czwartek, 28 lipca 2016

ROZDZIAŁ 3

      Po wyjściu z lotniska, poczułam olbrzymi napływ energii. Tak właśnie podziałał na mnie powrót do Katalonii. To samo słońce, to samo niebo, ale całkiem inne miejsce, klimat, ludzie… Nawet jazda taksówką była inna. Z entuzjazmem małego dziecka wpatrywałam się w przemijający obraz uliczek, jakbym widziała to po raz pierwszy, a ja najzwyczajniej w świecie się stęskniłam za domem.
   Weszliśmy do jego mieszkania, w którym o dziwo panował idealny porządek. Na wieszakach w przedpokoju wisiała tylko jedna kurtka, a buty były pochowane do niskiej szafki. Nigdzie nie walały się żadne ubrania, kurze były wytarte, a podłogi pozmywane. Tak jakby nagle to mieszkanie dostało nowego właściciela. Eric również nie mógł uwierzyć w ten obrazek, ale szybko odnaleźliśmy sprawcę całego zamieszania – ciocia Montse, która zostawiła karteczkę na lodówce ze słowami zganienia dla swojego syna, że zaprosił mnie w taki bałagan. Już dawno ustaliliśmy, że jednak zatrzymam się u Erica, gdy przylecę na chrzciny małej, bo było bliżej do centrum, a w moim starym domu i tak mieli sporo do zrobienia przed tym małym przyjęciem.
  Zdążyłam się rozgościć w mieszkaniu kuzyna. Rozpakowałam swoje rzeczy do pustej szafki w drugim pokoju i później zadzwoniłam do cioci, by powiedzieć, że już jesteśmy. Rozmawiałam z nią dobrą godzinę, zanim w końcu stwierdziłam, że jeszcze zdążymy się nagadać następnego dnia u Marca. Później jeszcze wykręciłam numer drugiego kuzyna, by również się zameldować w Barcelonie, a po tym położyłam się na chwilę, by odpocząć.
     Gdy się przebudziłam, było już po dziewiętnastej. Podniosłam się z łóżka, przeczesałam palcami włosy i wyszłam z pokoju. W dużym pokoju połączonym z kuchnią siedział na kanapie rozłożony Eric i sam drzemał przy włączonym telewizorze. Wzięłam sobie czystą szklankę, do której nalałam wody mineralnej i upiłam jej łyk.
 - Mam pewien pomysł – powiedziałam głośniej, a on odwrócił głowę w moją stronę i otworzył jedno oko. – Chodźmy gdzieś. – Uśmiechnęłam się szeroko, a on westchnął. Eric zawsze był typem domatora, w szczególności wieczorem. – Nie bądź taki! – Odstawiłam szklankę i usiadłam obok niego. – Proszę, proszę, proszę! – Zrobiłam słodką minkę, na którą nabierałam wszystkich już w dzieciństwie.
 - Ale gdzie chcesz iść? – Usiadł prosto, przetarł oczy i wyłączył telewizor.
 - Mało to tych wszystkich klubów? Chcę się napić i potańczyć! – powiedziałam. Tak, wspominałam, że nie znoszę tych wszystkich sztywnych bankietów, na których pasowało zazwyczaj być, by zdobyć klientów lub pokazać się mediom, ale imprezy tutaj… To była całkiem inna bajka. Tu można było się pobawić i nie było jakichś tam ograniczeń. Nie wytykano ci później, że tak nie powinnaś się ubrać czy zachować. Brakowało mi tego z wcześniejszych lat.
 - Dobra… - mruknął, a ja prawie pisnęłam. – Wypiję kawę, przebiorę się i możemy iść – dodał, a ja pokiwałam energicznie głową i ucałowałam go w policzek.

     Eric wydawał się być cichy i spokojny, ale gdy już udawało się go gdzieś wyciągnąć, bawił się równo z innymi. Od razu gdy weszliśmy do klubu, wyciągnęłam go chwilę na parkiet, gdzie wywijaliśmy do najlepszych, hiszpańskich kawałków. W San Diego czasem wychodziliśmy z Oscarem i Veronicą na latynoskie wieczorki i bawiliśmy się do rana, ale później trzeba było znów ubrać maskę kogoś poważnego i wstawić się na spotkaniu zarządu firmy.
