czwartek, 8 grudnia 2016

ROZDZIAŁ 9

               Leżałam na dywanie tuż obok Gali, która leżała na specjalnej macie. Dziewczynka obserwowała swoimi dużymi oczami małe, pluszowe zwierzątka, wiszące nad nią.
Spędziłam u nich całe popołudnie. Leniwy czas z rodziną. Mogłam poplotkować z Melissą i pożartować trochę z Marciem. Cały ten czas płynął za szybko, bo dopiero co się tu przeniosłam, a już nadchodziła końcówka listopada i trzeba było zacząć myśleć nad planami na święta, a później na noc sylwestrową. Zaczęliśmy wspominać o wszystkich poprzednich spotkaniach rodzinnych w czasie zimowych świąt, każde zabawne wydarzenie i anegdotę. Czasami nawet śmialiśmy się do rozpuku, a Melissa dowiadywała się o sytuacjach, o których nie miała jeszcze pojęcia.
                - Ciekawe co wydarzy się w tym roku.. – zamyśliła się Melissa, zabierając swoją szklankę z mrożoną kawą i upijając jej łyk.
                - Maia w końcu może kogoś przyprowadzi! – Wyszczerzył się Marc, a ja zmierzyłam go wzrokiem. Jeszcze mi brakowało, by on zaczynał ten temat..
                - Gdy przyjdzie pora, przyprowadzi. – Mel stanęła po mojej stronie.
                - Dziękuję! Zgadzam się z tym – odpowiedziałam i podniosłam się z podłogi. – Ostatecznie zostanę poślubiona mojej pracy.
                - Nie przesadzaj. Oscar jakoś znalazł swoją Veronicę i mają się dobrze. – Zauważyła Melissa. Miała rację. Byli naprawdę zgodną parą i wcale nie zepsutą pod wpływem pieniędzy, które mieli. Veronica też nie była typem damulki, a była całkowicie normalną i świetną dziewczyną. Oscar był typowym pracoholikiem, jak ja… A żona go temperowała.
                - Oni są wyjątkiem od normy. Wy nim jesteście. I twoi rodzice. – Spojrzałam na Marca. – Może kiedyś trafię na tego jedynego, wymarzonego. Ale to kiedyś! – dodałam i spojrzałam jeszcze na małą chrześnicę.
- Nie zapatruj się tak, tylko pracuj nad swoim – zaśmiał się mój kuzyn. – Z resztą, może też już czas na Oscara i Verę, skoro już o nich rozmawiamy, co? – Zaczął rozmyślać, a ja pokręciłam głową i spojrzałam  na swój telefon, który wcześniej wyciszyłam. Miałam tam tylko dwa nieodebrane połączenia od brata.
- O wilku mowa… Oddzwonię do Oscara. – Uśmiechnęłam się do nich i zabrałam swój sweter z oparcia, po czym wyszłam na taras. Wieczory były już chłodne, a ja nie zamierzałam zmarznąć, a później biegać z chusteczką przy nosie.
                - No w końcu! – Usłyszałam głos brata. – Do ciebie to dodzwonić się..
                - Nie przesadzaj już… Wyciszyłam go, bo przedtem Gala spała, a jestem u Marca – odpowiedziałam.
                - A zadzwoniłem, by cię przeprosić.. – powiedział, czym trochę mnie zaskoczył. – Bo ty nic mi nie mówisz, a dowiaduję się o wszystkim dopiero od Erica – mówił dalej, a ja jeszcze bardziej zdurniałam. – Przepraszam, że wysłałem tam Ethana. Zapewniał mnie, że się zmienił i chce cię odzyskać. Nie wiedziałem, że już kogoś masz tam!
                - Co? – wydukałam.
                - No ten piłkarz. Głupio mi, ale to twoja wina, bo mi nic nie powiedziałaś wcześniej! – dorzucił, a mnie wcięło.
                - Achhh.. I to Eric ci o wszystkim opowiedział, tak?
                - No tak..
                - Oscar, oddzwonię do ciebie jutro, dobrze? Wołają mnie do środka – skłamałam. – Do usłyszenia – dodałam i rozłączyłam się, po czym głośno krzyknęłam, przez co po chwili na tarasie pojawił się obrońca.
                - Co się stało? – Podszedł do mnie i spojrzał troskliwie.
                - Nic, kompletnie nic – westchnęłam i zaczęłam chodzić w kółko.
                - Przecież widzę. Jesteś na coś wściekła.
                - Wściekła? Gdzie tam… - warknęłam. – Tylko nasi bracia próbują mi ułożyć życie! Jeden tu, a drugi na odległość!
                - Hej, Maia.. Co jest grane, co? – Stanął przy mnie i położył mi ręce na barkach. Popatrzyłam na niego przez ułamek sekundy, po czym spuściłam wzrok. O Ethanie wiedział wszystko. O tym, że tu teraz pracował, też. O Matsie wiedział tylko tyle, że poznaliśmy się na chrzcinach. Czyli nic nie wiedział, bo nawet to nie było prawdą.
                - Oscar się przyznał, że przysłał celowo Rossa. Przeprosił, bo Eric nagadał mu jakichś głupot! – dodałam głośniej.
                - Oj, siostra… - jęknął i mocno mnie przytulił. – Pozbędziesz się go przy najbliższej możliwej okazji, a teraz niech ogarnie dla ciebie firmę – dodał ze śmiechem.
                - Inaczej dawno by go tu nie było.. – westchnęłam.

Zostałam porwana tak jakby z ulicy. To znaczy zaciągnięta na kawę i kawałek przepysznego ciasta. Raquel uparła się, że muszę ich odwiedzić, bo dawno mnie u nich nie było, więc posłusznie przyjęłam zaproszenie wyszłam z blondynką i jej córeczką do nich na kawę.
Siedziałyśmy już chwilę przy stole, a obok mnie siedziała Althea, kolorująca obrazki. Chodziła za mną krok w krok. Nawet zasmuciła się, gdy musiałam wyjść na chwilę do łazienki. Jej mama stwierdziła, że działam na dzieci jak magnez, bo przecież Gala gdy mnie widzi, też zaczyna się uśmiechać. Ale miała rację, zawsze byłam dobrą niańką.. Przez co byłam wykorzystywana przez ciotki, by siedzieć z młodszymi kuzynami. Mała blondyneczka była bardzo grzeczną dziewczynką, więc mogłam z nią siedzieć. Cieszyła się, gdy chwaliłam jej kolorowe rysunki.
Drzwi mieszkania Rakiticiów się otworzyły, a do środka wszedł gospodarz, a zaraz za nim wysoki blondyn. Teraz jakoś przyjmowałam to ze spokojem. Przyzwyczaiłam się do jego obecności. Byliśmy po prostu znajomymi sąsiadami i chyba zrozumiał, że z mojej strony nie może liczyć na nic więcej. Już nawet nie reagowałam na jego uśmiech czy spojrzenia. Chyba…
Siedzieliśmy wszyscy jeszcze chwilę i rozmawialiśmy o naszym osiedlu, dziwnych ludziach mieszkających na nim i zabawnych sytuacjach. W dodatku nawet nie wiedzieliśmy kiedy zaczęło się ściemniać i chmurzyć.
Stwierdziłam, że w końcu trzeba wrócić do siebie. Podziękowałam za gościnę i ruszyłam do wyjścia, po czym usłyszałam, że Marc również zmobilizował się do wyjścia. Pożegnaliśmy się z rodziną i wyszliśmy z ich mieszkania. Co prawda, Marc miał bliżej do swojego bloku skręcając na lewo z klatki Rakiticiów, ale ruszył razem ze mną w drugą stronę.
- Pogoda się psuje.. – westchnęłam, patrząc w niebo. Cały dzień było ładnie, a teraz zaczęło się chmurzyć, a niebo pociemniało, w dodatku jeszcze zerwał się wiatr.
- Spokojnie, zdążymy wrócić, by nas nie zmoczyło. – Uśmiechnął się, a po chwili poczułam mokrą kropkę na nosie. I następną. I kolejną. W jednej sekundzie zaczęło lać. Automatycznie zaczęliśmy biec, by wpaść do środka budynku, w którym mieszkałam.
- Mówiłeś coś może? – pisnęłam, próbując złapać oddech. Dla niego ta przebieżka była zwykłym spacerkiem…
- Tego się nie spodziewałem! – zawołał, śmiejąc się. Najlepsze było to, że zdążyliśmy nawet zmoknąć..
- To wejdźmy na górę się wysuszyć.. – Kiwnęłam głową, a on na to przystanął. Niedługo później wchodziliśmy już do mojego mieszkania. Od razu pobiegłam na górę, by zabrać z szafki czyste ręczniki, z czego jeden rzuciłam piłkarzowi. Szybko się przebrałam i wróciłam, nastawiając wodę na coś ciepłego. I tak właśnie spędziliśmy cały wieczór, siedząc przy gorącej herbacie, obgadując Thomasa i Amelie, śmiejąc się z głupiego serialu w telewizji, który włączyłam. I nie, nie otworzyliśmy żadnego wina, a Marc nie zasnął na mojej kanapie. Gdy przestał padać deszcz, bramkarz grzecznie się pożegnał i wrócił do siebie.

