poniedziałek, 3 kwietnia 2017

EPILOG


Gdy tylko odebraliśmy swoje torby i przeszliśmy do głównego holu, zauważyłam znajomą postać w idealnie skrojonym garniturze, która trzymała w rękach kartonik z nazwiskiem Bartra. Od razu szeroko się uśmiechnęłam i pociągnęłam Marca za rękę. Po chwili mocno tuliłam starego przyjaciela, z którym w tajemnicy ukartowałam ten przyjazd. Przedstawiłam Jasonowi ter Stegena i we trójkę wyszliśmy z lotniska w San Diego. Zaproponowałam Marcowi, że jeżeli spędziliśmy idealne święta w Niemczech, to w Sylwestra odwiedzimy mojego brata, któremu chciałam zrobić niespodziankę.
Niedługo później Jason parkował pod domem Morery, który był przyzdobiony w tysiące światełek. Wysiedliśmy z Marciem i trzymając się za dłonie, ruszyliśmy bardzo wolno do drzwi. W tym czasie wyjęłam telefon i wybrałam numer brata.
- Cześć, Maia! – Usłyszałam od razu w słuchawce. – Nie za wcześnie na noworoczne życzenia? – zaśmiał się.
- Kto powiedział, że dzwonię z życzeniami? – odgryzłam się. – Jakie macie plany na wieczór?
- Tysiąc! – zawołał. – Ale jednak zostajemy w domu. Ten sylwester będzie leniwym sylwestrem! A ty i Marc? – zapytał. Oczywiście był dobrze poinformowany, bo był w stałym kontakcie z Ericiem i Amelie.
- W zasadzie to też nic konkretnego… - mruknęłam i spojrzałam na Marca, który pokręcił głową. Znał moje zdolności do kręcenia. W szczególności on. Teraz zawsze będzie mi to w żartach wypominał. – Posiedzimy u takich jednych i pogramy im na nerwach – powiedziałam i nacisnęłam na dzwonek przy drzwiach.
- Poczekaj sekundę, ktoś chyba przyszedł… - Westchnął Oscar i po chwili słyszałam już kroki po drugiej stronie. Drzwi się otworzyły, a w progu stanął mój starszy brat w jeansach i T-shircie. Otworzył szeroko oczy, a ja uwiesiłam się mu na szyi. 

***
Do zobaczenia pod koniec maja :)

piątek, 10 marca 2017

ROZDZIAŁ 13


          Nie pamiętam kiedy ostatni raz aż tak się denerwowałam. Chodziłam w kółko tuż przed drzwiami wejściowymi do klatki, gdzie mieściło się mieszkanie Marca. W ciepłej kurtce i opatulona dużym szalem mogłam jeszcze tak nadrabiać kilometrów. Nawet nie wiedziałam ile już tam jestem, ale czekałam na jakikolwiek znak, który miał mnie pchnąć dalej. Najpierw rozmowa z kuzynami, później z Am i na końcu wczorajsza z Raquel, dodały mi odrobinę odwagi, ale widząc po mnie, była to maleńka odrobina. Nagle za mną otworzyły się drzwi i z klatki wyszła jakaś kobieta, a ja mało myśląc, wślizgnęłam się do środka, zanim drzwi zdążyły się zamknąć. Zaczęłam wychodzić na górę, ale bardzo wolno. Dopiero zaczęłam sobie układać w głowie co mogę powiedzieć bramkarzowi.
W końcu stanęłam przed jego drzwiami i podniosłam dłoń, by zapukać, ale nagle się wstrzymałam. Co jeżeli nie było go w domu? Wtedy całe te to moje przedstawienie byłoby na nic. Nabrałam powietrza w płuca i wypuściłam je, po czym zapukałam. Stałam przez kilka sekund w ciszy, ale przez to jeszcze bardziej się denerwowałam. Nagle usłyszałam jak Marc przekręca zamek w drzwiach i je otwiera.    
                - Cześć – powiedziałam niepewnie, gdy zobaczyłam go w progu. Nie pokazywał żadnych emocji. Tak jak nie on. Więc nie wiedziałam czy był zaskoczony moimi odwiedzinami, zdenerwował się jeszcze bardziej czy może mu w jakiś sposób ulżyło. Zrobił krok w tył, zapraszając mnie do środka. – Możemy porozmawiać? – zapytałam, a on spojrzał na mnie i przybrał postawę obronną, jakby nie chciał nic do siebie dopuścić. Przez chwilę nastała cisza, bo on wciąż nie odezwał się ani słowem. – Jest mi naprawdę głupio przez to wszystko  – zaczęłam. – Nie wiem jak mam się tłumaczyć, ale zależy mi na tobie, Marc.
                - Więc co trudnego było z powiedzenia prawdy? Zamiast powiedzieć, że jesteś asystentką, trzeba było od razu wystrzelić, że jesteś prezesem.
                - Wiem… - mruknęłam i zdenerwowana przygryzłam dolną wargę. Sprawiał wrażenie niewzruszonego i szorstkiego, czyli przeciwieństwo tego jaki był dla mnie wcześniej, ale w tym miejscu mnie to nie dziwi. – Chciałam przyjść i przeprosić za to. Nawet nie wiedziałam czy dalej jesteś w Barcelonie czy może już wyjechałeś.
                - Pojutrze – rzucił. – Wyjeżdżam pojutrze.
                - Rozumiem. – Skinęłam głową. – W takim razie życzę ci już wesołych świąt. – Uśmiechnęłam się lekko i złapałam za klamkę.
                - Wzajemnie. – Usłyszałam, ale wyszłam już z mieszkania piłkarza. Nie wiem czy wyszło lepiej czy gorzej niż się spodziewałam, bo przecież nawet nie wiedziałam czego się spodziewać. Jedyne co czułam, to to, że ja w tym momencie nie byłam sobą i on też. Nie miałam pojęcia co dalej powiedzieć. Nie potrafiłabym tam wejść, zacząć wielce krzyczeć albo się z nim kłócić. To była moja wina i chyba przeprosiny na początek wystarczą. Może później nawet zacznie ze mną normalnie rozmawiać…

~*~

                Otworzył drzwi przyjacielowi i od razu skierował się do kuchni. Blondyn wszedł do środka i zamknął za sobą, po czym ruszył w ślad bramkarza. Usiadł w kącie pomieszczenia i najpierw w ciszy przyglądał się jak jeszcze zaspany Niemiec przygotowuje dla nich kawę, a później po prostu wybuchł.
                - A jeżeli to ta jedyna?! – krzyknął, a Marc aż podskoczył i spojrzał ze zdziwieniem na Ivana. – Sam mówiłeś, że nie czułeś się tak przy żadnej innej dziewczynie. Poza tym była tu wczoraj przeprosić.
                - Przyszedłeś mi tu dziś prawić kazania? – zapytał bramkarz i zalał wrzątkiem kawę.
                - Trochę tak. – Zamyślił się pomocnik.
                - Przyszła i przeprosiła, fakt… ale to ma znaczyć, że już ma być wszystko dobrze?
                - Jak nadal będziesz podchodził do tego z taki nastawieniem to oboje będziecie jak ta cholerna czapla i żuraw. Ty przejrzysz na oczy, to jej się odechce. – Zauważył Rakitić. Co miał innego począć? Troszczył się o przyjaciela. Widział w nim w tym momencie siebie sprzed kilku lat, gdy to on sam emigrował do Hiszpanii i walczył o względy Raquel. - Przyszła, przeprosiła i co?
                - I wiem, że mówiła szczerze – westchnął i upił łyk czarnej kawy. – Ja już sam kompletnie nie wiem co robić. Teraz znam prawdę i serio jest mi obojętne czy ona faktycznie jest prezesem czy asystentką.
                - Mam pewien pomysł na was byście mogli jakoś to uratować.. – powiedział nagle Chorwat z dumnym uśmiechem.
~*~