      Usiedliśmy w końcu przy barze i każde z nas zamówiło sobie po drinku. Ja nawijałam mu ciągle o tym jak zmieniło się w tym klubie, o różnicach, porównując go do klubów w Stanach i ludziach bawiących się, a on ciągle stukał w swój telefon. W pewnym momencie zauważyłam, że to nie było bezcelowe. Uśmiechał się co chwilę do tego telefonu, jakby pisał z jakąś dziewczyną.
 - Eric, a czy ty czasem kogoś nie masz? – zapytałam w jednym momencie, nagle całkowicie zmieniając temat tego o czym mówiłam.
 - Co? – Sam wyrwał się z transu. – Chyba nie.. – dodał i wtedy znów coś mu przyszyło i uśmiechnął się tak jak dziecko uśmiecha się na widok lizaka.
 - Yhmmm.. Chyba? – zaśmiałam się. – Czemu nic nie mówiłeś?
 - Bo nie wiedziałem czy cokolwiek wypali. – Przewrócił oczami. – Wolałem przeczekać.
- Więc może zamiast tak stukać w to szkiełko, porozmawiasz z nią na żywo?
 - Ale sama chciałaś gdzieś wyjść… A nie powinienem zostawiać cię tu samej – dodał poważnie, a ja znów się zaśmiałam.
 - Nie jestem już małą dziewczynką, Eric… Posiedzę tu chwilę i zbieram się, a ty już uciekaj do tej dziewczyny. – Przekonywałam go. Spojrzał jeszcze na mnie niepewnie.
 - No dobra. – Wsadził komórkę do kieszeni. – To widzimy się w mieszkaniu, tak?
 - Tak! – odpowiedziałam, a on ruszył w stronę wyjścia. – Hej, Eric! – zawołałam za nim jeszcze. Odwrócił się i jeszcze na mnie spojrzał. – Miłego wieczoru! – Uśmiechnęłam się, a on do mnie pomachał. Odprowadziłam go wzrokiem do wyjścia i odwróciłam się znów przodem do baru, by dokończyć swojego drinka.
   Siedziałam tak jeszcze przez chwilę i myślałam o tym jak jutro przekażę rodzinie to, że zostaję w Barcelonie, że otwieram tu filię swojej firmy i to ja będę się nią zajmować. Że będę tu mieszkać i mogę się z nimi wszystkimi częściej widywać. W końcu wrócę do kibicowania Marcowi na trybunach, choć nadal będę kojarzyć tylko jego na boisku, będę częściej u cioci i wujka, pomogę im w cukierni, gdy będę miała wolny czas… Do tego będę spędzać więcej czasu z moją chrześnicą, najsłodszą dziewczynką na świcie.
 - Coś naprawdę mocnego, proszę. – Usłyszałam po swojej lewej. Z ciekawości odwróciłam głowę i zobaczyłam siadającego dwa krzesełka ode mnie młodego chłopaka. Blondyn przetarł twarz dłońmi jakby był czymś podenerwowany i wypił od razu zawartość kieliszka, który przed sekundą postawił przed nim barman. – Jeszcze raz – mruknął, krzywiąc się. Barman znów zapełnił kieliszek, a chłopak natychmiastowo go opróżnił. Kiwnął ręką, prosząc o trzecią kolejkę, ale nie zdążył złapać za kieliszek, bo ja podniosłam się, podeszłam i wypiłam wódkę za niego. Chłopak spojrzał na mnie nieco zaskoczony i zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu, po czym znów wrócił do góry. Od razu zauważyłam jego szaro-niebieskie oczy, w których było coś, co mówiło, że był smutny i jednocześnie zły.
 - Z takim tempem, za pięć minut trzeba by było cię zbierać z podłogi – powiedziałam, odstawiając kieliszek na blat. Dobrze wiedziałam czym to by groziło, za młodu wychodziło się ze znajomymi i robiło różne głupie rzeczy, ale on to chyba powinien wiedzieć.
 - Jakoś w tym momencie jest mi to obojętne – westchnął i przywołał barmana. – Dwa razy to samo.
 - Praca czy dziewczyna? – zapytałam, a on zaśmiał się pod nosem. Mężczyzna za barem postawił dwa kieliszki przed nami i odszedł na drugi koniec, by obsłużyć innych.