Byłam naprawdę wykończona. W ciągu ostatnich 48 godzin, spałam może sześć z nich… Nie dosyć, że w biurze mieliśmy niemałe zawirowanie to jeszcze walczyliśmy zaciekle by wykupić spory teren pod nową fabrykę. Zaczynaliśmy z kilkoma konkurentami z innych branży, a dziś już na polu bitwy zostaliśmy my i spora  firma, która tworzy wyroby ceramiczne. Miejsce było naprawdę dobre, bo oddalone od zabudowań, bez żadnych roślinek i gniazd ptaszków, które były zagrożone. Nikt nie mógł się przyczepić.  Pozwolenie na zagospodarowanie przez nas terenu leżało już na biurku w urzędzie, tylko czekali na potwierdzenie, że kupiliśmy ten teren. Ja siedziałam jak na szpilkach, całe biuro i w dodatku Oscar panikował w Stanach. Jeżeli nam się uda, to będzie naprawdę duży sukces. Nie będziemy już wtedy ponosić takiego kosztu na eksport produktów do Europy.
Siedziałam przy barze w lokalu naprzeciw naszego biurowca. Przede mną stała szklaneczka z niebieskim drinkiem. Sączyłam go bardzo wolno, bo nawet nie miałam siły na powrót do mieszkania. Po chwili obok mnie usiadł Ethan i zamówił dla siebie whisky. Też dopiero musiał wyjść z biura.
- Powinnaś wrócić do domu i jakoś odreagować. Nie powinni nas przebić. Z Oscarem zaproponowaliście wysoką kwotę – powiedział i po chwili upił łyk trunku.
- Chyba w tym momencie nie potrafię być aż taka spokojna.. – westchnęłam. Nawet nie miałam siły na to, by go spławić ani na to, by się z nim kłócić.
- Musimy myśleć pozytywnie – stwierdził. – W końcu nie na darmo tu wszyscy przyjechaliśmy.
- Właśnie… Mogę cię o coś zapytać? – Spojrzałam na niego. – Wiem co powiedziałeś Oscarowi. Chciałeś przyjechać, bo miałeś nadzieję, że ci wybaczę. Naprawdę myślałeś, że tak od razu wskoczę ci w ramiona i powiem, że tylko na ciebie czekałam? – zapytałam. Chyba jednak nie spodziewał się, że brat powtórzy mi jego słowa. Przyjaźnili się i chyba właśnie stracił do niego zaufanie, jeżeli chodzi o mnie.
- Trochę.. to znaczy nie! – Otworzył szerzej oczy. – To nie tak, Maia. Miałem nadzieję, że po prostu dasz mi drugą szansę. Teraz widzę, że jej nie dostanę – dodał ciszej.
- Dobrze to widzisz, ponieważ jedyne co nas teraz ze sobą łączy to praca – odpowiedziałam. Cieszył mnie fakt, że jednak to zrozumiał.
W tej samej chwili usłyszeliśmy dźwięki naszych telefonów. Na oba jednocześnie przyszła jakaś wiadomość. Wzięłam swoją komórkę do ręki i spojrzałam na wyświetlacz. Była to wiadomość od naszego dewelopera. Poczułam jak serce zaczyna mi podchodzić do gardła, więc szybko nacisnęłam na chmurkę SMSa: „Oficjalnie, Morera Motors zakupiło działkę pod nową fabrykę!”
Spojrzałam na Rossa, a on na mnie, po czym znów popatrzyłam na ciąg literek na ekranie. Zapiszczałam i automatycznie przytuliłam chłopaka. Dopiero po chwili spoważniałam, gdy zobaczyłam, że każdy się na nas patrzy. Kiwnęłam przepraszająco głową do towarzystwa i dopiero po chwili do mnie dotarło, że z tej radości wpadłam w ramiona Ethana. Odrobinę się speszyłam, ale nadal od środka rozsadzała mnie ta radość.
- Musimy wrócić do biura i napisać maila do urzędu. Rano muszą podpisać nasz papier! – powiedziałam już normalnym tonem i zabrałam szybko torebkę. Ethan rzucił na blat banknot za nasze drinki i razem wybiegliśmy z pomieszczenia. Na szczęście nic nie jechało, więc szybko przeszliśmy przez pasy i wpadliśmy do biurowca. Winda zawiozła nas na nasze piętro, które było już puste. Oboje weszliśmy do mojego gabinetu i tam od razu zabrałam się za stukanie wiadomości do zaznajomionej osoby w urzędzie. Amerykanin stał za moim fotelem i patrzył mi przez ramię.
Gdy pisałam ostatnie zdanie, zadzwonił telefon, a na wyświetlaczu pojawiła się twarz mojego brata.
- Wiesz już?! – Usłyszałam w słuchawce, gdy tylko odebrałam połączenie.
- No przecież! Oscar, tak się cieszę! – mówiłam, uśmiechając się od ucha do ucha. – Wróciłam się do biura i piszę maila do Cataliny!
- Maia, obiecałaś, że pójdziesz do domu i się położysz! – Zawołał Oscar. Rozmawiałam z nim jakieś dwie godziny temu i wtedy prawił mi kazania. Oczywiście ktoś serdeczny wygadał mu o moim ostatnim funkcjonowaniu. Pewnie sam tak robił, a Veronica stała nad nim jak śmierć z kosą.
- Już wracam – zaśmiałam się. – To przez tę wiadomość!
- Cieszy się jak dziecko, które dostało cukierka. – Za mną odezwał się Ross, o którego obecności właśnie mi przypomniał.
- To Ethan? Z tobą w jednym pomieszczeniu? I wciąż jest w stanie mówić?
- Zatkaj się, braciszku! – Pokręciłam głową. – Jutro zbierzemy się na wideokonferencji i ustalimy co i jak. Do jutra. Pozdrów Verę.
- Pa, Maia! Ty pozdrów Rossa – zaśmiał się i rozłączył.
- Ostatnio panowała taka atmosfera, gdy wygraliście ten ważny przetarg niedługo, jak dołączyłem do zespołu – powiedział chłopak, a ja odwróciłam się do niego. Stał obok i lekko się uśmiechał. – To wszystko zasługa twoja i Oscara.
- Jak i całego zespołu – dodałam od siebie, po czym skończyłam list i go wysłałam. Faktycznie, pamiętam ten duży przetarg. Był to pierwszy po tym, jak objęliśmy firmę. Tak naprawdę on zadecydował, że ludzie zaczęli mówić o sukcesie dzieci wielkiego biznesmena Morery. Pamiętam, że nie podobało mi się to określenie, bo nie chciałam mieć nic wspólnego z ojcem i wszystkiego uczyłam się od Oscara, ale nie zmienię tego, kim był mój ojciec. – A teraz słuchaj polecenia służbowego, wracamy do mieszkań i w końcu się wysypiamy! – powiedziałam i wstałam. Zgasiłam światło i oboje wyszliśmy z gabinetu.
- Może powinnaś zrobić sobie jutro wolne? Ostatnio pracowałaś jak dziesięciu.
- I tak przyjdę na wideokonferencję, a później faktycznie może się urwę.. – Wzruszyłam ramionami. – Cieszę się, że już po wszystkim! – Uśmiechnęłam się szeroko, gdy wsiedliśmy do windy.
- Teraz to dopiero się zacznie! Budowa i tak dalej – zaśmiał się.
- Oj cicho, daj mi się nacieszyć tą chwilą! – Zaczęłam się śmiać.
Pożegnaliśmy się z ochroniarzem i wyszliśmy przed budynek, a później znów na drugą stronę na postój taksówek. Ethan musiał zostawić samochód pod biurem, bo już był po whisky, a ja i tak rano przyjechałam tu z Amelie, która zainwestowała w swój własny pojazd. Na moje nieszczęście, na postoju stał tylko jeden samochód..
- Jesteś jeszcze dziś na mnie skazana. – Uśmiechnął się lekko i otworzył tylne drzwi. – Najpierw cię odwieziemy, a później mnie.
Nie protestowałam. Wsiadłam, a on za mną. Podałam adres kierowcy i ruszyliśmy. Droga minęła mi na słuchaniu muzyki, lecącej z radia. Wróciłam do mieszkania, przebrałam się i położyłam do łóżka. Tej nocy spałam niczym małe dziecko. 