                Weszłam do klatki z kilkoma torbami i pakunkami, przez co z trudem było mi nawet wyjąć listy ze skrzynki, ale jakoś dałam radę. Wyszłam na górę, niczego nie gubiąc i w mieszkaniu rozłożyłam wszystko na stole. Uwielbiałam świąteczny czas i sprawianie bliskim radości poprzez prezenty, a pakowanie ich było jednym z najlepszych zadań.
                Zdjęłam płaszcz i buty, po czym od razu zapaliłam lampki na choince, którą przystroiłam wczoraj wieczorem po wizycie u ter Stegena. Po prostu musiałam się czymś wtedy zająć.
Usiadłam od razu do stołu i zabrałam się za pakowanie i rozdzielanie prezentów. Całe szczęście, że udało mi się znaleźć coś dla każdego. Dla cioci, wujka, Erica i Raquel, Marca i Melissy. Kupiłam przepiękną sukienkę dla Gali oraz lalkę, a dla dzieci Raquel miałam gry planszowe i słodycze. Gdy już miałam wychodzić, pomyślałam o jeszcze jednej rzeczy. Sama nie wiem dlaczego, ale chciałabym to dać pewnej osobie. I tak pewnie spiszę to i schowam to głęboko w szafie.
Gdy już skończyłam i posprzątałam, przygotowałam sobie gorącą herbatę i usiadłam przy stole. Przysunęłam dla siebie listy, które wcześniej przyniosłam ze sobą i zaczęłam je przeglądać. Pierwsza koperta była od banku, który co roku przesyłał życzenia, później kolejny z jakimiś reklamami i jeszcze kilka ulotek. Na samym końcu w ręce wpadła mi idealnie czysta koperta. Niezaadresowana do nikogo. Zmarszczyłam powieki i z ciekawością rozerwałam ją. Jednak zanim wyjęłam to co było w środku, pomyślałam o milionie różności, które mogłoby się tam znajdować. Zdjęcia albo jakiś list… Nie miałam zielonego pojęcia. Sięgnęłam do środka i wyjęłam z koperty bilet. Bilet samolotowy na jutro na godzinę 12:00 z El Prat do Mönchengladbach. Wpatrywałam się w niego przez dłuższą chwilę. Nie miałam pojęcia co o tym myśleć. Był od Marca? Wczoraj nic nie wskazywało na to, że chciałby bym z nim leciała. Baaa, nic nie wskazywało na to byśmy w jakiś sposób mieli się pogodzić i wrócić chociażby do przyjaźnienia się. Marc był albo zgrywał twardego i szorstkiego dla mnie.

                Następnego ranka  pobudkę miałam o godzinie ósmej. Ktoś uporczywie dobijał się do moich drzwi i dzwonił dzwonkiem. Leniwie zwlekłam się z łóżka i na wpół śpiąco podreptałam na dół. W nocy nie mogłam spać, bo myślałam nad podesłanym biletem. Myślałam, że może Marc się odezwie w związku z tym, ale nic.
Otworzyłam drzwi i zanim w ogóle zdążyłam zobaczyć kto przyszedł, grupka dziewczyn weszła bez słowa do mojego mieszkania. Amelie, Melissa, Raquel i Coral stanęły na środku, mierząc mnie wzrokiem.
                - Czyś ty do reszty zgłupiała? – Podniesiony głos Mel obudził mnie do końca. – Dopiero po takim czasie dowiaduję się o twoich… wyczynach?!
                - Dzięki, Am – rzuciłam do przyjaciółki.
                - Ktoś w końcu musiał postawić cię do pionu, a sama nie dawałam już rady! Poza tym Raquel powiedziała nam o bilecie.
                - Bilecie? – powtórzyłam i spojrzałam wyczekująco na blondynkę.
                - Można by powiedzieć, że mój mąż trochę podsunął taki pomysł Marcowi… - Uśmiechnęła się szeroko.
                - Nie owijając w bawełnę, sądząc po tym, że ter Stegen ostatnio chodzi jakiś taki przybity, nie jesteś mu obojętna. – Dowodzenie przejęła Coral. – A wiemy to z relacji chłopaków.
                - Powinnaś lecieć z nim na święta do Niemiec  - powiedziała Amelie.
                - I zapomnieć o tym całym kłamstwie – dodała Mel. – Mieliście na starcie lekką dramę, ale zawsze ze wszystkiego jest jakieś wyjście.
                - A Marc wykonał pierwszy krok na zgodę. – Zauważyła Am.
                - Ale tak od razu zabierać mnie do swojej rodziny? – jęknęłam.
                - Obojętnie gdzie i do kogo – westchnęła Mel. – Macie tam lecieć i wrócić jako zakochana parka, od której chce się wymiotować tęczą – dodała i złapała mnie za ramię. – Idź i weź prysznic, a my cię spakujemy. – Zaprowadziła mnie do samej łazienki i zasunęła za mną drzwi. Słyszałam tylko jak zaczynają przeszukiwać moją szafę, wyciągać walizkę i dyskutować pomiędzy sobą.

                Siedziałam na miejscu pasażera samochodu partnerki swojego kuzyna, która odwoziła mnie na lotnisko. Chciały jechać wszystkie, ale Melissa stwierdziła, że poradzi sobie ze mną, w razie gdybym jednak chciała zrezygnować z wyjazdu.
Tak naprawdę nawet nie wiedziałam co mam w walizce, bo zanim wyszłam z łazienki, one już ją zamykały. Do podręcznej torebki wsadziły mi telefon, portfel, dokumenty i bilet, po czym zaczęły przekrzykiwać się jedna przez drugą co powinnam jeszcze wziąć. Czułam się jakbym była w jednym wielkim bałaganie, którego powodem mogłam być ja.
                - Pamiętaj… - Oderwałam się nagle od szyby, przez którą ciągle spoglądałam. – Zabierzcie z mojego mieszkania prezenty dla wszystkich. Są podpisane.
                - Dobrze, będę pamiętać – zaśmiała się pod nosem.
                - I chyba jeszcze zdążę jeszcze zadzwonić do cioci i powiedzieć jej, że mnie nie będzie – mówiłam. – I muszę…
                - Maia, bez urazy, ale przestań już mówić! Niczym się nie przejmuj, bo wszystko w domu wytłumaczymy. Masz się zająć sobą i ter Stegenem.
                - Denerwuję się – powiedziałam cicho.
                - Widzę. – Skinęła głową. – Posłuchaj, gdyby Marc nie chciał się pogodzić, nie wrzuciłby ci do skrzynki tego biletu – dodała. Właśnie przed sobą zobaczyłam gmach lotniska, pod który podjechałyśmy. Moje nogi w tym momencie były jak z waty, a w gardle całkowicie mi zaschło. Czułam się jakbym miała podjąć dziś najważniejszą decyzję w całym moim życiu.
Melissa zaparkowała na wolnym miejscu niedaleko wejścia do budynku i spojrzała na mnie, po czym szeroko się uśmiechnęła, wyśmiewając moje przerażenie wymalowane na twarzy. Wysiadła z samochodu i podeszła do bagażnika, a ja wzięłam głęboki oddech i również wysiadłam.
                - Za to, że od początku nic nie wiedziałam, policzymy się gdy wrócisz. – Pokiwała mi palcem przed oczami. – A teraz zmykaj. – Razem wyjęłyśmy moją walizkę i postawiłyśmy ją na kółkach.
                - Odezwę się, gdy będę wiedziała na czym stoję – powiedziałam i złapałam za uchwyt.
                - Ja myślę! A teraz już idź, bo osobiście cię do niego zaprowadzę – powiedziała całkiem poważnie, a ja pokręciłam głową. Ruszyłam w stronę wejścia, a po drodze jeszcze poczułam kopniaka. – To na szczęście – powiedziała uśmiechnięta Mel, gdy się odwróciłam. Pomachała mi jeszcze, a ja posłałam jej lekki uśmiech.
                Przez wielki hol lotniska przewijały się tłumy podróżujących. Każdy ciągnął za sobą bagaż albo pchał wózek z ich większą ilością. Przed sekundą wyminęła mnie jakaś biegnąca dziewczynka i wpadła w ramiona przystojnego mężczyzny z olbrzymią torbą, przewieszoną przez ramię. Po chwili dołączyła do nich niewysoka szatynka z szerokim uśmiechem na twarzy. Takie widoki naprawdę cieszyły. Poczułam lekkie ukłucie gdzieś w środku. Pragnienie stateczności i rodziny zaczynało po woli wychodzić na wierzch, w szczególności gdy patrzyłam na Marca i Mel, Erica i Raquel albo Verę i Oscara. Chciałam by na mnie też ktoś czekał, gdy wracam z pracy albo ustawiał do pionu, gdy w czymś przesadzę.
I nagle poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Podskoczyłam przestraszona i odwróciłam się. Przede mną stał wysoki blondyn w czarnym, rozpiętym płaszczu.
                - Nie chciałem cię przestraszyć – odezwał się od razu, a ja w jego spojrzeniu zobaczyłam to samo co kiedyś, gdy na mnie patrzył. – Cieszę się, że jednak przyjechałaś – dodał, a ja po prostu musiałam się uśmiechnąć, a gdy ja to zrobiłam, on odpowiedział tym samym. Poczułam rumieńce na swoich policzkach.
                - Zaskoczyłeś mnie tym biletem. Myślałam, że… - zaczęłam niepewnie, zakładając włosy na ucho.
                - Zapomnijmy o wszystkim – przerwał mi. – Zacznijmy od samego początku – powiedział i wtedy pomiędzy nami nastała chwila ciszy. Wzięłam głęboki oddech i wyciągnęłam dłoń w jego stronę.
                - Maia.
                - Marc-Andre – odpowiedział i uścisnął ją, jednocześnie szeroko się uśmiechając.
                - Trochę długie – palnęłam i oboje wybuchnęliśmy śmiechem. To samo rzuciłam, gdy przedstawił mi się po raz pierwszy przy barze. Po chwili jakoś tak automatycznie spojrzeliśmy sobie w oczy.
                - Więc Maiu, dałabyś się porwać na święta w moje rodzinne strony? – zapytał z tą iskierką w oku.
                - Teraz to już nie mam chyba wyjścia. – Uśmiechnęłam się, a on podszedł i mocno mnie do siebie przytulił. Dostałam drugą szansę od piłkarza i wiem, że już jej nigdy w życiu nie zmarnuję. - I mam coś dla ciebie... - dodałam, a on zmarszczył brwi. Wyjęłam z kieszeni białą kopertę i podałam mu. Zaciekawiony wyjął ozdobną kartkę, którą kupiłam z innymi prezentami dzień wcześniej. - Tak jak ustaliliśmy, ja przygotowuje śniadania, a ty kolacje - powiedziałam. Trzymał w ręce spisany przeze mnie kontrakt, który kiedyś w żartach wymyśliliśmy. 
                - A co z umową małżeństwa? - Uniósł brew z uśmiechem.
                - Z tym to może jeszcze zaczekajmy - zaśmiałam się. - Przecież dopiero co się poznaliśmy - dodałam, a on od razu pochylił się i mnie pocałował.