 - Podbierasz fuchę barmanowi czy z zawodu rozwiązujesz problemy innych?
 - Jak widać, barman ma sporo pracy w pierwszym etacie, a problemy innych rozwiązuję z nudów – odparłam i oboje sięgnęliśmy po kieliszki. Od razu się skrzywiłam, bo zdecydowanie wolałam słodsze alkohole. – Maia. – Przedstawiłam się i odłożyłam kieliszek, odsuwając go daleko od siebie.
 - Marc-Andre. – Przełknął i też odsunął kieliszek.
 - Trochę długie. - Uśmiechnęłam się lekko.
 - Marc albo Mats zdecydowanie wystarczą. – Wzruszył ramionami. – Jeżeli już wydedukowałaś mój powód, to dlaczego ty też pijesz sama?
 - Naprawdę trafiłam? – zaśmiałam się. – Czyli to któryś z tamtych dwóch… - Przymrużyłam powieki, spoglądając na niego. – Pierwszy czy drugi?
 - Najpierw ty. – Uśmiechnął się. Na to czekałam, ale dopiero uświadomiłam sobie to w tym momencie. Uroczo wyglądał.
 - Przyszłam tu z kuzynem, ale pozwoliłam się mu ulotnić. Opijam powrót do domu – powiedziałam.
 - Więc opijmy twój powrót oraz to, że moja dziewczyna po ponad roku mieszkania tu, stwierdziła, że to jednak nie jej świat i wyjechała, zostawiając mnie – mówił, prawie się śmiejąc. Teraz już jemu samemu chciało się śmiać z tego, ale ja w tym momencie pomyślałam o tym, że co by było gdybym ja miała kogoś w Stanach. Przyjechałby by ze mną i później zostawił, wracając znów do San Diego? – Zamawiamy coś? – zapytał, a ja skinęłam głową i posłałam mu lekki uśmiech.

      Podniosłam powieki, ale zrobiłam to z olbrzymim trudem. Jakby przez mgłę ujrzałam przed sobą ciemnobrązową komodę, a na niej jakieś ramki ze zdjęciami i małą doniczkę z kwiatkiem. Najpierw pomyślałam, że wczoraj nie zauważyłam takich zmian w pokoju w mieszkaniu Erica, ale zaraz po tym zdałam sobie jednak sprawę, że byłoby to niemożliwe i wcale nie jestem w mieszkaniu Bartry. Podniosłam lekko głowę i od razu poczułam jak wszystko wokół mnie zaczyna wirować. W myślach przeklinałam wczorajszy bar i ilość wypitego przez nas alkoholu. Nas…
  Bardzo delikatnie przewróciłam się na plecy i zanim odwróciłam głowę, przeszło mi przez nią miliony myśli. Zacisnęłam powieki i bardzo po woli przekręciłam nią w bok. Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam obok siebie umięśnione, męskie ramię. Otworzyłam drugie i ujrzałam blond czuprynę. Chciałam w tym momencie głośno i siarczyście przeklnąć, ale nie mogłam. W panice podniosłam kołdrę do góry i jednak stwierdziłam, że do czegoś tu musiało dojść. Z tego wszystkiego zapomniałam o bólu głowy i zaczęłam kombinować, jak się stąd ewakuować i nie obudzić chłopaka.
   Najdelikatniej i najciszej jak mogłam, wypełzłam spod kołdry i zabrałam z podłogi bieliznę oraz sukienkę. Wyszłam do przedpokoju i tam się ubrałam. Całe szczęście, że tam były już moje szpilki i torebka, która leżała na szafeczce. Zajrzałam jeszcze do środka, ale raczej wszystko było na swoim miejscu. Wyszłam z mieszkania i wylądowałam na jasnym korytarzu. Naprzeciw była winda, więc w biegu nałożyłam szpilki i weszłam do niej. Zjechałam na parter i wyszłam z budynku, wcześniej napotykając portiera, który zaczął mi się dziwnie przyglądać. Wylądowałam na jakimś nowym osiedlu apartamentowców całkiem niedaleko morza. Słyszałam szum fal, które pozwalały mi się uspokoić.
