaczyna bić za głośno.
- Marc, ja… - zaczęłam, a on wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Po jego minie nie mogłam wywnioskować nic, poza tym, że dowiedział się o wszystkim.
 - Długo jeszcze zamierzałaś ciągnąć tę szopkę? – zapytał, a ja poczułam jak wszystkie moje kończyny zaczynają sztywnieć i nic nie mogę z tym zrobić. – Dobrze się bawiłaś? W ogóle zamierzałaś mi powiedzieć, że jednak nie jesteś zwykłym pracownikiem, a właścicielką?
- Przepraszam, ale tak wyszło, że…
- Tak wyszło? Stwierdziłaś, że mnie okłamiesz, bo co? Bo miałem być chwilową zabawką? Atrakcją dla pani prezes? Bo młody jestem i nic nie wiem o życiu? – krzyczał.
- Nie mów tak – powiedziałam. Widziałam w jego spojrzeniu ból i złość.
- Więc jak mam mówić? Mówiłaś o tym facecie, który cię okłamywał na każdym kroku i wiesz co? Jesteś taka sama.
- Przestań, proszę.. – szepnęłam, czując jak pod powiekami zaczynają mi się zbierać łzy. – Przepraszam cię, Marc. Gdy powiedziałam ci co robię, nie myślałam, że tak to się rozwinie. Z resztą sam wiesz, co wtedy o tym myślałam.
- Nawet jeżeli wtedy nie chciałaś mi dać szansy, to po co to kłamstwo? – zapytał już nieco spokojniej. Spuściłam wzrok i głowę, nie wiedząc tak naprawdę co mam odpowiedzieć. Po co mi to było? Gdy zapytał co tam robię, mogłam od razu powiedzieć, że miano prezesa dostałam w spadku po ojcu, które całe swoje życie miał mnie w dupie, a pieniądze na mnie wysyłał, bo tak kazała mu matka Oscara, która swoją drogą, jest wspaniałą i ciepłą kobietą. Nadal nie rozumiałam dlaczego ona i moja matka poleciały na tego mężczyznę… - Rozumiem – mruknął po chwili ciszy. Podniosłam wzrok i zobaczyłam jaki był mną rozczarowany. Skinął głową i wyszedł pośpiesznie z pomieszczenia, a ja nie potrafiłam nijak zareagować.
Wypadłam po chwili od siebie niczym strzała, ignorując Amelie, która zapewne chciała zobaczyć co ze mną po wielkiej kłótni z bramkarzem. Od razu pognałam do konferencyjnej, gdzie przesiadywał Ethan.
                - Przepraszam cię, Julio, ale muszę porozmawiać z Rossem. – Zwróciłam się do chłopaka, który został zatrudniony i miał pracować w kadrach. Skinął głową i wyszedł, a Ethan wbił we mnie swoje irytujące spojrzenie. – Proszę byś przesłał na maila wszystkie umówione spotkania z nowymi pracownikami. Do tego rozdzielisz swoje obowiązki pomiędzy Julio i Marinę.
                - Czyli już się mnie pozbywasz? – Wstał ze swojego miejsca, zapinając guzik marynarki i stanął ze mną twarzą w twarz. – Nie chcesz wrócić do tego co było kiedyś? Raczej wnioskowałem, że pocałunek ci się podobał.
                - Wiesz.. Cały wieczór zastanawiałam się co on dla mnie znaczył – przerwałam. – Całe, wielkie nic! – wysyczałam przez zęby. – Nie zawirował mój świat, nie poczułam motyli w brzuchu i nie usłyszałam śpiewu ptaków.
                - I co? Wymyśliłaś sobie to przed czy po tym, jak wskoczyłaś później do łóżka tego swojego piłkarza? – Głuchą ciszę po jego słowach rozdarł odgłos spotkania się mojej otwartej dłoni z jego policzkiem.
                - Zdałam sobie z tego sprawę w momencie, gdy straciłam jedyną szansę na bycie szczęśliwą z kimś prawdziwym – odpowiedziałam.
                - Czyli ci z nim nie wyszło? I zwalasz wszystko na mnie?
                - Nie, Ethan. Ty tylko w tym momencie jesteś tym kozłem ofiarnym, który obrywa, gdy chcę na kimś wyładować złość. Do końca tygodnia ma cię tu nie być. – Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pomieszczenia. Wtedy nagle wszyscy zabrali się do pracy. Czyli zrobiłam widowisko..
Wróciłam do swojego gabinetu, a zaraz po mnie weszła Amelie, która bez słowa, tak po prostu mnie przytuliła.