sobota, 26 listopada 2016

ROZDZIAŁ 8

 
 Nie miałam pojęcia czy to przez tę kawę czy może jego obecność i żarty, całą drogę śmiałam się do rozpuku. Ter Stegen opowiadał o ostatnim wyjeździe i sytuacjach z kolegami, gdy nocowali w hotelu. Mogłam to porównać do co najmniej jakiejś wycieczki szkolnej z lat młodości i głupich dziecięcych pomysłów.
Marc wjechał na podziemny parking w swoim bloku i przejechał prawie cały, by w końcu zatrzymać samochód na jego prywatnym miejscu. Zgasił silnik i spojrzał na mnie.
                - Właśnie zdałam sobie sprawę, że tęsknię za moim własnym… - westchnęłam. Brakowało mi mojego pojazdu, bo z nim było mi o wiele wygodniej, ale musiałam poczekać jeszcze kilka dni. Oscar wysłał go już na prom, ale to była najdłuższa opcja…
                - Został w Stanach?
                - Tak, ale znajomy wyśle go dla mnie, więc niedługo już będę się nim cieszyć. – Uśmiechnęłam się. – Dziękuję za podwózkę – powiedziałam i otworzyłam drzwi. Wysiadłam, a on zaraz za mną. – Do zobaczenia…
                - A może.. Chciałabyś jeszcze wejść na górę? – zapytał niepewnie, a ja przypomniałam sobie co było skutkiem, gdy byłam tam ostatnio. – Obiecuję, że ręce będę trzymał przy sobie, a później grzecznie odprowadzę cię do domu – dodał od razu. Byłam okropnie zmęczona, ale skinęłam głową, zgadzając się. Nie miałam nawet siły na protesty.
Wyjechaliśmy na górę i weszliśmy do niego. Nie wiem jakim cudem, ale oboje przystanęliśmy na butelce wina… Usiedliśmy razem na jego kanapie, na obu jej końcach i otworzyliśmy trunek.
                - Coś mi się wydaje, że jutro nie wstawię się punktualnie w biurze… - zaśmiałam się cicho i upiłam pierwszy łyk. - Całe szczęście, że w tej kwestii mogę zawsze dogadać się z szefową.
                - Ja tyle szczęścia nie mam. Na treningu każdy musi być punktualnie.
                - To może nie powinniśmy pić?
                - Przestań, lampka jeszcze nikomu nie zaszkodziła – stwierdził. – O co chodziło z tym mężczyzną przedtem? – Spojrzał na mnie, a ja spojrzałam na niego niepewnie.
                - Pracowaliśmy razem kiedyś i… I byliśmy ze sobą – powiedziałam spokojnie. – Później rozstaliśmy się, a jego przeniesiono do Londynu. Teraz właściciel umieścił go w kadrze, która pomaga rozkręcić oddział tutaj. – Streściłam pokrótce.
                - Dlaczego się rozstaliście?
                - Odkryłam, że cały czas mnie okłamywał. Mówił, że jedzie do rodziny, a tak naprawdę spędził weekend z kumplami w Vegas. To powtarzało się notorycznie. Mówił jedno, a robił całkowicie coś innego. – Skrzywiłam się. Też kłamałam, ale to moje kłamstwo należało do odrobinę innej kategorii… – Po prostu nie był dla mnie. – Wzruszyłam ramionami.
                - Czujesz coś do niego jeszcze? – Spojrzał na mnie. Było w tym coś innego. Jego wyraz twarzy był delikatny i za razem spokojny. Spuściłam wzrok, nie odpowiedziałam. Z jednej strony byłam wściekła przez jego obecność tu i mówiłam, że go nienawidzę, ale wewnętrznie zaczęłam rozpamiętywać ten czas gdy z nim byłam. Sama nie wiedziałam co to było. – Nie odpowiadaj, sam nie wiedziałbym co powiedzieć, gdybyś zapytała mnie czy wciąż czuję coś do Danieli. – Wypił do końca to co miał w kieliszku. Posłałam mu po tym lekki uśmiech, po czym oboje stwierdziliśmy, że kolejne rozlanie z butelki nic nie pogorszy.

                Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą szklany stolik, a na nim ustawioną, zapisaną kartkę. Przekręciłam się na plecy i rozejrzałam dookoła. Spałam na kanapie w mieszkaniu Matsa, okryta kocem. Wzięłam kartkę w dłoń i przeczytałam to, co dla mnie zostawił: „Wyszedłem na trening i nie chciałem cię budzić. W korytarzu leżą zapasowe klucze do mieszkania. Oddasz mi je przy okazji.”
Wiadomość zakończył uśmiechniętą minką i swoim podpisem. Oczywiście musiałam zasnąć u niego. Byłam zmęczona po całym dniu siedzenia w pracy, a butelka wina, którą wypiliśmy, podziałała lepiej niż niejeden lek nasenny.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i odnalazłam swoją komórkę w przedniej kieszeni torebki. Ekran był cały czarny i nie chciał się włączyć. Czyli bateria musiała być rozładowana. Odnalazłam zegarek na ścianie mieszkania piłkarza i przeklęłam. Przynajmniej pół godziny temu powinnam być w firmie…
Zerwałam się i zabrałam swoje rzeczy. Odnalazłam klucz i dobrze zamknęłam drzwi. Biegiem pokonałam odległość pomiędzy budynkami i szybko znalazłam się pod swoimi drzwiami. Z tego wszystkiego próbowałam otworzyć je kluczami Marca… Dopiero po chwili zorientowałam się co tak właściwie robiłam. Wpadłam do środka, gdzie zaskoczyło mnie pierwsze co rzuciło mi się w oczy. Przy moim stole siedziała sobie Amelie, trzymając w dłoni miskę z płatkami i mlekiem. W dodatku była nadal w swojej piżamie.
                - Dlaczego tutaj jesteś, a nie w biurze? – zapytałam, zamykając za sobą drzwi.
                - Gdybyś miała włączony telefon, wiedziałabyś – odpowiedziała. – Wczorajsze ubrania… Zabalowałaś, moja droga. – Poruszyła brwiami, a ja skarciłam ją wzrokiem. – Sąsiad z góry zalał mi mieszkanie wieczorem… Pobiegłam tam, ale zamiast się na niego wydrzeć, jeszcze pomogłam mu sprzątać – warknęła.
                - Pewnie przystojny był? – zapytałam i odłożyłam torebkę na krzesło i zdjęłam z siebie marynarkę.
                - I to jak! – pisnęła. – Obiecał, ze wyremontuje mi mieszkanie, a na noc opłaci mi hotel… Podziękowałam i stwierdziłam, że przyjdę do ciebie. I wiesz, że mamy wspólnych znajomych?!
                - Kto jest twoim sąsiadem? – Uniosłam brew do góry.
                - Piłkarz. Też nie jest stąd. – Uśmiechnęła się szeroko. – Podobno cię poznał na chrzcinach małej Gali. Thomas ma na imię.
                - Vermaelen – dokończyłam. – Co mu powiedziałaś?
                - Spokojnie, powiedziałam tylko, że razem pracujemy… - zaśmiała się. – Tak więc przyszłam tutaj, ale ciebie nie było. Zbajerowałam tego młodego strażnika, że zapomniałam kluczy… Pamiętał, że tu mieszkałam. – Uśmiechnęła się. – Więc wracając do ciebie… Gdzie nocowałaś? Jak wychodziłam to widziałam, że pracowałaś z Rossem. Mam tylko nadzieję, że ty i on…
                - Nie! – zawołałam od razu. – W sumie to Marc uratował mnie z opresji.. Przyjechał po mnie. Później zasnęłam u niego – powiedziałam, a ona zrobiła głupią minę. – Nie, nic z tych rzeczy!
                - Szkoda – zaśmiała się. – Ale przynajmniej już go nie unikasz.
                - Gdybym się nie zgodziła na tą kawę, pewnie pytałby do skutku!
                - Wciąż cię nie rozumiem.. Teraz to już nawet Eric ma kobietę starszą od siebie! Nie masz czym się wykręcać…
                - Dasz mi już spokój z tym?
                - Nie, dopóki nie zatańczę na waszym weselu… - Wyszczerzyła się i włożyła sobie do buzi łyżkę z miodowymi krążkami. Westchnęłam tylko ciężko i spojrzałam na nią.
                - Robimy sobie dziś labę? – zapytałam po chwili.
                - Wiesz, że mi nie trzeba tego dwa razy powtarzać…
                - To zadzwonię do nich, że w razie czego, podjadę tam później – mruknęłam i wzięłam ze sobą telefon. Skierowałam się na górę. Marzyłam o gorącym prysznicu.