  Przy wejściu jakimś cudem udało mi się złapać wolną taksówkę, którą wróciłam do centrum. Dopiero tam na jakimś telebimie zauważyłam, że dochodziła już ósma godzina. Pod blokiem zapłaciłam kierowcy i jakby nigdy nic weszłam do klatki i wyjechałam na trzecie piętro. Na spokojnie weszłam do mieszkania, będąc pewna, że Eric będzie jeszcze spał, ale jakby na złość on stał już oparty o kuchenny blat i kończył jeść kanapkę z sałatą, szynką i pomidorem.
 - Nic nie mów. – Wycelowałam w niego palec.
 - Nie miałem nawet zamiaru – zaśmiał się i posłał mi wymowne spojrzenie, a ja skierowałam prosto do łazienki. Musiałam wziąć prysznic i przygotować się, bo przed południem mieliśmy być już u Marca.

   Całe szczęście, że nabożeństwo nie trwało długo, bo nadal nie czułam się za dobrze, po wczorajszym balowaniu. Później pojechaliśmy wszyscy do domu, w którym mieszkał Marc, Meli i Gala, gdzie mieliśmy zjeść obiad. Melissa od razu zobaczyła co jest na rzeczy, a Eric tylko przytaknął i podsunęła mi jakiś specyfik na kaca, który pomógł i obyło się bez dalszych pytań reszty rodziny. Po prostu miałam kaca i koniec kropka. To nic, że ten alkoholowy już przeszedł.. Pozostał ten moralny i tylko ja o nim wiedziałam, a Eric mógł sobie tylko gdybać.
  Gdy przy kawie powiedziałam o swojej przeprowadzce, bliźniacy stali jak wmurowani, Melissa mnie przytuliła, ciotki z wujkami i kuzynami się cieszyli, a tylko moja ciocia-mama Montse prawie się popłakała, mówiąc że już myślała, że całkowicie mnie jej zabrali do tej Ameryki. Poczułam się naprawdę świetnie po takim przyjęciu i wiedziałam, że będzie już tylko lepiej.
  Trochę później, gdy cała rodzina już pojechała i zostali tylko gospodarze oraz ja i Eric, okazało się, że miało jeszcze wpaść kilku kumpli Marca z drużyny. Sądząc po tym, ile zostało jeszcze jedzenia, był to znakomity pomysł. Oczywiście też zaczęli się ze mnie śmiać, że może teraz zacznę kojarzyć większą część piłkarzy.
 Zabrałyśmy z Mel tylko brudne talerze i szklanki, by je pozmywać, a chłopaki zostali przypilnować drzemiącą Galę. Dołożyłyśmy jeszcze ma stół sałatki i ciasta, po czym zabrałyśmy małą na górę by ją już wykąpać i przebrać w śpioszki.
Jakieś trzydzieści minut później siedziałyśmy nad nią w sypialni i przyglądałyśmy się, jak ta leży i się do nas uśmiecha. Była już wykąpana i przebrana, a do tego bardzo zadowolona. Nie dość że my, to ona także miała męczący dzień. Tyle ludzi dziś przyszło ją zobaczyć i w dodatku każdy z nich musiał ją przynajmniej chwilę ponosić.
            - Dziewczyny, wszyscy już są. – Do pokoju zajrzał Eric.
 - Idź, ja zaraz z nią zejdę – powiedziała do mnie szatynka. Ucałowałam chrześnicę w czoło i wyszłam za kuzynem. – Dużo ich tam jest? – zapytałam cicho, schodząc po schodach.
 - Kilku. – Kiwną głową i się zaśmiał. – Poznasz zaraz chłopaków z klubu, ciesz się. – Objął mnie ramieniem i tak zeszliśmy na dół. Pociągnął mnie za sobą do dużego salonu, gdzie siedział Marc i jego kumple oraz ich partnerki. Mój wzrok od razu powędrował na najdalszą kanapę, w której kącie siedział chłopak podparty na łokciu, jakoś nie biorący udział w dyskusji pomiędzy resztą. Wysoki, dobrze zbudowany blondyn o szaro-niebieskich oczach. I to był ten moment, kiedy nie wiedziałam w którą stronę mam uciekać...

***
Maia w Barcelonie, Marc w rozdziale - wszystko czego chcieliście! 