***
Został już tylko epilog.
A  TU jest wiadomość dla was :)

piątek, 10 lutego 2017

Rozdział 12

W momencie gdy zobaczyłam zdeterminowanego Marca w progu mojego gabinetu, poczułam, że robię się blada na twarzy. Przeprosiłam Oscara, z którym rozmawiałam przez telefon i się rozłączyłam, odkładając słuchawkę na biurko. Poczułam jak moje serce zaczyna bić za głośno.
- Marc, ja… - zaczęłam, a on wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Po jego minie nie mogłam wywnioskować nic, poza tym, że dowiedział się o wszystkim.
 - Długo jeszcze zamierzałaś ciągnąć tę szopkę? – zapytał, a ja poczułam jak wszystkie moje kończyny zaczynają sztywnieć i nic nie mogę z tym zrobić. – Dobrze się bawiłaś? W ogóle zamierzałaś mi powiedzieć, że jednak nie jesteś zwykłym pracownikiem, a właścicielką?
- Przepraszam, ale tak wyszło, że…
- Tak wyszło? Stwierdziłaś, że mnie okłamiesz, bo co? Bo miałem być chwilową zabawką? Atrakcją dla pani prezes? Bo młody jestem i nic nie wiem o życiu? – krzyczał.
- Nie mów tak – powiedziałam. Widziałam w jego spojrzeniu ból i złość.
- Więc jak mam mówić? Mówiłaś o tym facecie, który cię okłamywał na każdym kroku i wiesz co? Jesteś taka sama.
- Przestań, proszę.. – szepnęłam, czując jak pod powiekami zaczynają mi się zbierać łzy. – Przepraszam cię, Marc. Gdy powiedziałam ci co robię, nie myślałam, że tak to się rozwinie. Z resztą sam wiesz, co wtedy o tym myślałam.
- Nawet jeżeli wtedy nie chciałaś mi dać szansy, to po co to kłamstwo? – zapytał już nieco spokojniej. Spuściłam wzrok i głowę, nie wiedząc tak naprawdę co mam odpowiedzieć. Po co mi to było? Gdy zapytał co tam robię, mogłam od razu powiedzieć, że miano prezesa dostałam w spadku po ojcu, które całe swoje życie miał mnie w dupie, a pieniądze na mnie wysyłał, bo tak kazała mu matka Oscara, która swoją drogą, jest wspaniałą i ciepłą kobietą. Nadal nie rozumiałam dlaczego ona i moja matka poleciały na tego mężczyznę… - Rozumiem – mruknął po chwili ciszy. Podniosłam wzrok i zobaczyłam jaki był mną rozczarowany. Skinął głową i wyszedł pośpiesznie z pomieszczenia, a ja nie potrafiłam nijak zareagować.
Wypadłam po chwili od siebie niczym strzała, ignorując Amelie, która zapewne chciała zobaczyć co ze mną po wielkiej kłótni z bramkarzem. Od razu pognałam do konferencyjnej, gdzie przesiadywał Ethan.
                - Przepraszam cię, Julio, ale muszę porozmawiać z Rossem. – Zwróciłam się do chłopaka, który został zatrudniony i miał pracować w kadrach. Skinął głową i wyszedł, a Ethan wbił we mnie swoje irytujące spojrzenie. – Proszę byś przesłał na maila wszystkie umówione spotkania z nowymi pracownikami. Do tego rozdzielisz swoje obowiązki pomiędzy Julio i Marinę.
                - Czyli już się mnie pozbywasz? – Wstał ze swojego miejsca, zapinając guzik marynarki i stanął ze mną twarzą w twarz. – Nie chcesz wrócić do tego co było kiedyś? Raczej wnioskowałem, że pocałunek ci się podobał.
                - Wiesz.. Cały wieczór zastanawiałam się co on dla mnie znaczył – przerwałam. – Całe, wielkie nic! – wysyczałam przez zęby. – Nie zawirował mój świat, nie poczułam motyli w brzuchu i nie usłyszałam śpiewu ptaków.
                - I co? Wymyśliłaś sobie to przed czy po tym, jak wskoczyłaś później do łóżka tego swojego piłkarza? – Głuchą ciszę po jego słowach rozdarł odgłos spotkania się mojej otwartej dłoni z jego policzkiem.
                - Zdałam sobie z tego sprawę w momencie, gdy straciłam jedyną szansę na bycie szczęśliwą z kimś prawdziwym – odpowiedziałam.
                - Czyli ci z nim nie wyszło? I zwalasz wszystko na mnie?
                - Nie, Ethan. Ty tylko w tym momencie jesteś tym kozłem ofiarnym, który obrywa, gdy chcę na kimś wyładować złość. Do końca tygodnia ma cię tu nie być. – Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pomieszczenia. Wtedy nagle wszyscy zabrali się do pracy. Czyli zrobiłam widowisko..
Wróciłam do swojego gabinetu, a zaraz po mnie weszła Amelie, która bez słowa, tak po prostu mnie przytuliła.

                Następnego dnia Ethana w pracy już nie było. Poczułam w pewnym sensie ulgę, bo już więcej nie musiałam wracać do jego tematu. Gdy Oscar zobaczy go znów w Stanach, na pewno już nigdy go tu nie przyśle. Jeden problem miałam z głowy, ale w tym momencie i tak byłby tym najbardziej błahym. Nie miałam odwagi odezwać się do ter Stegena. Wiedziałam, że gdy wybiorę jego numer, nie odbierze albo przywita mnie jego automatyczna sekretarka. On też się nie odzywał, ale nawet mnie to nie zdziwiło. W pracy byłam nieobecna. Zrobiłam to co miałam zrobić i wyszłam do domu. Amelie chciała mnie gdzieś wyciągnąć, ale nie miałam na to najmniejszej ochoty. Dzwonił też Eric, który zapraszał do siebie. Tylko nie wiedziałam czy Am mu już wszystko wypaplała czy też może naprawdę chciał bym spędziła ten wieczór z nim i Raquel oraz Marciem i Mel. Skończyło się na tym, że spędziłam wieczór z pudełkiem lodów śmietankowych przy płaczliwym romansie.
                Czwartkowy poranek był ciężki. Musiałam zwlec się z kanapy, na której zasnęłam w starych dresach i otworzyć natrętowi, który dobijał się do drzwi. W progu zobaczyłam Marca, który od razu zrobił duże oczy.
                - Czyli faktycznie coś jest na rzeczy… - mruknął jakby sam do siebie, a ja wpuściłam go do środka. Mogłam domyślić się, że miałam rozmazany makijaż, którego wczoraj nie zmyłam, wory pod oczami i potargane włosy, więc stąd ta jego reakcja. Oparł się o stół i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. – Co jest grane, Maia?
                - Nic. Mam po prostu gorszy okres. Za dużo pracy.
                - I mam w to uwierzyć? – Spojrzał na mnie. – To znaczy, może i bym uwierzył, gdybym nie wiedział nic o tym, że był tu Ethan oraz to, że między tobą i Marciem coś było.
                - Pięknie.. – zaśmiałam się pod nosem. – Cudowny braciszek już wszystko wyśpiewał?
                - To nie tak. Sam zacząłem się domyślać, gdy dwa dni temu z niewiadomych przyczyn, po rozmowie z Matsem o tobie, ten wystrzelił jak z armaty, a wczoraj wyglądał i zachowywał się jak zombie – mówił. – Ty nie chciałaś przyjechać, więc zapytałem Erica czy coś na ten temat wie. I nie martw się, dziewczyny nic nie słyszały – dodał, a ja ścisnęłam wargi w cienką linię i odwróciłam wzrok. Znów zrobiło mi się przykro przez to wszystko i najchętniej poszłabym sobie popłakać w samotności. W zamian za to, kuzyn do mnie podszedł i mocno przytulił.
                - Zrobiłam coś głupiego i dziecinnego – wyszeptałam. – Najpierw go odrzuciłam, a później okłamałam,  a na samym końcu się zakochałam.
                - Mówisz o Marcu, prawda? – zapytał, a ja pokiwałam głową. – Mała, nie wiem jaka jest wasza historia, ale wszystko się ułoży. Teraz lecę na trening, ale wpadnę wieczorem i wszystko mi opowiesz, okej? – Znów przytaknęłam, po czym dostałam buziaka w czoło. Marc wyszedł, a ja odetchnęłam. Musiałam się zebrać w sobie, pójść do łazienki i doprowadzić do porządku, bo czekał mnie kolejny dzień w biurze.