                Dzisiejszy dzień niestety już nie mógł być tak leniwy jak ten poprzedni, który spędziłyśmy z Amelie w moim mieszkaniu. W biurze nie działo się nic nadzwyczajnego, bo po mnie nie wydzwaniali.
Podjechałyśmy taksówką pod biurowiec i weszłyśmy do środka, a później windą wyjechałyśmy na górę. Przy wejściu od razu powitał nas widok Ethana, stojącego razem z wysoką, czarnowłosą dziewczyną o typowo latynoskich kształtach, tuż obok stanowiska recepcjonistki. Tuż obok stała długa kanapa, maleńki stolik i kwiatek w doniczce. Było nam potrzebne takie miejsce dla oczekujących na spotkania, a taka osoba do witania ich i informowania o przybyciu tamtych.
                - Dzień dobry – zawołał od razu uśmiechnięty Ross. –To jest Andrea, nasza nowa recepcjonistka. – Wskazał na kobietę. – To jest pani prezes – dodał, patrząc prosto na mnie.
                - Witaj, Maia Bartra. – Uśmiechnęłam się do niej i uścisnęłam jej dłoń. – To moja asystentka, Amelie. – Spojrzałam na przyjaciółkę, która tym samym gestem przywitała nową pracownicę.
                - Ja cię może oprowadzę i opowiem o wszystkim, co? – zaproponowała Amerykanka i pociągnęła ją za sobą. Skierowały się najpierw w stronę mojego gabinetu, bo zapewne Am chciała zostawić u siebie swoje rzeczy.
                - Czyli jednak czekałaś na kogoś wtedy. – Usłyszałam głos byłego chłopaka, przez co byłam zmuszona spojrzeć na niego.
                - To naprawdę nie jest twoja sprawa, Ethan – powiedziałam.
                - Trzeba było wprost powiedzieć, że to twój facet. Dałbym spokój.
                - Nie mam pojęcia dlaczego właściwie mam ci o tym wszystkim opowiadać. Tylko tutaj pracujesz i nie powinno interesować cię życie prywatne przełożonego. Przynajmniej już nie. –Spiorunowałam go wzrokiem i wtedy usłyszeliśmy brzęk windy, mówiący, że ktoś właśnie wyjechał. Odwróciłam się i zobaczyłam swoje wybawienie. Z windy właśnie wyszedł uśmiechnięty Eric, który na widok mojego towarzysza, od razu przybrał inny wyraz twarzy.
                - A ten to co tutaj robi? – zapytał od razu Hiszpan.
                - Jak widać, pracuję.  I tak, miło cię widzieć, Eric – odpowiedział Ross, a ja musiałam siłą pociągnąć kuzyna w stronę swojego gabinetu. Już raz wdał się z nim w bójkę kilka lat temu. Przyjechał mnie odwiedzić w momencie, gdy ja rozstawałam się z chłopakiem. Rossowi oberwało się porządnie, kolejnego łamania nosa tutaj nie chciałam.
                - Maia, dlaczego on tutaj jest? – zapytał zdenerwowany, gdy byliśmy już w pomieszczeniu.
                - To co powiedział, pracuje.. Nie miałam zielonego pojęcia, że Oscar go przyśle.
                - Gdyby było coś nie tak, mów.. Wiesz, że zawsze coś na to zaradzimy.
                - Wiem to za dobrze. – Skarciłam go wzrokiem. – Skompletuje dla mnie ekipę i wraca do Stanów. Już chyba zdał sobie sprawę, że na nic się nie nabiorę. Poza tym, wczoraj Mats go przepłoszył.
                - Mats? – zapytał Eric i aż zaświeciły mu się oczy. – Przyjechał po ciebie?
                - A ty znów swoje? – Przewróciłam oczami.
                - Nic na to nie poradzę, że pasujecie do siebie! – powiedział, a u mnie wtedy rozdzwonił się telefon. – Pracuj, a ja idę dowiedzieć się plotek o was! Amelie! – zawołał, wychodząc z pomieszczenia. Pobiegłabym za nim, gdyby nie fakt, że na telefonie wyświetlał się numer z niemieckiej filii. Musiałam odebrać i wysłuchać tego, co chcieli mi powiedzieć.

                Stałam przy stanowisku Am i przeglądałam dokumenty, które przed chwilą dla mnie skserowała. Teraz była w socjalnym, bo poprosiłam ją o kawę. Dochodziła piętnasta i przed nami było jeszcze dwie godziny pracy. Zaczął dzwonić telefon stacjonarny, więc podniosłam słuchawkę.
                - Przyszedł pan Thomas do ciebie. – Usłyszałam głos nowej pracownicy.
                - Do Amelie – zaśmiałam się cicho.
                - No tak.
                - Niech przyjdzie – odpowiedziałam i odłożyłam telefon. Uśmiechnęłam się sama do siebie, bo kto wie, a z tego sąsiedzkiego przypadku, może coś wyjść. Z chrzcin pamiętam Thomasa jako uśmiechniętego i grzecznego mężczyznę, więc nie miałam nic przeciwko. Poza tym, sama na początku śmiała się, że w propozycji pracy tu, liczyła na przystojnego piłkarza w zestawie… Chciała? Ma.
Spojrzałam w stronę korytarza i zobaczyłam kroczącego obrońcę. Uśmiechnął się lekko, gdy był już blisko. Skrzyżowałam ręce na piersiach i zaśmiałam się.
                - Teraz spowiadaj się, co narobiłeś, że zalałeś mieszkanie?
                - Nawet mi nie przypominaj. – Machnął ręką i ucałował mnie w policzek na powitanie. Widać, że nabierał naszych hiszpańskich zwyczajów. – Teraz sam nie wiem czy to przypadek czy coś pcha nas w tym samym kierunku. Mnie i Marca.. Do tej samej firmy – zaśmiał się, a ja poczerwieniałam. Wiedział! Niemiec mu wszystko wypaplał.  – Nie martw się, nic dalej ode mnie nie wyjdzie. Po prostu wyszło to z rozmowy z Matsem. Powiedział, że poznał dziewczynę, której ja zalałem mieszkanie i reszta już wyszła w praniu – dodał, widząc moją minę.
                - Bo wolałabym, by mój kuzyn na razie o niczym nie wiedział – powiedziałam cicho, a on wykonał gest, jakby zamykał buzię na kłódkę i wyrzucił za siebie klucz. Wtedy na horyzoncie pojawiła się moja czarnowłosa przyjaciółka, niosąca na tacy dwie filiżanki z kawą. Zauważyła stojącego obok mnie mężczyznę i w jednej sekundzie otworzyła szeroko oczy, a w drugiej już się do niego uśmiechała. Podeszła i odstawiła tacę na swoim biurku.
                - Hej, co tu robisz? – zapytała lekko wstydliwym tonem.
                - Pomyślałem, że może chciałabyś wybrać się ze mną na zakupy. Chyba sama wolisz wybrać farby do twojego mieszkania. – Uśmiechnął się. – Jutro wchodzi już ekipa remontowa – dodał. – I nie wiedziałem o której kończysz.. – Skrzywił się lekko i podrapał po karku.
                - Jeszcze dwie godziny.. Możemy się spotkać na miejscu w sklepie – odpowiedziała Amelie.
                - Możesz iść, a ja cię zastąpię – powiedziałam od razu i spojrzałam na nich oboje. – Będę cię kryła. – Puściłam do niej oczko.
                - Na pewno?
                - Nie chcę by później Amelie miała z tego powodu jakieś nieprzyjemności. – Zareagował chłopak.
                - Spokojnie. Nie zauważą jej nieobecności – rzekłam. – Uciekaj, bo się rozmyślę. – Machnęłam jej ręką, a ona z nieśmiałym uśmiechem zabrała swoją torebkę oraz telefon, po czym z Thomasem ruszyli w stronę wyjścia z biura. 