czwartek, 7 lipca 2016

ROZDZIAŁ 2

   Myślałam kiedyś, że zacznę studiować w Barcelonie jakiś nudny kierunek, z którego nic nie będę miała i na boku będę pracować jako kelnerka lub zostanę pomagać w cukierni ciotki. Tymczasem skończyłam Uniwersytet Kalifornijski w San Diego na kierunku organizacja i zarządzanie, będąc już współwłaścicielem  Morera  Motors, firmy produkującej części samochodowe dla wielu znanych marek oraz tańsze odpowiedniki, w które zaopatrują się nawet zwykli mechanicy do swoich warsztatów.
  Nigdy nie pomyślałabym, że tak odmieni się moje życie. Gdyby ktoś powiedział mi coś takiego osiem lat temu, wyśmiałabym go. Jedyne co miałam to dom na obrzeżach Barcelony, który ojciec kupił matce, gdy dowiedział się o ciąży oraz pełne konto comiesięcznego kieszonkowego, z którego korzystałam naprawdę w poważnych sytuacjach. Nie chciałam jego pieniędzy. Gdybym sama na nie zapracowała, byłabym wtedy z siebie dumna.
Co miesiąc część z nich przelewałam na jakąś organizację charytatywną i wtedy wiedziałam, że trafiają one tam gdzie są potrzebne.
Dom mojej mamy lata stał pusty i w końcu w wieku szesnastu lat, postanowiłam go wyremontować za pieniądze od ojca i wynająć. Mieszkało w nim młode małżeństwo do momentu ich przeprowadzki za granicę. Wtedy właśnie Marc wyszedł z La Masi i potrzebował mieszkania, więc zaproponowałam mu by się tam wprowadził. Wtedy wiedziałam, że mieszkanie będzie w dobrych rękach.
  Teraz w tym domu mieszkał wraz ze swoją dziewczyną i córeczką. Cieszył mnie fakt, że mała Gala będzie dorastać w tym samym domu co ja przez kilka pierwszych lat.
   W tym momencie zamiast obsługiwać klientów w sklepie, tak jak przewidywałam, podpisuje stos dokumentów i oglądam wstępny wizualny plan nowego biura w Barcelonie, wykonany przez znajomych architektów. Znaleźliśmy już miejsce i pozałatwialiśmy wstępne formalności, a za kilka dni mam już tam polecieć.
- Puk, puk. – Usłyszałam głos mojego brata, który jednocześnie zastukał w szklane drzwi. – Jak tam? – Wszedł z rękami w kieszeni  i usiadł na fotelu naprzeciw.
- Hej. – Uśmiechnęłam się. – Właśnie oglądam wnętrze nowego biura. – Przesunęłam monitor w jego stronę. Na ekranie włączona była prezentacja z trójwymiarowym projektem. – Za kilka dni wejdzie ekipa i zaczną się prace.
- Jesteś całkowicie pewna, że dasz radę? – Spojrzał na mnie z troską.
- Nie dziwiłabym się, że się martwisz, gdybym miała otwierać ten oddział w środku afrykańskiej dżungli, ale to tylko Hiszpania. Będę tylko za oceanem  – zaśmiałam się. – Poza tym, nie martwiłeś się tak o naszych pracowników, gdy wysyłałeś ich do prowadzenia naszych pozostałych filii.
- Tamci nie byli moją siostrą  – odparł pewnie, a ja poczułam się z tym naprawdę miło. – Myślałaś już o tym czy chcesz kogoś zabrać tam ze sobą?
- Chciałabym zrekrutować nową ekipę, ale tak… Myślałam nad jedną osobą  – powiedziałam i w tym momencie do gabinetu zajrzała Amelie.
- Przepraszam, nie chcę wam przeszkadzać, ale chciałam zapytać czy czegoś jeszcze nie potrzebujesz, bo wychodzę. – Zwróciła się do mnie, a ja spojrzałam na zegarek. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że już dawno minęła siedemnasta i również powinnam się zbierać.
- Nie, w porządku. Do zobaczenia wieczorem. – Uśmiechnęłam się, a ona skinęła głową i pomachała do nas.
- Amelie wie o nowym oddziale, wie, że będzie on w Hiszpanii, ale jak rozumiem, jeszcze nie powiedziałaś jej o swoim wyjeździe?