                Wieczorem zamiast jednego gościa, doczekałam się ich trójki. Marc, Eric i sześciopak piwa, który ze sobą przynieśli. Wiedziałam już, że nie wykręcę się od streszczenia wszystkiego piłkarzowi. Myślałam, że obecność drugiego bliźniaka trochę mi to utrudni, ale tak naprawdę to pomogło. Eric wiedział o wszystkim, prócz wątku z kłamstwem. Eric większość momentów po prostu obracał w żart, przez co czułam się naturalnie przy nich i nie stresowałam się historią. Odetchnęłam z ulgą, gdy okazało się, że Marc nie obraził się i zrozumiał fakt iż on nic nie wiedział, a jego brat tak. Wszystko dlatego, że Bartra i ter Stegen grali w jednej drużynie i byli dobrymi kolegami.
                Obaj bracia jednogłośnie stwierdzili, że powinnam coś z tym zrobić, a najlepiej od razu iść do bramkarza. Mieli trochę racji, bo powinnam porozmawiać z Niemcem, ale nadal nie potrafiłam znaleźć w sobie tej odwagi. Jako dziewiętnastoletnia dziewczyna zostałam w nieznanym mi San Diego by poprowadzić firmę ojca, którego nienawidziłam, rozpoczęłam tam nowe życie, zdałam ważne egzaminy i robiłam wiele rzeczy, teraz prowadzę własny oddział, a boję się zwykłej rozmowy z mężczyzną. Całe szczęście, że chłopaki nie wyciągnęli mnie tam siłą, tylko grzecznie wrócili do siebie.
                Piątek był już luźnym dniem w biurze, bo ostatnim. Do świąt był jeszcze niecały tydzień, a zawsze w ostatni piątek przed świętami organizowaliśmy spotkanie świąteczne i każdy już mógł rozjechać się na urlop. Z powrotem w pracy spotykaliśmy się dopiero po Nowym Roku. Równo w południe otworzyliśmy szampana i złożyliśmy sobie życzenia, po czym zarządziłam, że każdy może już się zbierać do domu. Po godzinie nie było już prawie nikogo. Ostatnie osoby kończyły swoje sprawy i też już zbierali się do domu. Ja siedziałam w swoim gabinecie i wpatrywałam się w krajobraz miasta, który przygotowywał się na przyjęcie pierwszego śniegu.
                - Pracoholik jak zwykle na swoim miejscu. – Usłyszałam głos przyjaciółki. Odwróciłam się i uśmiechnęłam do Amelie. Była już ubrana w swój płaszcz i miała torebkę na ramieniu.
                - Raczej kapitan, który statek opuszcza ostatni – zaśmiałam się cicho. – Z tego wszystkiego zapomniałam zapytać się kiedy wyjeżdżasz?
                - Dopiero we wtorek rano. – Machnęła ręką. – Rodzina rodziną, ale z moją wolę za długo nie przebywać. Święta się skończą i lecę do Kanady do kuzynki. Zostanę do Nowego Roku i prosto przylecę tutaj.
                - Myślałam, że zaplanujecie coś razem z Thomasem.
                - Myślałam o tym, ale… - Westchnęła. – Dogadujemy się i w ogóle, ale jakoś nie widzę w tym przyszłości. Może to nie to.
                - Och… - Zdziwiłam się, bo zawsze gdy ich razem widywałam, wydawali się fajną parą. – Przykro mi.
                - To nic. – Machnęła ręką. – Nie ten, to następny. Nie pasujemy do siebie tak bardzo jak ty i Marc. – Pokazała mi język. Troszeczkę zabolało, ale wiedziałam, że Am powiedziała to, dążąc do jednego. – Kto pierwszy się odezwie? – zapytała.
                - Nie wiem. Pewnie za chwilę wyjedzie do domu. Albo już wyjechał. – Wzruszyłam ramionami.
                - Echhh… Wy już powinniście się jakoś pogodzić. – Przewróciła oczami. – Nie siedź długo. Ja już uciekam. – Puściła do mnie oczko i pomachała, a gdy chciała wyjść z pomieszczenia, w jego progu pojawiła się dobrze znana nam postać. – Raquel! A co ty tu robisz? – Brunetka szeroko uśmiechnęła się na widok żony Chorwata.
                - Byłam niedaleko i pomyślałam, że wpadnę. – Przywitały się buziakiem w policzek.
                - Posiedziałabym z wami, ale śpieszę się. – Skrzywiła się Amerykanka. – Następnym razem! Pa! – zawołała i już jej nie było. Sama podniosłam się z miejsca i przywitałam się z blondynką.
                - Biuro wygląda świetnie, naprawdę! – powiedziała, gdy usiadłyśmy na sofie w kącie pokoju. Zaproponowałam jej też coś do picia, ale odmówiła.
                - Bardzo dziękuję. – Uśmiechnęłam się. – Mam nadzieję, że nie porwałam się z tym jak z motyką na słońce.
                - Na pewno sobie poradzisz! – odpowiedziała szybko z uśmiechem, ale po chwili zmieniła wyraz twarzy jakby chciała porozmawiać całkiem o czymś innym. – Ale znam kogoś kto średnio radzi sobie w pewnej sytuacji… Nie chcę się mieszać w cudze sprawy, ale to najlepszy przyjaciel Ivana…
                - Mi samej jest głupio w tej sytuacji – odpowiedziałam, chmurząc się tak samo jak niebo nad Barceloną. – Naprawdę żałuję, że tak się to potoczyło i wiem, że muszę z nim porozmawiać, ale…
                - Ale na razie nie potrafisz? – dokończyła za mnie. – Domyślam się, że nie chciałaś źle. Ja sama na początku spławiłam Ivana, bo miałam uprzedzenie do piłkarzy, a teraz? Teraz jest moim mężem, mamy cudowną córkę i drugą w drodze.
                - Naprawdę? Gratuluję! – Uśmiechnęłam się szeroko i przytuliłam ją. – Ja miałam, nie tyle, uprzedzenie do piłkarzy, a do wieku…
                - Nie chcę nic mówić, ale twoi kuzyni się tym nie przejmują – dodała.
                - Ja to wiem… - Uśmiechnęłam się lekko. – I są szczęśliwi. I sama jestem, gdy ich widzę…
                - Obiecaj mi, że z nim porozmawiasz, okej? – Spojrzała na mnie, a ja przez chwilę nie odpowiedziałam nic. – Może to ten jedyny?
                - Obiecuję – westchnęłam i uśmiechnęłam się lekko do niej. Każdy mi to narzucał, ale ja najzwyczajniej w świecie się bałam. Bałam się, że znów będzie krzyczał albo mnie nawet nie wpuści, a ja się tym znów dobiję i całe święta przesiedzę zamknięta w mieszkaniu. Raquel miała rację, moi kuzyni ją mieli i miała ją Amelie. Jedynym wyjściem była rozmowa, a jeżeli Mats już postanowił, że daje sobie ze mną spokój i nie wybaczy mi tego kłamstwa, pozostanę ze złamanym sercem i to będzie tylko i wyłącznie moja wina.