***
A nasza Maia nadal tkwi w swoim kłamswie xd
Długa przerwa, ale ostatnio nie miałam czasu na nic. Musicie wybaczyć, ale w zamian za to udało mi się przygotować co nieco na świąteczne opowiadanie :) 
Kiedy sobie je życzycie? 

niedziela, 23 października 2016

ROZDZIAŁ 7

               Wsiadłam do samochodu, który właśnie podjechał. Zajęłam miejsce obok kierowcy i od razu odwróciłam się na tył, gdzie siedziała moja mała chrześnica, a dalej siedziała jej mama. Kierowcą był oczywiście Marc. Rano wrócił z meczu i od razu mieliśmy jechać na obiad do rodziców. Mecz wygrali. Oczywiście pogratulowałam kuzynowi, choć nawet nie wiedziałam z kim grali.
                - Co mówił ci jeszcze Eric, gdy oznajmiał, że zaprosił na ten obiad tą swoją tajemniczą dziewczynę? – zapytał nagle Marc, gdy ruszał z parkingu.
                - Że dodatkowo ma jeszcze niespodziankę, ale nie powiedział jaką. Jestem ciekawa… - stwierdziłam.
                - Założę się, że to jakaś dziewczyna, którą dobrze wszyscy znacie – powiedziała Melissa.
                - Wiem jedno, znając Erica, wszyscy będziemy zaskoczeni – odpowiedział piłkarz.
                - Zgodzę się z tym... – westchnęłam i spojrzałam przez szybę. Pomyślałam w tym momencie o tym co miało nastąpić, gdy piłkarze Barcelony wrócą z tego meczu. Miałam odpowiedzieć ter Stegenowi na jego zaproszenie. Najlepiej będę musiała wymyślić sobie jakąś dobrą wymówkę.
                Droga do Sant Jaume na szczęście nie była długa. Zjawiliśmy się tam przed Ericiem, więc mogłyśmy jeszcze z Mel pomóc cioci i przy okazji pogdybać kogo chce nam wszystkim przedstawić, a Marc i wujek zajęli się Galą.
                I w końcu pod dom zajechał samochód Erica. Siłą odciągałam Marca od okna, by nie ruszał firankami. A to niby kobiety to ciekawskie stworzenia… Ale i tak widać było z daleka jak najpierw z samochodu wysiada mój kuzyn, a zaraz po nim niewysoka szatynka. Już miałam uciekać, ale jeszcze zatrzymał mnie jeden widok, a mianowicie fakt, że nagle otworzyły się tylne drzwi auta. Tuż obok mnie stała Meli i w tym samym momencie złapała mnie za ramię, wpatrując się w tę samą stronę co ja.
                Chwilę później poznaliśmy Raquel oraz dwójkę jej dzieci, Janę i Marca. Jeżeli to coś poważnego, będziemy mieli w rodzinie kolejnego chłopaka o tym samym imieniu. Był Marc Bartra duży, Marc Bartra mały, nasz kuzyn oraz syn Raquel. Dzieciaki były grzeczne i od razu znalazły sobie miejsce przy Gali, która na starcie kradnie serca wszystkich. Kobieta Erica również okazała się być bardzo sympatyczną i ułożoną osobą. Wyglądała i była starsza od chłopaka, ale w domu nikomu to nie przeszkadzało. Melissa też była starsza od Marca o cztery lata, a tej różnicy wcale nie było widać.
                Po obiedzie ciocia pokroiła swoje popisowe ciasto z jabłkami i zrobiła kawę, a dla dzieci gorącą czekoladę. Siedzieliśmy w salonie i rozmawialiśmy, a co najważniejsze chcieliśmy by Raquel nie czuła się skrępowana przy rodzinie swojego chłopaka.
                Stałam już chwilę oparta o framugę wejścia do salonu i obserwowałam sielankowy widok reszty. Po chwili poczułam jak ktoś staje obok i obejmuje mnie ramieniem.
                - Lubię gdy jesteśmy wszyscy razem. – Uśmiechnął się wujek. – A jeszcze bardziej, gdy jest nas jeszcze więcej – dodał.
                - Myślałam, że Eric tak szybko mnie nie wystawi – mruknęłam i zrobiłam smutną minkę, a wujek ucałował mnie w środek głowy. Jako jedyna tu byłam sama.
                - Przyjdzie na ciebie czas, zobaczysz  - powiedział. – Może jutro, może za rok.
                - Ale w tym momencie im pozazdrościłam. – Uśmiechnęłam się lekko. Marc miał już swoją rodzinę, a Eric do tego dąży, a ja? Byłam od nich starsza, a na razie się na to nie zanosiło.
                - Maia, spotkasz swojego księcia i założycie dużą rodzinę – dodał. Uwielbiałam wujka. Wspaniale zastępował mi ojca. Na nic nie naciskał i mówił, że na każdego przyjdzie pora w każdym aspekcie. Byłam im naprawdę wdzięczna, że mnie zabrali do siebie. Nie chcę sobie wyobrażać, jakbym miała wychowywać się w jakiejś rodzinie zastępczej. Cieszyłam się, że ich mam.
                Dołączyliśmy do reszty z uśmiechem na ustach, śmiejąc się z ostatniego żartu dużego Marca. Byłam w swoim żywiole. Brakowało mi tylko obok Oscara i Veronici, który byli w San Diego. Wtedy miałabym przy sobie całą moją rodzinę.

                Następnego dnia, gdy dojeżdżałam do biura dostałam SMSa od nieznajomego numeru. Szybko jednak okazało się, że należał on do Marca ter Stegena. Tak, kolejnego występującego w moim życiu Marca… Zapytał czy wybiorę się z nim na obiecaną kawę. Mogłam zacząć się wykręcać, ale wtedy to pytanie powtarzałby do skutku, więc zgodziłam się. Wstępnie umówiłam się z nim na osiemnastą, bo nie wiedziałam ile dziś będę siedzieć w firmie.
Wysiadłam z taksówki przeszłam przez chodnik. Weszłam do budynku i przeszłam przez duży hol do wind, a w jednej zauważyłam znajomą postać. Od razu szeroko się uśmiechnął i przytrzymał drzwi windy. Nabrałam powietrza w płuca i stanęłam obok niego.
                - Witaj – mruknęłam i nacisnęłam guzik z odpowiednim numerkiem piętra.
                - Okropny poniedziałkowy poranek od razu zmienił się w dużo lepszy – zaśmiał się. – Jak minął weekend?
                - Rodzinnie – bąknęłam pod nosem, patrząc ciągle przed siebie.
                - Ja próbowałem zwiedzać miasto, ale nadal uważam, że ktoś powinien mnie oprowadzić po nim. – Poczułam na sobie jego spojrzenie.
                - Zatrudnij przewodnika, Ethan – mruknęłam.
                - Ktoś chyba wstał dziś lewą nogą.
                - Wystarczy, że pojawisz się obok. – Spojrzałam na niego.
                - Oj, myślałem, że jakoś zaakceptujesz moją obecność tutaj.
                - Próbuję – odparłam. Winda się zatrzymała, a drzwi rozsunęły. Pierwsza wyszłam i pędem skierowałam się w stronę swojego gabinetu. Przed wejściem, na swoim stanowisku siedziała już Amelie i szeroko się uśmiechnęła.
                - Dzień dobry, szefowo – zawołała. – Coś ty taka zła jak osa? – zaśmiała się.
                - Takie moje szczęście, że jechałam na górę w jednej widzie z Rossem. – Przewróciłam oczami.
                - Dalej ci nie przeszło? On już tu jest tydzień!
                - O tydzień za długo.. – westchnęłam. – Pójdziemy później coś zjeść to opowiem ci o nowej dziewczynie Erica – dodałam już spokojniej, a jej oczy aż się zaświeciły. Uwielbiała słuchać o plotkach i gorących newsach, więc zawsze to jakaś odskocznia od przytłaczających tematów.