- Nie wiedziałam jak. – Skrzywiłam się. – Dlatego chcę to zrobić dziś wieczorem na przyjęciu i przy okazji zapytać czy nie chciałaby się ze mną przenieść. Bez niej tam zginę  – zaśmiałam się.
- Przyjaźnicie się, więc całkowicie rozumiem. Poza tym, z tego co wiem to nie ma nikogo, więc nic nie stoi jej na przeszkodzie  – powiedział i się podniósł. – Czas i na mnie, jeżeli nie mam być spóźniony i tobie też radzę już uciekać. Muszę zadzwonić do Jasona by po mnie podjechał.
- Emmmm… Zadzwoń lepiej po taksówkę. – Wyszczerzyłam się, jakbym coś przeskrobała. – I na przyjęcie odwiezie was drugi szofer  – dodałam, a ten spojrzał na mnie pytająco. – Pożyczyłam sobie dziś Jasona i wysłałam go na lotnisko po Erica. Dostał kilka dni wolnego, więc go zaprosiłam.
- Przypomnij mi, dlaczego mam dwóch szoferów? – westchnął rozbawiony.
- Richard wozi Veronicę, czasem i ciebie, a Jason jest twoim kierowcą, ale.. Ale czasem ulega także i mnie  – wytłumaczyłam bardzo spokojnie i bardzo wolno, a Oscar tylko się zaśmiał i pożegnał.

   Już w progu uwiesiłam się na szyi swojego kuzyna, mocno go przytulając na powitanie. Czekał na mnie cierpliwie w mieszkaniu, gdy ja kończyłam podpisywać te głupie sprawozdania. Zaprosiłam go, bo wybierałam się na pewien bal charytatywny, a nie miałam partnera. Zawsze stroniłam od takich wydarzeń, ale od małych lat byłam zwolennikiem celów charytatywnych, więc tym razem dałam się namówić. Poza tym Eric się zgodził, więc mogłam iść.
   Ubrana w granatową, wieczorową suknię wyszłam z pokoju i zabrałam swoje kolczyki z komody w korytarzu. Przez otwarte drzwi do łazienki zobaczyłam swojego kuzyna, stojącego przed lustrem w czarnym garniturze.
- Hej, kim jesteś i co zrobiłeś z Ericiem? – zaśmiałam się, opierając o framugę drzwi.
- Bardzo zabawne. – Spojrzał na mnie. – Bardzo skutecznie namówiłaś mnie, żeby nie powiedzieć, że zmusiłaś bym tam z tobą poszedł, a teraz się naśmiewasz.
- Ja się wcale nie naśmiewam! Wyglądasz świetnie! – Podeszłam i poprawiłam klapy jego marynarki. – Twojego brata częściej widzę tak ubranego, jednak ty to rzadkość. Pasuje ci!
- A dziękuję bardzo  – zaśmiał się. – Ty też wyglądasz jak milion dolarów.
- Może coś poderwiesz! – Wyszczerzyłam się.
- Chyba z obsługi. To nie moje progi. – Pokręcił głową.
- Skąd wiesz? Może oczarujesz jakąś młodą miliarderkę, która porwie cię na wyspy Bora Bora.
- Chyba Bara Bara – zażartował, a ja się zaśmiałam i pokręciłam głową.
- Wiesz, pomyślałam tak sobie, że może zostaniesz jeszcze kilka dni i razem polecimy do domu, hmm?
- Taki miałem zamiar – powiedział jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Spojrzałam na niego pytająco, bo przecież nic nie wiedział. – Dobrze, że to ja cię na tym przyłapałem, a nie Marc, bo już byś nie żyła. Dostałaś zaproszenie na chrzciny Gali, sam widziałem je na lodówce – skończył, a ja aż zakryłam buzię. Zapomniałam! Ostatnio miałam tyle na głowie w związku z pracą i przenosinami do Barcelony, że na śmierć zapomniałam o najważniejszej sprawie. Mojej przyszłej chrześnicy!
- Chciałam przylecieć i zrobić wszystkim niespodziankę… Matko, Eric, naprawdę ci dziękuję! – Uśmiechnęłam się do niego. – Jeżeli jesteś gotowy to możemy wychodzić. Nasz osobisty szofer na nasz czeka!