sobota, 28 stycznia 2017

Rozdział 11

Dałam namówić się dziewczynom na oglądanie meczu z trybun stadionu Camp Nou i kibicowanie chłopakom, ale chyba jednak przyniosłam im pecha, bo mecz zakończył się remisem z Deportivo La Coruña. Z naszego grona, zadowolone były tylko Coral, Raquel i Romarey, bo Sergi, Ivan i Jordi mieli okazję zagrać. Za to ja, Melissa i Amelie mogłyśmy zobaczyć dwóch Marców i Thomasa tylko na ławce rezerwowych. Jednak mimo to, ten dzień był dla mnie udany i miałam bardzo dobry humor. Czułam, że Amelie chce ze mną o tym porozmawiać, bo ona wyczuwa jakąkolwiek zmianę na kilometr, ale przy dziewczynach nawet nie było kiedy. Wiem, że dopadnie mnie w poniedziałek w pracy.
Wieczorem doczekałam się swojego gościa, z którym spędziłam czas, oglądając komedię, do czasu gdy oboje zasnęliśmy na kanapie przykryci kocem. Niedziela również była dniem leniwym i wspólnie spędzonym, z przerwą na trening Marca.
Poniedziałkowy poranek był podobny do tego, gdy trzeba było wstać do znienawidzonej szkoły po cudownym weekendzie. Swoją pracę kochałam, ale naprawdę nie chciałam by ten weekend się skończył, bo czułam się jak zakochana nastolatka. Tak, musiałam to przyznać…
Obudziłam się sama w swoim łóżku, po czym musiałam wstać i przygotować się do pracy. Zrobiłam szybki makijaż, ubrałam beżowy sweterek i do tego popielatą, dopasowaną spódnicę za kolano. Rozczesałam włosy i ubrałam buty. Spakowałam swoją torebkę i narzuciłam płaszcz, po czym wyszłam z mieszkania i udałam się na parking. Gdy wsiadałam do samochodu, dostałam SMS od ter Stegena, który życzył mi udanego dnia w pracy. Wiedziałam, że dzień od razu stanie się lepszy.

Amelie pierwszą okazję do rozmowy miała, gdy siedziałyśmy w socjalnym i parzyłyśmy dla siebie kawę, ale wszedł do nas uśmiechnięty Ethan, którego właściwie nie widziałam od tamtego czwartku, gdy to dowiedzieliśmy się o kupnie ziemi. Przyjaciółka dziwnie na mnie patrzyła, gdy mu normalnie odpowiadałam i uśmiechałam się, a nie mruczałam pod nosem ze wzrokiem zabójcy lub go ignorowałam, jak to było wcześniej. Gdy wyszedł ze swoją kawą, byłam pewna, że zacznie się przesłuchanie, ale wtedy przyszła do mnie księgowa i musiałam wrócić do pracy.
Kolejną podejrzaną sytuacją był moment, gdy razem z Am i Joanem z działu marketingu, wybieraliśmy nowy wzór na ulotki, a Ross do nas dołączył i nie miałam nic przeciwko temu. Czułam na sobie jej wzrok, wiedziałam, że wymyśla milion odpowiedzi i zamęcza tym swoją głowę.
Równo o siedemnastej zabrałam wszystkie swoje rzeczy, ubrałam płaszcz i wyszłam z gabinetu. Amelie również już się zbierała, więc poczekałam na nią.
- Idziemy zjeść coś dobrego? – zapytałam, a ona pokiwała energicznie głową.
- Umieram z głodu, a poza tym ty masz mi dużo do opowiedzenia! – odpowiedziała, a ja tylko zaśmiałam się pod nosem, bo miałam co do tego rację.
Zjechałyśmy windą na dół do mojego samochodu i podjechałyśmy kilka ulic dalej do knajpki, gdzie zazwyczaj jedliśmy z kuzynami, gdy ich odwiedzałam. Zajęłyśmy stolik pod oknem i zabrałyśmy się za studiowanie menu.
- Wezmę chyba gazpacho, a na deser dużą gorącą czekoladę z bitą śmietaną – powiedziałam do młodziutkiej kelnerki, która czekała aż złożymy swoje zamówienie.
- Paella z owocami morza, a później to samo co koleżanka – dodała od siebie Amelie, a gdy kelnerka odeszła, ta wbiła we mnie swój świdrujący wzrok. – A teraz nie uratuje cię Ana z księgowości ani ktokolwiek inny. Przespałaś się z Rossem?
- Co? – Zrobiłam duże oczy. Jednak nie myślałam, że pójdzie w tym kierunku. – Nie! Nigdy w życiu!
- Więc jak mam to inaczej tłumaczyć? W piątek byłaś taka szczęśliwa, ale to myślałam, że z powodu terenu pod fabrykę, ale dziś byłaś jakaś taka milusia dla Rossa. A w dodatku usłyszałam, że w czwartek wychodziłaś razem z nim o późnej porze.
- Dobrze wiesz, że mnie i Ethana już nic nie łączy – zaczęłam spokojnie. – Wtedy sobie z nim wszystko wyjaśniłam, a wychodziliśmy późno przez tę informację, że kupiliśmy ziemię. Każde z nas grzecznie wróciło do swoich domów.
- No okej, powiedzmy, że to przeszło.. Jednak nie tłumaczy to faktu, że od soboty jesteś też jakaś inna! I bez zbędnych jęków poszłaś z nami na mecz… Do tego na weekendzie zaszyłaś się w swoim mieszkaniu i… O mój Boże, w końcu! – Nagle szeroko się uśmiechnęła, jakby odkryła właśnie Amerykę. – Ty i Marc?
- Ciszej . – Zaśmiałam się. Nikt na razie nie miał się dowiedzieć, ale Amelie była wyjątkiem…
- Tylko powiedz, że w końcu się złamałaś, błagam! – Zrobiła błagalną minę.
- Tak, zgadłaś! – odpowiedziałam z uśmiechem. – Wygraliście. Ter Stegen to świetny facet i byłam głupia, że się tak zapierałam.
- Więc czasem nawet i ja mam nosa do takich spraw – powiedziała zadowolona. – Kto tym razem komu wskoczył do łóżka?
- Amelie! – Skarciłam ją wzrokiem, po czym kelnerka wróciła do nas z naszym obiadem. – On… - zaczęłam nieśmiało i zamoczyłam czubek łyżki w zupie. – On był u mnie.
- Robi się naprawdę ciekawie. – Poruszyła brwiami. – I rozumiem, że pomiędzy jednym jękiem, a drugim powiedziałaś mu, że z powrotem awansowałaś na stanowisko prezesa? – zapytała, a ja w tym momencie zastygłam. Będąc ostatnio w jego towarzystwie, nie rozmawialiśmy o pracy, więc nawet o niej nie myślałam. Tym bardziej o moim kłamstwie. – No kochana.. Teraz myśl jak się z tego wyplątać – powiedziała i zabrała się za pałaszowanie swojego dania, a ja wbiłam wzrok w okno i zaczęłam się zastanawiać co teraz z tym wszystkim zrobię.

                Wtorek był  dniem naprawdę zakręconym i pracowitym dla wszystkich. Jedynym pocieszeniem tego dnia były rozwieszone świąteczne ozdoby, którymi zajęła się specjalna firma dekoratorska poprzedniego wieczora. Mieliśmy jeszcze tydzień do świąt, a wszyscy po woli zaczynali czuć ten klimat, bo co druga osoba w firmie już nuciła sobie pod nosem świąteczne melodie.
Całe szczęście, bo jak co roku, to był ostateczny bum przed przerwą. Wiedziałam, że podobne będzie też i jutro, a w czwartek i piątek będzie już spokojniej i tak już do samych świąt.
Dochodziła dwudziesta, gdy zamknęłam laptopa i wygodnie oparłam się o swój fotel i obróciłam przodem do okna. Na zewnątrz panował już mrok, a na niebie widać było gwiazdy. Wtedy usłyszałam, że ktoś zastukał w drzwi, więc odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętą twarz Rossa, która zaglądała tu już przez uchylone drzwi.
- Ty jeszcze tutaj? – zapytał zdziwiony.
- Właśnie skończyłam – westchnęłam. – A ty? Myślałam, że wyszedłeś już dawno. – Zmarszczyłam czoło, a on wszedł do środka.
- Tak, ale zapomniałem telefonu i musiałem się wrócić. – Podszedł do mojego biurka i wziął do ręki ciężką podstawkę z tabliczką mojego stanowiska i nazwiskiem. Podobna była przyczepiona na moje drzwi. Dziś w końcu dotarły. Dostali takie już ci, którzy swoje stanowiska w tej firmie mieli pewne. Na przykład Amelie, Andrea i jeszcze kilka z nowoprzyjętych osób. Odstawił ją i popatrzył się na porcelanową figurkę renifera, stojącą obok. – Zostajesz na święta tutaj czy jedziesz do Oscara i Very?
- Tutaj. Może spędzę z nimi Nowy Rok – odpowiedziałam i podniosłam się ze swojego miejsca.
- Szkoda, że my nigdy nie mieliśmy okazji spędzić ich razem… - zamyślił się, a ja podeszłam i stanęłam obok niego.
- Sam się o to dobrze zatroszczyłeś – odparłam. W czasie, gdy z nim byłam, mieliśmy tylko jedno Boże Narodzenie, a on miał je spędzić w gronie rodziny ze schorowaną babcią, więc ja zostałam z bratem. Jak się okazało, był ze znajomymi na Hawajach…
- Wiem, przepraszam… Byłem głupi i teraz to wiem. Żałuję.
- Ethan.. – westchnęłam. – Rozmawialiśmy o tym i myślałam, że nie będziemy do tego już wracać.
- Okej, jasne. Ale.. – Podrapał się po karku, a ja spojrzałam na niego. – Co jeżeli teraz by nam się miał udać? – wyszeptał, zbliżając się po woli.
- To już nie ma sensu ani racji bytu – odpowiedziałam już odrobinę zdenerwowana. Byłam zmęczona, a on wracał do tego co było gdy tu przyjechał. – Mam kogoś i jestem szczęśliwa. Zrozum.
- A gdyby go nie było? – wymamrotał. Czułam, że znów chciał zacząć używać swoich bezcelowych podchodów.  Chciałam zabrać swoje rzeczy i odejść, a on złapał za mój łokieć i zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, poczułam jego usta na swoich. Ich smak był taki sam jak wtedy, słodki i za razem gorzki, taki o jakim się myślało. Właśnie zdałam sobie sprawę, że z jednej strony mi tego brakowało, a z drugiej… Odepchnęłam go od siebie i zmierzyłam wzrokiem.
- Ethan, wyjdź – powiedziałam pewnie. – Wyjdź! – krzyknęłam i wskazałam na drzwi, gdy ten nawet nie drgnął. – Ile razy mam to jeszcze powtórzyć? – zapytałam ze złością, a on jakby nigdy nic, z rękami w kieszeni skierował się do wyjścia. Proszę państwa, powrócił ten pewny siebie i arogancki Ethan Ross, którego tak bardzo nienawidziłam.