                Dochodziła szesnasta, ja już wszystko zrobiłam, więc zaczęłam się zbierać do domu. Przyzwyczaiłam się do tego, że czasem gdy miałam wszystko zrobione, wychodziłam kiedy chciałam. Za to często zostawałam dłużej. Właśnie sięgałam po swoją torebkę, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
                - Proszę – odpowiedziałam szybko. Drzwi się otworzyły, a ja ujrzałam w progu kierownika kadr… Spojrzał na mnie niepewnie.
                - Już się zbierasz? – zapytał. Stałam przy krześle, na której leżała torebka po drugiej stronie biurka i miałam już na sobie swoją marynarkę.
                - Tak. Potrzebujesz czegoś?
                - Właściwie to tak. Pomocy.
                - Trzeba było poprosić o to Amelie – odpowiedziałam. Wiedziałam, że przyjaciółka szła mi na rękę i to ona zawsze wszystko załatwiała coś dla mnie w kadrach.
                - Wiem, ale od godziny siedzę w konferencyjnej i przeglądam przysłane CV. Jest ich naprawdę sporo, a jutro już chciałem dzwonić do tych kogo wybierzemy. Chyba zależy nam na szybkim znalezieniu dobrych pracowników.. – dokończył, a ja westchnęłam. – Poza tym, sama zobaczysz kto będzie ci pasował, a kto nie.
                - Ale Amelie..
                - Ona siedzi u księgowych i im pomaga. Już ją pytałem. Wiem, że mnie nie cierpisz, ale proszę tylko o małą pomoc. – Przerwał mi. Popatrzyłam jeszcze na niego i spojrzałam znów na zegarek.
                - No dobrze. Zostanę chwilę – powiedziałam i zdjęłam marynarkę. Odwiesiłam ją na oparcie fotela i wzięłam tylko komórkę do ręki. Ruszyłam w stronę drzwi, a on przepuścił mnie w nich.
                Zasiedliśmy oboje w sali konferencyjnej, gdzie witałam pracowników pierwszego dnia. Połowę stołu zajmowały podania o pracę. Każde osobno w foliowej koszulce. Część była wysyłana pocztą, a drugą drukowano z maili. Na razie rozdzielaliśmy wszystkich na dwie grupy, tych którzy spełniali nasze wymogi oraz tych, którzy mierzyli za wysoko. Później trzeba było ich wszystkich pogrupować na stanowiska, o które się ubiegali.
Przez większość czasu pracowaliśmy w ciszy. Czasem tylko odezwaliśmy do siebie, gdy nie byliśmy pewni co do jakiegoś kandydata. Cieszyłam się, że Ethan się nie narzucał. Wiedział, że gdy zacznie, ja zostawię go z całą tą pracą samego.
                Co chwilę spoglądałam nerwowo na swoją komórkę albo zegar, wiszący w rogu pomieszczenia. Wielkimi krokami nadchodził czas spotkania z piłkarzem, a ja nadal siedziałam w biurze pomiędzy stertą papierów.
                - Czekasz na kogoś? – zapytał w końcu Amerykanin.
                - Nie, po prostu.. – mruknęłam. – Przepraszam na chwilę. – Wstałam i wyszłam na korytarz, wybierając po drodze numer bramkarza. Przyłożyłam telefon do ucha i czekałam aż odbierze.
                - Cześć, właśnie miałem wychodzić z domu. – Usłyszałam w słuchawce.
                - Hej.. Marc przepraszam, ale ja nadal jestem w pracy. Możemy przesunąć nasze spotkanie?
                - Och.. To nic, rozumiem.
                - Po prostu chodzi o to, że może mi to jeszcze zająć godzinę lub dwie. Nie chcę nic obiecywać.. Napiszę, gdy będę wychodzić, dobrze? Coś ustalimy.
                - Nie ma sprawy, poczekam. Nie przepracuj się tam – zaśmiał się cicho, a ja sobie to wyobraziłam. Pożegnałam się z nim i wróciłam do pomieszczenia. Usiadłam na swoim miejscu i dopiero zdałam sobie sprawę, że Ethan mi się dziwnie przyglądał.
                - Chłopak? – zapytał, a ja zmarszczyłam brwi. – Tak pomyślałem, bo uśmiechałaś się tak jak kiedyś.. – dodał. Ściana w konferencyjnym była szklana, a rolety nie były zasłonięte, więc mnie widział. Uśmiechałam się?
                - Nie.. Rozmawiałam ze… znajomą – mruknęłam i wróciłam do przeglądania kolejnego dokumentu.
                - W porządku, nie mów jeżeli nie chcesz – powiedział, a ja posłałam mu tylko krótkie spojrzenie.

                Ubrałam swoją marynarkę i włożyłam rzeczy do torebki, po czym wystukałam wiadomość do Marca, że już jest późno i chyba nie ma sensu dziś się spotykać i umówimy się na inny dzień. Dochodziła prawie dziewiąta, a ja zgasiłam światło w gabinecie i wyszłam, kierując się do windy, obok której czekał Ethan, trzymając w dłoni swoją aktówkę.
                - Odwaliliśmy dziś kawał dobrej roboty – powiedział. Czekał specjalnie dlatego? Byłam zmęczona, a on się jeszcze do tego dokładał.
                - Nie zaprzeczę – odpowiedziałam i przywołałam windę. – Nie musiałeś na mnie czekać. Nieraz wychodziłam ostatnia. – Przytoczyłam sytuacje jeszcze z pracy w Stanach.
                - Niekiedy też wychodziliśmy ostatni razem – powiedział, mając ten swój błysk w oku, na który kiedyś się łapałam. Dobrze wiedział co chciał mi tym przypomnieć.
                - Te czasy minęły – mruknęłam tylko i pierwsza wsiadłam do windy. On wybrał przycisk z parterem i w ciszy zjechaliśmy w dół. Tam pożegnaliśmy się z portierem i wyszliśmy z budynku. – Do jutra, Ethan – powiedziałam i chciałam ruszyć w kierunku postoju taksówek, który był po drugiej stronie ulicy, kiedy on lekko złapał mnie za łokieć.
                - Może cię podrzucę? Wypożyczyłem rano nowy samochód i chętnie dziś nim nadrobię kilka kilometrów. – Uśmiechnął się, a ja spojrzałam na jego dłoń, którą automatycznie zabrał z mojego łokcia.
                - Nie, dziękuję ci, ale poradzę sobie. – Nie miałam najmniejszej ochoty na kolejne minuty w jego towarzystwie.
                - Jesteś pewna? – zapytał.
                - Maia! – Usłyszałam znajomy głos i zobaczyłam zbliżającego się wysokiego blondyna. Zaskoczyła mnie jego obecność tutaj, ale i ucieszyła, ze względu na Rossa. Podszedł i ucałował mój policzek, po czym objął mnie ramieniem. Mina Ethana w tym momencie była bezcenna. – Cześć, Marc. – Piłkarz wyciągnął dłoń w stronę mężczyzny, a ten ją uścisnął.
                - Ethan – odpowiedział. – To ja już będę uciekał. Do jutra – rzucił jeszcze i speszony powędrował do samochodu, który stał na parkingu przed firmą. Wsiadł i odpalił silnik.
                - Chyba dobrze zrobiłem, prawda? – zapytał cicho i jeszcze pomachał do Ethana, który odjechał. Zabrał rękę, którą mnie obejmował i spojrzał na mnie. – Zamawiała pani limuzynę do domu? – zaśmiał się.
                - Dziękuję. – Uśmiechnęłam się lekko. – Skąd wiedziałeś  gdzie przyjechać?
                - Raquel – odpowiedział, a mi momentalnie zrobiło się ciepło. Ona dobrze wiedziała, że byłam właścicielką firmy. – Zapytałem tylko czy wie gdzie dokładnie pracujesz. I numer też mam od niej. I mam nadzieję, że nie jesteś przez to zła.. – Skrzywił się lekko.
                - Nie, przestań.. – Machnęłam ręką i spojrzałam jeszcze w tył, ale na szczęście samochodu Rossa już nie było widać.
                - Naprzykrza ci się? – spytał cicho.
                - To długa i nieciekawa historia, ale dziękuję, że tak zareagowałeś. – Uśmiechnęłam się, a on wskazał drogę do swojego samochodu. Otworzył dla mnie drzwi pasażera, a gdy wsiadłam, zamknął je. Po chwili już siedział obok i odwrócił się, by wziąć coś z tylnego siedzenia. Dwa kubki z kawą na tekturowej podstawce.
                - O tej porze to chyba tylko bezkofeinowa… - powiedział, a ja głośno się zaśmiałam. Pierwszy raz szczerze, tego dnia. 