- Nasz Oscara osobisty? – Uniósł brew.
- Czepiasz się szczegółów, Bartra! – jęknęłam i wyszłam z łazienki, a on zaraz za mną.

   Przeszliśmy przez deptak, wyścielony czerwonym dywanem, jakby miała tu przylecieć zaraz sama królowa Elżbieta i weszliśmy do budynku, w którym mieściła się olbrzymia sala bankietowa. Po drodze byliśmy niejednokrotnie oślepiani blaskiem fleszy. Nie zatrzymaliśmy się ani na sekundę, bo nie cierpiałam tego, a wiedziałam, że mojemu kuzynowi też by się to nie spodobało. Pośród gości odnaleźliśmy Oscara i Veronicę, przywitaliśmy się i zaszyliśmy się wspólnie w jednym kącie. Co chwilę jednak ktoś do nas podchodził, by się zapoznać, porozmawiać i wykupić sobie możliwość przyszłościowej współpracy.
  Troszeczkę później dołączyła do nas Amelie, która w czerwonej sukience wyglądała bajecznie. Chciałam zabrać ja na bok i porozmawiać o wyjeździe, ale ciągle nam coś przeszkadzało. To główny kierownik podszedł się przywitać, to właściciel sąsiedniej firmy, to nasz udziałowiec… W końcu ogłoszono aukcję, na której wykupiłam obraz. Stwierdziłam, że spodoba się cioci, więc go jej sprezentuję. Następnie poproszono wszystkich na uroczystą kolację i znów nie było kiedy porozmawiać. Z jednej strony byłam zła, a z drugiej… Wiedziałam, że miałam więcej czasu by ułożyć sobie w głowie to, co chcę powiedzieć.
  Dopiero godzinę później, jakimś cudem znalazłam się z nią sam na sam w łazience przy umywalkach. Wiedziałam, że to raczej nie jest odpowiednie miejsce, bo powinnyśmy siedzieć przy barze i pić drinki, ale nie wiedziałam, czy dziś taka sytuacją mogłaby się powtórzyć.
Amelie właśnie poprawiała swoje rzęsy, strojąc do lustra miny, a ja wycierałam dłonie.
- Wiesz, tak sobie ostatnio myślałam… - zaczęłam. – Masz jakieś poważniejsze plany na najbliższy czas? – zapytałam. Miałam w głowie tyle wersji, a i tak pewnie pójdzie to jeszcze inaczej.
- Oczywiście  – zaśmiała się i spojrzała na moje odbicie. – Praca w Morera Motors na stanowisku sekretarki pani wice prezes – dodała roześmiana, a ja uśmiechnęłam się lekko.
- No właśnie. Amelie, chodzi o tą nową filię. Wiesz, że będzie ona w Barcelonie. Takie moje oczko… Ustaliłam z Oscarem, że ja się nią zajmę i tam wyjadę  – powiedziałam, a dziewczyna zrobiła zdziwioną minę. – I chciałabym zapytać czy przeniesiesz się tam ze mną?
- Zaskoczyłaś mnie – wydusiła z siebie. – Nie myślałam, że będziesz chciała wyjechać i szczerze mnie to zszokowało, ale… Naprawdę nie wiem co mam powiedzieć!
- Nie naciskam cię. Przyjaźnimy się i chciałabym cię mieć tam ze sobą, ale z drugiej strony, to twój wybór. – Uśmiechnęłam się lekko. – I przepraszam cię, że wcześniej ci nie powiedziałam. Nie wiedziałam jak zareagujesz. – Skrzywiłam się.
- Jestem zszokowana i masz rację… Trochę zła – westchnęła.
- Wiem, że masz tutaj swoje życie i zrozumiem jeżeli odmówisz. – Zrobiłam krok w jej stronę. – Ja wylatuję za trzy dni, ale ty masz jeszcze sporo czasu do namysłu. – Skinęłam głową i usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Wyjęłam go z torebki i spojrzałam na wyświetlacz. Był to Oscar. Pewnie już nas szukali.