~*~

Przechodził się po salonie przyjaciela i chyba po raz pierwszy zaczął przyglądać się zdjęciom w antyramach zawieszonych na ścianach. Wcześniej jakoś nigdy nie było okazji, a dziś został skazany na chwilę w samotności w salonie piłkarza. Dostali dzień wolny, na który każdy miał już jakieś plany, a on siedziałby sam w swoim mieszkaniu. Dostał propozycję wizyty u kolegi, który tego dnia cały dzień zabawiał swoją córkę. Jego narzeczona wyjechała na kilka dni na jedne z Moto GP, za którymi już bardzo tęskniła.
                Mała Gala musiała zostać przebrana, więc Bartra zabrał ją do pokoju, a kolegę zostawił na dole. Blondyn uśmiechał się sam do siebie, gdy spoglądał na stare zdjęcia młodych bliźniaków, a na co drugim towarzyszyła im drobna mulatka o ciemnych włosach i szerokim uśmiechu.
                - Jesteśmy! – Usłyszał głos Hiszpana i odwrócił się. Chłopak niósł na rękach maleńką dziewczynkę, którą po chwili włożył do bujaka. Wyglądało na to, że to była pora jej drzemki, bo była bardzo cicha i spokojna. – Za chwilę Gala da nam trochę wytchnienia – dodał i zaczął po woli ją bujać, nie odwracając wzroku od swojego skarbu.
                - Jak na to, że Maia jest ze Stanów, spędzaliście w dzieciństwie mnóstwo czasu – powiedział bramkarz, wracając do przeglądania rodzinnych fotografii Bartry.
                - Ponieważ Maia nie mieszkała w Stanach, a tutaj – odpowiedział z uśmiechem i podniósł się, widząc, że Gala zamknęła już oczka. Wskazał koledze by wyszli na taras i tam usiedli przy stole. Widział, że jego kuzynka wcale nie była obojętna Niemcowi, a i Eric coś paplał, więc to, że Marc interesował się dziewczyną, wcale go nie zdziwiło. – Jej matka zadała się z nieodpowiednim facetem, który zrobił dzieci dwóm kobietom na raz. Ostatecznie wybrał tą w Stanach, a moja ciotka była samotną matką. Nigdy ci o tym nie opowiadała? – Zmarszczył brwi.
                - Nie. – Blondyn pokiwał głową i upił łyk soku ze szklanki, który jeszcze wcześniej tu postawił. Nieoficjalnie zachowywali się jak para, a oboje jeszcze sami tego nie sprecyzowali nawet między sobą. Maia nic nie mówiła o swoim dzieciństwie, a i on sam nie napierał.
                - Jej mama zachorowała i niedługo później zmarła, a że jej ojciec tylko przesyłał jej pieniądze, moi rodzice ją przygarnęli i wychowywaliśmy się jako rodzeństwo. I tak właściwie to siedzimy w jej rodzinnym domu… - zaśmiał się, rozglądając dookoła. – Jak miała chyba dziewiętnaście lat, okazało się, że facetowi się zmarło i proszą o wstawienie się na odczytanie testamentu. I co się okazało? Gość był właścicielem olbrzymiej firmy, kasy jak lodu, domy letniskowe w co drugim państwie… Chciała zrzec się swojej części, ale tam poznała swojego biologicznego brata i przesiedziała tam siedem lat. – Wzruszył ramionami. – W końcu nie codziennie nastolatka zostaje współwłaścicielem milionowego przedsięwzięcia, nie? – dodał, a Marc zdębiał. Współwłaścicielka? Maia przecież powiedziała mu, że pracuje jako sekretarka pani prezes. Teraz okazuje się, że sama nią jest. Czuł jak wewnątrz zaczyna się w nim kotłować. – I wiesz, dzięki tej filii, wróciła do domu – zaczął Bartra, ale przerwał, bo obaj usłyszeli płacz Gali. Jednak do końca nie zasnęła. Marc kiwnął głową do Niemca i zerwał się do środka.
Mats już sam nie wiedział co myśleć. Najpierw usłyszał historyjkę o jej byłym, który ją okłamywał, a teraz ona sama to robiła. Czuł się wściekły i za razem zawiedziony. Wiedział, że z początku dziewczyna unikała jego podchodów, ale ciągle tylko broniła się faktem, że jest starsza. Jemu to kompletnie nie przeszkadzało. Sam śmiał się do siebie przecież, że to już chyba przekleństwo i za razem błogosławieństwo samych piłkarzy, by ich życiowe partnerki były starsze. Teraz ona sama się przełamała i chyba było im ze sobą dobrze.
Zerwał się na równe nogi i wszedł do środka. Palnął coś do kolegi, że gdzieś musi jechać i wpadnie później. Obrońca nawet nie zdążył odpowiedzieć, bo Niemiec już był przed domem i wsiadał w samochód.
Nawet nie wiedział kiedy już parkował pod wysokim biurowcem, gdzie mieściła się hiszpańska filia Morera Motors. Wszedł do środka i zignorował recepcjonistkę, po czym wpadł do windy i nacisnął guzik z odpowiednim piętrem. Chwilę później drzwi się rozsunęły i postawił stopę w przedsionku ze szklanymi drzwiami z napisaną nazwą firmy. Stanowisko recepcjonistki było puste, więc zatrzymał się na środku korytarza i rozejrzał się. Po prawej stronie zauważył biurko sekrekarki, a przy nim znajomą twarz Amelie. Ruszył właśnie w tę stronę. Dziewczyna podniosła wzrok znad skoroszytu i aż otworzyła buzię ze zdziwienia.
                - Pani prezes u siebie? – zapytał oschłym tonem.
                - Marc, ale… - zawołała Amelie, ale on złapał za klamkę i pchnął drzwi, wchodząc do gabinetu, na którym wisiała tabliczka Prezes Maia Bartra Morera