***
Tak to jest, gdy człowiek chce się trzymać realiów i tyle imion mu się powtarza... 
Ps. Mam małe komplikacje w związku z opowiadaniem świątecznym, ale coś jeszcze wymyślę :)

środa, 28 września 2016

ROZDZIAŁ 6

                Weszłam do swojego gabinetu i rozsiadłam się na wygodnym fotelu. Pierwszy dzień w pracy w nowym biurze był naprawdę dla mnie olbrzymią uciechą. Gdy w sobotę odebrałam od budowlańców symbolicznie klucze, stanęłam na środku głównego holu i obracałam się dookoła z szerokim uśmiechem. W końcu byłam na swoim. Mogłam oficjalnie ogłosić, że Morera Motors w końcu doczekało się filii w Hiszpanii, w mojej Barcelonie. Z ekscytacji, przesiedziałam tu prawie cały weekend i urządzałam swój gabinet. Co prawda miałam tu potrzebne meble, ale musiałam przynieść książki, doniczki z kwiatami, ramki ze zdjęciami i wszystko co będzie mi tu potrzebne.
                Spojrzałam na zegarek i podniosłam się z miejsca. Amelie miała zebrać wszystkich w pokoju konferencyjnym, bo delegaci ze Stanów i Niemiec byli już wczoraj w Hiszpanii. Dziś informatycy mogli zacząć programować komputery, a cała reszta przygotować się do pracy.
Wyszłam z pomieszczenia i ominęłam stanowisko mojej asystentki, Amelie. Skierowałam się długim korytarzem do konferencyjnego i już z daleka zobaczyłam jak Am właśnie z niego wychodzi i szybkim krokiem kieruje się w moją stronę.
                - Wszyscy już są? – zapytałam z uśmiechem. Nie mogłam się doczekać, kiedy oficjalnie ich powitam i zaproszę do wspólnej pracy.
                - Tak. – Skinęła głową. – Maia, poczekaj… - Chciała mnie zatrzymać, ale po prostu weszłam do środka.
 - Dzień dobry, wszystkim – powiedziałam, nawiązując kontakt wzrokowy z kilkoma pracownikami, siedzącymi po stronie okna. Przeszłam wzdłuż długiego stołu, słysząc za sobą kroki asystentki. – Bardzo cieszę się, że wszyscy już tu jesteśmy – dodałam i spojrzałam kolejno na każdego, zaczynając od swojej prawej strony. – Części z was nie znam osobiście, ale myślę, że będzie nam się dobrze pracować. – Miałam na myśli ludzi z Niemiec, którzy właśnie po tej stronie siedzieli. – Ale widzę też znajome twarze. – Po woli przesuwałam wzrokiem po lewej stronie stołu i nagle zatrzymałam się na ostatniej osobie, siedzącej najbliżej mnie. Pewna postawa, lekki uśmiech i przeszywający mnie wzrok. – Więc… - mruknęłam wybita z przemowy, którą wcześniej już miałam wymyśloną. – Naszym wspólnym zadaniem jest przygotowanie oddziału do pracy, zwerbowanie nowych pracowników i wprowadzenie ich. – Automatycznie przeniosłam wzrok na przeciwną stronę stołu. – Dziękuję, że jesteście tutaj z nami i mam nadzieję na owocną współpracę – dodałam. – Na stoliku obok drzwi, Amelie – Wskazałam na brunetkę. – Zostawiła dokładną rozpiskę i przydziały do gabinetów. Jeżeli będziecie mieć jakieś pytania, z chęcią wam pomożemy. – Skończyłam i zrobiłam krok do przodu. Moi pracownicy wstali i każdy kolejno podchodził, by uścisnąć mi dłoń. Z każdym zamieniłam po dwa słowa i kierowałam do Amelie, która pomagała odnaleźć się każdemu w naszym biurze, które zajmowało praktycznie dwa piętra. Na razie mieliśmy pracować na jednym, bo była nas garstka. Gdy przyjmiemy nową ekipę, wtedy przeniesiemy część działów wyżej. Pierwszymi osobami, które miały zabrać się do pracy byli informatycy, bo bez wgranego systemu i programów, nijak nie możemy zacząć pracy.
W pomieszczeniu zostało dosłownie kilka osób. Właśnie słuchałam pochwał na temat mojego rozwoju od głównego księgowego z San Diego, kiedy kątem oka zobaczyłam Ethana, który podniósł się ze swojego miejsca, zapinając guzik marynarki.
- Później jeszcze do pana zajrzę i porozmawiamy – zwróciłam się do księgowego, a on ukłonił się i skierował do wyjścia. Rozejrzałam się jeszcze po sali, ale przy stole nie było już nikogo. Tylko trzy osoby przy wyjściu, rozmawiające z Amelie. Ethan specjalnie czekał do tego momentu.
- Nie oczekiwałam na pomoc z Londynu – mruknęłam w jego stronę, gdy ten stanął naprzeciw mnie.
 - Też się cieszę, że cię widzę. – Uśmiechnął się. Szczupły, wysoki i przystojny chłopak, który cztery lata temu naprawdę zakręcił moim światem. Zaczął u nas wtedy pracę. Był po studiach prawniczych, ale starał się o miejsce w dziale kadr, które bardziej go interesowało, a naprawdę miał nosa do zatrudnianych ludzi, więc szybko wspiął się na wyżyny. Czarował jak tylko potrafił i szybko zdobył sympatię wszystkich w firmie. Zaprzyjaźnił się z moim bratem, któremu podobał się fakt, że staliśmy się parą. Później okazało się, że okłamywał mnie w wielu kwestiach. To nie to, że zdradzał, ale notorycznie kłamał o to gdzie wychodzi czy z kim się spotyka. Ukrywał przede mną niektóre fakty ze swojej przeszłości, o których dowiadywałam się przypadkiem. Z czasem męczyły mnie już te niespodzianki i nie chciałam żyć w kłamstwie. Zakończyło się wielką kłótnią i jego przenosinami do oddziału w Wielkiej Brytanii, którą na szczęście zajmował się Oscar.
- Wcale nie miałam tego na myśli. Co ty tu robisz? – Założyłam ręce na piersiach.
- Poprosiłem Oscara o powrót do Stanów, a on się zgodził. Na miejscu okazało się, że otwierasz tu filię, więc znów poprosiłem go o przysługę – mówił spokojnie. – Chciałem zakopać topór wojenny. Obiecuję, że będę dobrym pracownikiem, pani prezes. – Posłał mi szeroki uśmiech.
- To się okaże – szepnęłam, a on skinął głową i nie ściągając uśmiechu z twarzy, ruszył w kierunku drzwi. Wystrzeliłam z konferencyjnego jak oparzona i pognałam prosto do swojego gabinetu, a moja przyjaciółka za mną. Na miejscu od razu dopadłam do swojej komórki, która leżała na biurku.
- Właśnie to chciałam ci powiedzieć zanim weszłaś! – Usłyszałam głos Amelie. – Byłam w takim samym szoku co ty – dodała.
- Nie musisz się tłumaczyć, to Oscar go tu przysłał – warknęłam i wykręciłam jego numer, ale nie odbierał. Ciągle włączała się automatyczna sekretarka. W końcu wybrałam numer mojej bratowej. Był u nich teraz środek nocy, ale trudno.. Po chwili to właśnie Oscar odebrał połączenie.
- Cześć, Maia. Vera już śpi, co tam?
- Ja tak właściwie to do ciebie – powiedziałam zła. – Tylko telefonu nie odbierasz. Czy ty zdajesz sobie sprawę kogo ty przysłałeś do współpracy ze mną? – krzyknęłam, a Amelie wtedy zamknęła drzwi mojego gabinetu. Nikt nie musiał więcej słyszeć mojego napadu złości.
- Czyli już mieliście spotkanie.. – mruknął. – Przepraszam, ale tylko jego mogłem w tym momencie wysłać do Barcelony.
- Mogłeś mnie przynajmniej uprzedzić! – pisnęłam.
- Maia, nie będzie źle, zobaczysz. Ethan pomoże ci z ekipą i pozbędziesz się go najszybciej jak się da, okej? Może zrozumiał swój błąd i najzwyczajniej, po ludzku, będzie chciał przeprosić?
- Właśnie dziś zobaczyłam tą chęć w tym jego głupim uśmiechu…
- Kiedyś nie mogłaś przestać o nim paplać..
- Zamilcz, zdrajco! – cisnęłam. – Zadzwoń rano, gdy wstaniesz. Zdam ci relację czy Ross jeszcze żyje, a ja nadal jestem na wolności – dodałam już spokojniej. – Dobrej nocy, Oscar.
- Miłego dnia w pracy – odpowiedział i się rozłączył, a ja spojrzałam na Amelie.
- Dam radę. To przecież tylko praca. – Te słowa chyba nawet bardziej kierowałam do samej siebie, a nie do niej. Amerykanka uniosła dłonie w geście kapitulacji i wyszła z pomieszczenia, zostawiając mnie tam samą.