- Postaram się odpowiedzieć szybko. – Usłyszałam słowa Amelie, która posłała mi lekki uśmiech. – I bardzo cię proszę, zmień minę, bo masz to już za sobą – zaśmiała się, a ja sama się lekko rozluźniłam. Zależało mi. – I wracajmy już – dodała i pociągnęła mnie za sobą. Wróciłyśmy na salę i odnaleźliśmy resztę.
- W końcu jesteście. – usłyszeliśmy głos Very. – Chłopaki już się bali, że zaginęłyście – dodała ze śmiechem.
- Albo poderwałyście przystojnych kelnerów i jesteście już w drodze na Hawaje! – zażartował Oscar, a my się zaśmiałyśmy.
- Fakt, jest na co popatrzeć, ale jeżeli się nie mylę to Eric miał dziś podrywać kelnerki. – Wyszczerzyłam się do kuzyna, a on zmierzył mnie wzrokiem. – Oj, nooo… - zaśmiałam się i podeszłam do niego, łapiąc go pod ramię i przytulając się.
- Tak właściwie to my będziemy się zbierać. Zaczyna mnie boleć głowa i wolałabym się już położyć. – oznajmiła Veronica, a mój brat jej przytaknął.
- Jeżeli wy, to my też. – Wzruszyłam ramionami. – Nie ma tu nikogo ciekawego, a poza tym wiecie jak uwielbiam takie przyjęcia… - Wywróciłam oczami.
- No tak, o tym już wszyscy wiedzą! – odparł Oscar i całą piątką ruszyliśmy do wyjścia. Amelie postanowiła, że zabierze się z Oscarem i Verą, bo jadą w tą samą stronę. Odjechali jako pierwsi, a my czekaliśmy aż Janson podjedzie pod wejście.
- Jednak miałaś rację, takie przyjęcia są męczące – westchnął.
- Eric, zapamiętaj sobie, że ja mam zawsze rację. Nie dosyć, że jestem kobietą to jeszcze starszą – zaśmiałam się. – To są moje argumenty  – dodałam.
- Prawie zapomniałem jak bardzo mi cię brakowało... – Uśmiechnął się do mnie ironicznie i w tym samym czasie podjechał nasz samochód. Kuzyn otworzył mi drzwi i razem wsiedliśmy na tylne siedzenie.
- I jak przyjęcie? – zapytał Janson, spoglądając we wsteczne lusterko. Bardzo lubiłam tego człowieka, był niezwykle przyjazny i dzieliliśmy wspólne tematy. Jego córka studiuje w Barcelonie, więc łączył nas temat Hiszpanii. Lubiłam go dużo bardziej niż drugiego szofera mojego brata, bo Richard był typowym służbistą, były policjant, typowy ochroniarz. Dlatego to on przypadł do jeżdżenia z Veronicą. Oscar martwił się o nią, więc zatrudnił najlepszego. Jenson też jest byłym mundurowym, ale tak tego nie okazywał.
         - W porządku. Nie było źle – odparłam i oparłam głowę o zagłówek. – Ale i tak to nie dla mnie.
         - Jak zwykle  – zaśmiał się mężczyzna. – Prosto do mieszkania?
         - Tak, a później jesteś wolny. Richard zajął się Oscarem i Veronicą  – odparłam. – Na dniach polecę do Barcelony, może chciałbyś coś przekazać córce?
         - To miłe, ale porozmawiam z żoną i dam znać. Dziękuję. – Skinął głową i ruszył na zielonym świetle. Niedługo później byliśmy już pod moim blokiem mieszkalnym, podziękowaliśmy i pożegnaliśmy się z Jansonem. Weszliśmy do środka i wyjechaliśmy windą na odpowiednie piętro. W mieszkaniu każde z nas skierowało się do swojego pokoju. Przebrałam się w swoją piżamę, zmyłam makijaż i położyłam się do łóżka. Jeszcze raz zaczęłam się zastanawiać nad moim powrotem do Hiszpanii. Choć będzie mi brakować niektórych rzeczy tutaj, to jestem pewna przeprowadzki. W końcu tam jest wszystko za czym naprawdę tęskniłam. Szczerze, już nie mogłam się doczekać, by zobaczyć miny mojej rodziny, gdy powiem im o moich przenosinach.

***
Wakacje, wakacje.. Taki pracowity czas! Ale jest drugi rozdział :)