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Rozdział 10

Stałam przed półką z pieczywem i wybierałam dla siebie bułki na śniadanie. W jednym uchu miałam słuchawkę, przez którą słuchałam ulubionej piosenki i jednocześnie nuciłam sobie ją pod nosem. Miałam na sobie stare dresy, koszulkę i na to narzuconą kurtkę, a włosy związane w kitkę. Musiałam wyglądać zabawnie, gdy jeszcze w dodatku ruszałam nogą w rytm muzyki. Nie przejmowałam się, bo i tak co drugi tu przychodził tak z rana. To był nasz osiedlowy markecik, więc my mogliśmy. Mogłam sobie odpuścić poranek w biurze i pojadę tylko, gdy Oscar zarządzi konferencje.
Nagle poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu, przez co prawie podskoczyłam, a słuchawka sama wyleciała mi z ucha. Spojrzałam na dewianta, którym okazał się nie kto inny, jak mój sąsiad. Uśmiechnęłam się do niego i pokręciłam głową. Już byłam przyzwyczajona do tego, że często spotykałam Marca w sklepie.
- Widać, że dziś jesteś w dobrym humorze. – Uśmiechnął się.
- Tak, w końcu się wyspałam! – powiedziałam zadowolona.
- Wolny dzień? Ostatnio faktycznie wyglądałaś na przepracowaną.
- Można tak powiedzieć. – Skinęłam głową. – A ty nie na treningu?
- Później jadę na siłownię. Ostatnio coś mam z mięśniem. – Skrzywił się. – Na szczęście nic bardzo poważnego. – Szybko zmienił wyraz twarzy. W jednej chwili usłyszeliśmy jakieś ostrą wymianę zdań, więc odwróciliśmy się w stronę działu z nabiałem, gdzie stała jakaś młoda para. Chłopak trzymał w dłoni jeden serek, a dziewczyna inny. Wyszło na to, że kłócili się o to, który mają zabrać..
- Matko, nie rozumiem dlaczego ludzie kłócą się o taką głupotę.. – skomentowałam. – Teraz będą na siebie syczeć przez głupi twarożek – zaśmiałam się.
- Zobaczysz, za chwilę się pogodzą – powiedział bramkarz z uśmiechem.
- Ona wygląda na zawzięty typ… Będą ciche dni, mogę się założyć – odparłam.
- Okej, z chęcią! Jeżeli wygram, wpraszam się dziś na dobre śniadanie, a jak będzie odwrotnie, to zapraszam do siebie.
- Zgoda! – odpowiedziałam i uścisnęłam dłoń chłopaka, a on przeciął zakład.
 - Trzy… Dwa… Jeden… - Gdy skończył odliczać, ci zadecydowali, że wezmą oba i na końcu pocałowali się na zgodę. Stałam jak wryta, gdy nas mijali. Po chwili spojrzałam na Niemca z niedowierzaniem.
- Skąd to wiedziałeś?!
- Wprowadzili się kilka dni temu do mieszkania nade mną.. – zaczął. – Oni mogą tak cały dzień. Z resztą w nocy też… Godzą też się bardzo głośno! – mruknął, a ja w tym momencie się zaśmiałam.
- Ale to nie fair! – jęknęłam, a on poruszył brwiami. – Ale zakład to zakład.. – westchnęłam, a on ucieszył się jak małe dziecko. Włożyłam do swojego koszyka jeszcze pare produktów i zaczęłam myśleć co przygotuję. Zapłaciliśmy za swoje zakupy i wróciliśmy do mojego mieszkania.

Siedziałam przy stole naprzeciw Marca i obserwowałam jak kończy swoje śniadanie, opiera się o krzesło i szeroko uśmiecha.
- Mógłbym się przyzwyczaić do takich śniadań – powiedział zadowolony, a ja zaśmiałam się pod nosem.
- O nie! Następnym razem to ja wygram jakiś zakład! – powiedziałam. – I wtedy to ty zaprezentujesz swoje kulinarne zdolności.
- O ile w ogóle takie posiadam – odparł i upił łyk soku.
- Skoro nie przypalasz wody w czajniku, to już jest kucharski sukces! – Uśmiechnęłam się szeroko i zabrałam oba puste talerze, po czym włożyłam je do zlewu. – Poza tym moje danie było najbanalniejszym, które mogłem wymyślić – dodałam roześmiana. Jajecznica, do tego grzanki i pomidorki z sosem sałatkowym. Coś gotowego w kilka minut.
- Liczy się wykonanie i końcowy efekt. Nigdy nie jadłem lepszego śniadania.
 - Jak słodko. – Zatrzepotałam rzęsami. – I nie, nie wkręcisz się na kolejne! – dodałam, kręcąc głową.
- Właśnie zniszczyłaś resztki mojej nadziei na to – odparł roześmiany i spojrzał na zegarek. – Ja będę się już zbierał.. – Podniósł się ze swojego miejsca i podszedł do mnie. – Dziękuję za pyszne śniadanie – powiedział niskim tonem, patrząc mi prosto w oczy z uśmiechem, a mnie aż przeszły ciarki po karku. Pochylił się i musnął mój policzek. Automatycznie przygryzłam dolną wargę, a on oddalił się, nie zdejmując uśmiechu z twarzy. Ruszył w stronę drzwi, a gdy się ocknęłam, ruszyłam za nim. Zatrzymał się tuż przed wyjściem i odwrócił się, a ja zastygłam. Zrobił krok w moją stronę, złapał za dłoń i przyciągnął do siebie, jednocześnie wpijając się w moje usta. Przymknęłam powieki i po prostu nie mogłam nie oddać tego pocałunku. Moje nogi wydały się być jak waty, a w brzuchu zaczęło coś latać. – Pójdę już – powiedział i wyszedł, a ja stałam w przejściu zamykając i otwierając co chwilę oczy, zastanawiając się co tak właściwie się tu wydarzyło.