                Następnego dnia Ethana w pracy już nie było. Poczułam w pewnym sensie ulgę, bo już więcej nie musiałam wracać do jego tematu. Gdy Oscar zobaczy go znów w Stanach, na pewno już nigdy go tu nie przyśle. Jeden problem miałam z głowy, ale w tym momencie i tak byłby tym najbardziej błahym. Nie miałam odwagi odezwać się do ter Stegena. Wiedziałam, że gdy wybiorę jego numer, nie odbierze albo przywita mnie jego automatyczna sekretarka. On też się nie odzywał, ale nawet mnie to nie zdziwiło. W pracy byłam nieobecna. Zrobiłam to co miałam zrobić i wyszłam do domu. Amelie chciała mnie gdzieś wyciągnąć, ale nie miałam na to najmniejszej ochoty. Dzwonił też Eric, który zapraszał do siebie. Tylko nie wiedziałam czy Am mu już wszystko wypaplała czy też może naprawdę chciał bym spędziła ten wieczór z nim i Raquel oraz Marciem i Mel. Skończyło się na tym, że spędziłam wieczór z pudełkiem lodów śmietankowych przy płaczliwym romansie.
                Czwartkowy poranek był ciężki. Musiałam zwlec się z kanapy, na której zasnęłam w starych dresach i otworzyć natrętowi, który dobijał się do drzwi. W progu zobaczyłam Marca, który od razu zrobił duże oczy.
                - Czyli faktycznie coś jest na rzeczy… - mruknął jakby sam do siebie, a ja wpuściłam go do środka. Mogłam domyślić się, że miałam rozmazany makijaż, którego wczoraj nie zmyłam, wory pod oczami i potargane włosy, więc stąd ta jego reakcja. Oparł się o stół i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. – Co jest grane, Maia?
                - Nic. Mam po prostu gorszy okres. Za dużo pracy.
                - I mam w to uwierzyć? – Spojrzał na mnie. – To znaczy, może i bym uwierzył, gdybym nie wiedział nic o tym, że był tu Ethan oraz to, że między tobą i Marciem coś było.
                - Pięknie.. – zaśmiałam się pod nosem. – Cudowny braciszek już wszystko wyśpiewał?
                - To nie tak. Sam zacząłem się domyślać, gdy dwa dni temu z niewiadomych przyczyn, po rozmowie z Matsem o tobie, ten wystrzelił jak z armaty, a wczoraj wyglądał i zachowywał się jak zombie – mówił. – Ty nie chciałaś przyjechać, więc zapytałem Erica czy coś na ten temat wie. I nie martw się, dziewczyny nic nie słyszały – dodał, a ja ścisnęłam wargi w cienką linię i odwróciłam wzrok. Znów zrobiło mi się przykro przez to wszystko i najchętniej poszłabym sobie popłakać w samotności. W zamian za to, kuzyn do mnie podszedł i mocno przytulił.
                - Zrobiłam coś głupiego i dziecinnego – wyszeptałam. – Najpierw go odrzuciłam, a później okłamałam,  a na samym końcu się zakochałam.
                - Mówisz o Marcu, prawda? – zapytał, a ja pokiwałam głową. – Mała, nie wiem jaka jest wasza historia, ale wszystko się ułoży. Teraz lecę na trening, ale wpadnę wieczorem i wszystko mi opowiesz, okej? – Znów przytaknęłam, po czym dostałam buziaka w czoło. Marc wyszedł, a ja odetchnęłam. Musiałam się zebrać w sobie, pójść do łazienki i doprowadzić do porządku, bo czekał mnie kolejny dzień w biurze.

                Wieczorem zamiast jednego gościa, doczekałam się ich trójki. Marc, Eric i sześciopak piwa, który ze sobą przynieśli. Wiedziałam już, że nie wykręcę się od streszczenia wszystkiego piłkarzowi. Myślałam, że obecność drugiego bliźniaka trochę mi to utrudni, ale tak naprawdę to pomogło. Eric wiedział o wszystkim, prócz wątku z kłamstwem. Eric większość momentów po prostu obracał w żart, przez co czułam się naturalnie przy nich i nie stresowałam się historią. Odetchnęłam z ulgą, gdy okazało się, że Marc nie obraził się i zrozumiał fakt iż on nic nie wiedział, a jego brat tak. Wszystko dlatego, że Bartra i ter Stegen grali w jednej drużynie i byli dobrymi kolegami.
                Obaj bracia jednogłośnie stwierdzili, że powinnam coś z tym zrobić, a najlepiej od razu iść do bramkarza. Mieli trochę racji, bo powinnam porozmawiać z Niemcem, ale nadal nie potrafiłam znaleźć w sobie tej odwagi. Jako dziewiętnastoletnia dziewczyna zostałam w nieznanym mi San Diego by poprowadzić firmę ojca, którego nienawidziłam, rozpoczęłam tam nowe życie, zdałam ważne egzaminy i robiłam wiele rzeczy, teraz prowadzę własny oddział, a boję się zwykłej rozmowy z mężczyzną. Całe szczęście, że chłopaki nie wyciągnęli mnie tam siłą, tylko grzecznie wrócili do siebie.
                Piątek był już luźnym dniem w biurze, bo ostatnim. Do świąt był jeszcze niecały tydzień, a zawsze w ostatni piątek przed świętami organizowaliśmy spotkanie świąteczne i każdy już mógł rozjechać się na urlop. Z powrotem w pracy spotykaliśmy się dopiero po Nowym Roku. Równo w południe otworzyliśmy szampana i złożyliśmy sobie życzenia, po czym zarządziłam, że każdy może już się zbierać do domu. Po godzinie nie było już prawie nikogo. Ostatnie osoby kończyły swoje sprawy i też już zbierali się do domu. Ja siedziałam w swoim gabinecie i wpatrywałam się w krajobraz miasta, który przygotowywał się na przyjęcie pierwszego śniegu.