Wideokonferencja z Oscarem i dyrektorami oddziałów z Niemiec, Wielkiej Brytanii i Francji minęła szybko i sprawnie. Później jeszcze chwilę porozmawiałam prywatnie z bratem, który zaczął mi dogryzać, ale szybko go zbyłam i jeszcze przez chwilę posiedziałam z Amelie i wróciłam do mieszkania. Zrobiłam dla siebie miskę popcornu i rozłożyłam się przed telewizorem, włączając jeden z tych nowszych romansideł*. Dwóch młodych Hiszpanów wyjeżdża do Niemiec, chcąc zrobić szybką karierę, tam poznają innych Hiszpanów, z którymi mieszkają i się przyjaźnią. Komedia i romans w jednym.  
Właśnie miałam zacząć poszukiwania kolejnego filmu, który miał mi umilić ten piątkowy wieczór, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Poprawiłam tylko włosy, które i tak dalej były w nieładzie i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i w progu zobaczyłam bramkarza z dwiema siatkami zakupów. Popatrzyłam na niego zdziwiona.
- Kolacja w podzięce za śniadanie? – Uśmiechnął się szeroko, a ja nie potrafiłam nie odpowiedzieć mu tym samym. Cofnęłam się o krok, wpuszczając go do mieszkania. Od razu przeszedł do kuchni i zabrał się do pracy.
- Mogę przynajmniej pomóc? – zapytałam, opierając się tyłem o blat szafki.
- Ani trochę.. Możesz sobie znaleźć jakieś zajęcie z dala od kuchni – powiedział i umył ręce. – Jeżeli nie będę mógł czegoś znaleźć, będę wołał – dodał i po jego minie wnioskowałam, że nie zacznie dopóki się stąd nie zmyję.
- To ja.. – Podrapałam się po karku. – Będę na górze. – Zabrałam laptop ze stołu i wyszłam po schodkach do swojej sypialni. Ukradkiem, po drodze do łózka, zerknęłam w lustro. Stwierdzam, że ten chłopak widział mnie już w wielu wydaniach. Upitą, śpiącą, zmęczoną, w porannym nieładzie, gdy widywaliśmy się przy półce ze świeżym pieczywem w sklepie i teraz, w przetartych jeansach i o wiele za dużej koszulce, w połowie rozmazanym makijażu i niedbale związanym kucyku.
Rzuciłam laptopa na łóżko i przeszłam do łazienki, by zmyć twarz, ale jednak skończyło się na szybkim prysznicu. Owinięta w ręcznik wyszłam z łazienki, nasłuchując czy Marc nadal jest na dole. Przeszłam do szafy i zabrałam z niej czyste jeansy i biały top oraz bieliznę. Wróciłam do łazienki i szybko się ubrałam. Rozczesałam mokre włosy i na razie je zostawiłam. Usiadłam na rogu łóżka i otworzyłam urządzenie, po czym zaczęłam nasłuchiwać odgłosów z dołu. Nagle się coś zatłukło, a ja się skrzywiłam.
- Jesteś pewny, że nie potrzebujesz pomocy? – zawołałam.
- Wszystko pod kontrolą! – Usłyszałam. Przez zapachy dobiegające dołu, musiałam przyznać, że zaczęłam robić się głodna.
Minęło może jeszcze jakieś pół godziny, zanim zostałam zaproszona na dół. Niepewnie zeszłam na dół, nie wiedząc co zastanę w mojej kuchni. Ku mojemu zdziwieniu, stół stał już zastawiony, a część kuchenna wyglądała tak samo czysto, gdy go tu zostawiałam.
- Zapraszam do stołu – powiedział Marc z uśmiechem i odsunął dla mnie krzesło u szczytu stołu, a po chwili podsunął mi pełny talerz. Usiadł po mojej prawej ze swoim talerzem, po czym zaświecił świeczkę, którą wcześniej ustawił na środku stołu.
- Muszę przyznać, że wygląda to świetnie.. – Pokiwałam głową. – Umieram z głodu!
- W takim razie, życzę smacznego. – Uśmiechnął się i wziął do ręki widelec. Na połowie talerza prezentowały się pokrojone w kostkę ziemniaczki z przyprawami, a na drugiej pieczeń, która w smaku była świetna. Zaczynałam sobie przypominać, że będąc raz na wyjeździe w Niemczech w sprawach służbowych jadłam coś podobnego, ale jeżeli miałabym być szczera, w jego wykonaniu było to o wiele lepsze.
- Było…- Oparłam się o tył krzesła i upiłam łyk czerwonego wina z kieliszka. – Przepyszne - dokończyłam. Nawet nie wiedziałam kiedy, mój talerz stał się całkowicie pusty.
- Cieszę się, że smakowało – odpowiedział z uśmiechem, kończąc swoją porcję.
- Czyli co, śniadania u mnie, a kolacje u ciebie? – zaśmiałam się.
- Jestem za, ale gorzej, gdy będziemy chcieli je połączyć. – Poruszył brwiami, a ja kopnęłam go pod stołem w kostkę.
- Możemy zawrzeć kontrakt o gotowanie.
- Nie lepiej od razu się ożenić? – zapytał niskim tonem.
- Jeszcze nie widziałam by w umowie zawarcia związku małżeńskiego był podpunkt o przygotowywanie śniadań i kolacji.
- W naszym będzie – odpowiedział i uśmiechnął się szeroko, a ja zaczęłam się śmiać. – A tak na poważnie teraz, słyszałem, że jutro umówiłaś się na zakupy z Raquel.
- Tak, idziemy z dziewczynami połazić po sklepach. – Uśmiechnęłam się. – Najlepsza terapia dla kobiet.
- Powinnaś przyjść z nimi później na mecz.  
- Dawno na żadnym nie byłam… - westchnęłam i dopiłam ostatni łyk wina.
- W takim razie, musisz to nadrobić.                                
- Wszystko okaże się jutro – odparłam i dolałam nam jeszcze resztę z butelki do kieliszków.
- Rozpiję się przy tobie!
- A ja przy tobie! – zaśmiałam się i spojrzałam na niego. Przez chwilę patrzyliśmy tak na siebie w ciszy, oboje z lekkim uśmiechem na twarzy. W końcu podniosłam się ze swojego miejsca. - Ty gotowałeś, ja posprzątam – oznajmiłam.
- Zostaw. – Złapał mnie za łokieć i wstał, nie odrywając ode mnie wzroku. Nie wiem dlaczego, ale w tym momencie pomyślałam o tym co zrobił rano. Chciałam by zrobił to samo. Spuściłam wzrok, a on delikatnie uniósł mój podbródek, zmuszając bym znów spojrzała mu prosto w oczy. – Naprawdę nadal uważasz, że te trzy lata pomiędzy nami to przepaść? Że jestem dla ciebie dzieciakiem?  – zapytał cicho. Skąd wiedział, że o to mi chodziło? Zrobiło mi się w tej chwili trochę głupio, ale tak naprawdę w ostatnim czasie nawet o tym nie pomyślałam. „Bo jest młodszy” służyło tylko do wymówki dla Amelie i Erica, ale teraz nawet i to było mało. Kuzyn załatwił mnie tym, że związał się ze starszą kobietą od siebie.
- Teoria, w którą zaczęłam wątpić – szepnęłam.
- To dobrze, ponieważ ten dzieciak całkowicie się w tobie zatracił – odpowiedział i zbliżył swoją twarz do mojej. Automatycznie uniosłam dłoń i położyłam ją na jego policzku, po czym złączyłam nasze usta w pocałunku.
Jego ręce powędrowały na moją talię i przysunęły maksymalnie do swojego ciała. Poczułam dreszcze, gdy poczułam jego ciepłe dłonie pod moją koszulką. Oplotłam swoje palce na jego karku i poczułam, że nie mogę już dłużej się opierać temu, co każdy mi wmawia za pewne. Amelie i Eric cały czas suszyli mi głowę o bramkarza i w tej chwili chcę im przyznać całkowitą rację.
Po chwili oboje znaleźliśmy się na kanapie, a koszulka Marca spadła na podłogę. Dotyk jego ust stał się dla mnie czymś kojącym, a dłonie największą przyjemnością. Z jednej strony pożałowałam, że nie zapamiętałam naszej pierwszej wspólnej nocy, a z drugiej.. Dziś wszystko mogło być dla mnie czymś nowym.
Zaplotłam nogi wokół piłkarza, który mnie podniósł i nie odrywając się od moich ust, wolnym krokiem wyszedł po schodkach na górę i ułożył mnie delikatnie na łóżku. Wspólnie pozbyliśmy się mojej koszulki, a on przyległ swoim nagim torsem do mojej skóry, co stało się dla mnie kolejnym uniesieniem.
Zaczął zjeżdżać pocałunkami niżej, aż poczułam jak bardzo po woli zsuwa ze mnie jeansy i po chwili wraca do góry. Z każdym jego gestem, czynem i ruchem zaczynałam wpadać w trans, którego ukoronowaniem był moment, gdy poczułam go w sobie i jednocześnie patrzyliśmy sobie prosto w oczy.

Leżałam już tak przez chwilę na boku i obserwowałam śpiącego blondyna. W mojej głowie już teraz panował kompletny mentlik. Choć wiem, że Am i Eric skakaliby ze szczęścia jakby dowiedzieli się o tej nocy, ale na razie nie chcę by ktokolwiek o tym wiedział. Sama na razie muszę się do tego przyzwyczaić i wszystko poukładać w całość. Bardzo dobrze wiedziałam, że Marc nie był dzieciakiem, jak to czasem przytrafia się u mężczyzn w jego wieku. Jest wspaniałym mężczyzną, którego nie chciałam zauważyć i wypierałam. Powiedziałam sobie, że będę go traktować jak znajomego i dobrego sąsiada, a z czasem wyszło właśnie to od czego się wzbraniałam, wymyślając swoje własne wymówki. Byłam po prostu głupia.
- Gapisz się… - zamruczał i otworzył leniwie powieki. Od razu się uśmiechnął, a ja odpowiedziałam mu tym samym.
- Dzień dobry – powiedziałam, a on przysunął się i skradł mi szybkiego całusa.
- Wiesz.. To był jednak dobry pomysł. – Zamyślił się.
- Co masz na myśli? – zapytałam, marszcząc brew.
- Przyjście tutaj. Przynajmniej daleko nie mogłabyś uciec. – Uśmiechnął się szeroko, a ja w tym momencie uderzyłam go w ramię. Jego reakcją był tylko głośny śmiech. – Ale przyznaj mi w tym rację. – Spojrzał na mnie przenikliwie.
- Tym razem nie wiem czy bym uciekła – powiedziałam i przygryzłam dolną wargę, a on znów się przysunął i tym razem wpił się mocno w moje wargi. – Wariat – zaśmiałam się. - Ale chyba już odpokutowałam tamtą winę, co?
- Powiedzmy.. – mruknął i uśmiechnął się zawadiacko, po czym poczułam na swoim udzie jego dłoń, która zaczęła delikatnie po nim wodzić. Przysunął się jeszcze bliżej, gdy… Gdy usłyszeliśmy dzwonek jego telefonu. Chłopak od razu wydał pomruk niezadowolenia i odsunął się, zabierając z podłogi swoje spodnie, w których kieszeni było urządzenie. Jak się okazało, był to po prostu budzik. Marc go wyłączył i spojrzał na mnie. – Zobaczymy się po meczu, prawda? – zapytał, a ja pokiwałam głową. Rozumiałam, że musiał wrócić do siebie i wybrać się na trening, a później zostać tam do samego meczu. Wstał z łóżka i zaczął się ubierać, a ja nie odrywałam od niego wzroku.
- W naszej umowie musimy zawrzeć jeszcze jeden punkt – powiedziałam,  gdy on już miał schodzić na dół w celu odnalezienia swojej koszulki. Zatrzymał się i spojrzał na mnie. – Zastrzegam sobie prawo do takich widoków każdego ranka – dodałam z uśmiechem, a on tylko pokręcił głową i wrócił się po kolejnego buziaka i zszedł na dół. Zawołał jeszcze słowo pożegnania i wyszedł z mojego mieszkania. W tym samym momencie dostałam SMS od Melissy, która podała mi dokładną godzinę i miejsce, gdzie miałyśmy się spotkać z dziewczynami.

***

Duuuużo ter Stegena! :) 
A dla zainteresowanych - przed Wami i mną, jeszcze 3 rozdziały oraz epilog. Pisanie tego opowiadania zakończyłam i już wiem co będzie następnym opowiadaniem. 
Przede mną ciężki styczeń, więc cieszę się, że udało mi się napisać to w święta :) 

*Zabłąkani (Perdiendo el norte, 2015)