                - Pracoholik jak zwykle na swoim miejscu. – Usłyszałam głos przyjaciółki. Odwróciłam się i uśmiechnęłam do Amelie. Była już ubrana w swój płaszcz i miała torebkę na ramieniu.
                - Raczej kapitan, który statek opuszcza ostatni – zaśmiałam się cicho. – Z tego wszystkiego zapomniałam zapytać się kiedy wyjeżdżasz?
                - Dopiero we wtorek rano. – Machnęła ręką. – Rodzina rodziną, ale z moją wolę za długo nie przebywać. Święta się skończą i lecę do Kanady do kuzynki. Zostanę do Nowego Roku i prosto przylecę tutaj.
                - Myślałam, że zaplanujecie coś razem z Thomasem.
                - Myślałam o tym, ale… - Westchnęła. – Dogadujemy się i w ogóle, ale jakoś nie widzę w tym przyszłości. Może to nie to.
                - Och… - Zdziwiłam się, bo zawsze gdy ich razem widywałam, wydawali się fajną parą. – Przykro mi.
                - To nic. – Machnęła ręką. – Nie ten, to następny. Nie pasujemy do siebie tak bardzo jak ty i Marc. – Pokazała mi język. Troszeczkę zabolało, ale wiedziałam, że Am powiedziała to, dążąc do jednego. – Kto pierwszy się odezwie? – zapytała.
                - Nie wiem. Pewnie za chwilę wyjedzie do domu. Albo już wyjechał. – Wzruszyłam ramionami.
                - Echhh… Wy już powinniście się jakoś pogodzić. – Przewróciła oczami. – Nie siedź długo. Ja już uciekam. – Puściła do mnie oczko i pomachała, a gdy chciała wyjść z pomieszczenia, w jego progu pojawiła się dobrze znana nam postać. – Raquel! A co ty tu robisz? – Brunetka szeroko uśmiechnęła się na widok żony Chorwata.
                - Byłam niedaleko i pomyślałam, że wpadnę. – Przywitały się buziakiem w policzek.
                - Posiedziałabym z wami, ale śpieszę się. – Skrzywiła się Amerykanka. – Następnym razem! Pa! – zawołała i już jej nie było. Sama podniosłam się z miejsca i przywitałam się z blondynką.
                - Biuro wygląda świetnie, naprawdę! – powiedziała, gdy usiadłyśmy na sofie w kącie pokoju. Zaproponowałam jej też coś do picia, ale odmówiła.
                - Bardzo dziękuję. – Uśmiechnęłam się. – Mam nadzieję, że nie porwałam się z tym jak z motyką na słońce.
                - Na pewno sobie poradzisz! – odpowiedziała szybko z uśmiechem, ale po chwili zmieniła wyraz twarzy jakby chciała porozmawiać całkiem o czymś innym. – Ale znam kogoś kto średnio radzi sobie w pewnej sytuacji… Nie chcę się mieszać w cudze sprawy, ale to najlepszy przyjaciel Ivana…
                - Mi samej jest głupio w tej sytuacji – odpowiedziałam, chmurząc się tak samo jak niebo nad Barceloną. – Naprawdę żałuję, że tak się to potoczyło i wiem, że muszę z nim porozmawiać, ale…
                - Ale na razie nie potrafisz? – dokończyła za mnie. – Domyślam się, że nie chciałaś źle. Ja sama na początku spławiłam Ivana, bo miałam uprzedzenie do piłkarzy, a teraz? Teraz jest moim mężem, mamy cudowną córkę i drugą w drodze.
                - Naprawdę? Gratuluję! – Uśmiechnęłam się szeroko i przytuliłam ją. – Ja miałam, nie tyle, uprzedzenie do piłkarzy, a do wieku…
                - Nie chcę nic mówić, ale twoi kuzyni się tym nie przejmują – dodała.
                - Ja to wiem… - Uśmiechnęłam się lekko. – I są szczęśliwi. I sama jestem, gdy ich widzę…
                - Obiecaj mi, że z nim porozmawiasz, okej? – Spojrzała na mnie, a ja przez chwilę nie odpowiedziałam nic. – Może to ten jedyny?
                - Obiecuję – westchnęłam i uśmiechnęłam się lekko do niej. Każdy mi to narzucał, ale ja najzwyczajniej w świecie się bałam. Bałam się, że znów będzie krzyczał albo mnie nawet nie wpuści, a ja się tym znów dobiję i całe święta przesiedzę zamknięta w mieszkaniu. Raquel miała rację, moi kuzyni ją mieli i miała ją Amelie. Jedynym wyjściem była rozmowa, a jeżeli Mats już postanowił, że daje sobie ze mną spokój i nie wybaczy mi tego kłamstwa, pozostanę ze złamanym sercem i to będzie tylko i wyłącznie moja wina.