Wrzuciłam do swojego koszyka kilka ulubionych owoców i ruszyłam dalej. Przeszłam jeszcze przez dział ze słodyczami i skręciłam po coś do picia. Sięgnęłam po karton z sokiem pomarańczowym i rozejrzałam się jeszcze po półce w poszukiwaniu mojego ulubionego smaku. Jabłko i gruszka. Cofnęłam się o krok, by spojrzeć na wyższe półki i właśnie tam go znalazłam. Na najwyższej półce. Zbliżyłam się tak jak tylko mogłam i wspięłam się na palcach, wyciągając rękę jak najwyżej i choć brakowało mi tylko odrobiny, nie dosięgałam. Nie należałam do tych najwyższych, więc w takiej sytuacji mój wzrost był przekleństwem.
W tym momencie poczułam kogoś za sobą i zobaczyłam męską dłoń nade mną, która sięgnęła po mój karton. Odwróciłam się i zobaczyłam znajomą, uśmiechniętą twarz blondyna, dla którego zdobycie mojego soku nie było najmniejszym problemem.
- O hej.. – powiedziałam. Nie powinnam być zaskoczona jego obecnością tutaj. W końcu był to najbliższy osiedlowy market, w którym każdy mógł robić zakupy. – I dziękuję – dodałam, gdy piłkarz wsadził sok do mojego koszyka.
- Zawsze do usług. – Uśmiechnął się, a ja poczułam się tak samo jak wtedy gdy zobaczyłam go u Marca czy na balkonie u Ivana. – Co słychać? – zapytał, ciągle mnie obserwując, a ja nieśmiało założyłam kosmyk włosów za ucho. Zrobiłam krok do przodu i bardzo wolni ruszyłam w stronę kas, a on dotrzymał mi kroku.
- Amelie przeniosła się już do swojego mieszkania i otworzyli nam już biuro, więc mamy sporo pracy. Musimy przygotować wszystko do oficjalnego startu – powiedziałam.
- Przeniosłyście się, bo otworzyli filię waszej firmy tutaj, prawda? Dla ciebie to było na rękę, bo rodzina. – zapytał. Odrobinę mnie to zbiło z tropu. Byłam święcie przekonana, że wszystko wiedział.. Powiedział mu przy okazji Marc albo sama wyśpiewałam mu wtedy po pijaku… Skinęłam tylko głową i przytaknęłam. – Co to właściwie za firma? I co tam robisz?
- Produkujemy części samochodowe i akcesoria. Ja pracuję w biurze – powiedziałam zdawkowo i oboje stanęliśmy w kolejce do jedynej czynnej kasy.
- Pewnie nudno tak siedzieć ciągle w papierach? – zapytał. A ja właśnie w myślach przeleciałam wszystko to co robiłam w firmie. Od podpisywania papierków po ratowanie z opresji wszystkich przy najmniejszej awarii. Czasami było naprawdę ciekawie…
- Asystentka pani prezes ma ręce pełne roboty. – odpowiedziałam szybko. Nawet nie wiedziałam skąd mi się to wzięło! Skarciłam się od razu w myślach za kłamstwo.
- Praca u szczytu! – zaśmiał się. – Wiesz co się dzieje w firmie, dzięki temu.
- Więc nie jest nudno. – Uśmiechnęłam się lekko i wtedy przyszła moja kolej do zapłaty. Kobieta skasowała moje produkty, po czym zapłaciłam i poczekałam chwilę. Wyszłoby dziwnie, gdybym uciekła bez słowa od piłkarza. Marc miał w swoim koszyku tylko kilka rzeczy, więc szybko je spakował i równo wyszliśmy ze sklepu.
- A ty? Już chyba zadomowiłeś się w Barcelonie na dobre? – zapytałam.
- Żaden piłkarz nie może zadomowić się w jakimś miejscu na dobre. – Uśmiechnął się pod nosem. – Oczywiście są wyjątki, które spędzają całe życie w jednym klubie…
- Puyol – szepnęłam. Wspaniały człowiek, którego poznałam już lata temu, gdy pomagał Bartrze zaaklimatyzować się w pierwszej drużynie. Dużo o nim słyszałam zawsze w domu. Był takim mistrzem dla Marca.
- Na przykład. – Spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem. – Kibicujesz?
- Średnio. – Skrzywiłam się, ale odpowiedziałam szczerze. Zawsze trzymałam kciuki za Marca i życzyłam mu sukcesów, ale jakoś nie przykuwałam uwagi do meczy i wpatrywania się w zieloną murawę. Nie ekscytowałam się tym bardzo jak inni potrafili. Znałam zasady, ale to nie było czymś, na punkcie czego mogłabym oszaleć. – Ale wiem co to spalony! – zawołałam z dumą, a on zaczął się śmiać.
- Gratulacje!
- Hej, nie nabijaj się ze mnie! Aż taka dobra w tym nie jestem! Czasami jeszcze pytam się kuzynów, jeżeli chodzi o zasady!
- Tak jak ja, jeżeli chodzi o waszą kulturę i język. – Znów uśmiechnął się do mnie tak, że zrobiło mi się ciepło na policzkach. – Jeszcze go kaleczę.
- Co ty? Twój hiszpański ist sehr gut! – Zabłysnęłam, a on nie krył swojego zaskoczenia. – Szefowa zajmuje się też niemiecką filią i w dodatku mamy teraz tu pracowników z Niemiec – wytłumaczyłam, nadal brnąc w to głupie kłamstwo. Zatrzymaliśmy się tuż przed drzwiami wejściowymi do mojej klatki schodowej, a on spojrzał na drzwi i po chwili na mnie.
- Powinniśmy się umówić kiedyś na kawę – powiedział.
- Marc… - zaczęłam, spuszczając wzrok.
- Chyba jesteś mi to winna. – Uśmiechnął się, a ja dobrze wiedziałam o co mu chodzi. O moją ucieczkę nad ranem z jego mieszkania. – Nie musisz odpowiadać teraz. Jutro wyjeżdżamy na dwa dni na mecz. Umówimy się gdy wrócę, okej?
- No dobrze.. – Skinęłam głową. – Miłego dnia – dodałam i skierowałam się do drzwi, przy których mu jeszcze pomachałam i szybko wyskoczyłam schodami na swoje piętro i do mieszkania. Złapałam za komórkę i wybrałam numer przyjaciółki. – Nabroiłam! – powiedziałam, gdy tylko odebrała.
- Co znów? Zabiłaś Ethana, a ja mam ci pomóc zakopać ciało?
- Przestań, Am.. – jęknęłam. – Spotkałam na zakupach ter Stegena.
- I znów wylądowałaś w jego miękkim łóżeczku? – zaśmiała się. Nie mogła się powstrzymać od kąśliwego komentarza…
- Amelie! – Prawie krzyknęłam. – Nie! Ale powiedziałam mu, że jestem sekretarką prezes w Morera Motors…
- Dlaczego? Wiesz, że niektórzy lecą na ludzi z takimi posadami jak twoja..
- Nie wiem, tak wyszło. Po prostu. Nie chciałam by wiedział o mnie wszystko.
- No tak, Maia.. Trafia ci się taki facet, a ty kombinujesz. Jesteś dziwna.. Przecież on ci się podoba.
- Wcale tak nie powiedziałam!
- Nie musiałaś. Dobra, muszę kończyć, bo chyba przywieźli mi nową kanapę do mieszkania.
- No, dobrze, ale wiesz co w razie czego mówić?
- Że zdegradowałaś się do roli sekretarki. Dobrze, będę cię kryć. Do jutra!
- Pa.. – mruknęłam do słuchawki i odłożyłam telefon, po czym zabrałam się za wypakowywanie swoich zakupów. 
***
Ethana poznaliście, był Marc, a Maia nabroiła :D Czyli wchodzimy w te rozdziały, gdzie naprawdę historia się rozkręca :) 
Ps. Ktoś tu dziś wrócił na swój stary stadion... Do boju! :)

niedziela, 4 września 2016

ROZDZIAŁ 5

Przeszłam przez próg do głównego holu lotniska, czekając na jakąkolwiek reakcję przyjaciółki na to, co przed chwilą ode mnie usłyszała. Odwróciłam się i spojrzałam na nią, a ta szeroko się uśmiechała. To chyba nie było takie zabawne, upicie się i wylądowanie w łóżku z obcym, który okazuje się być kolegą kuzyna z drużyny.
Lot był długi, ale opowiedzieć o tym odważyłam się dopiero gdy wychodziłyśmy z samolotu. Tak jak było postanowione, leciałyśmy razem do Barcelony.
- Wiedziałam, że tęskniłaś za tą całą swoją Hiszpanią, ale że aż tak? To znaczy, za tym klimatem, imprezami, facetami... - Próbowała się nie śmiać.
- On jest Niemcem - odpowiedziałam dość poważnie.
- Kto jest Niemcem? - Usłyszałam przed sobą głos kuzyna, który już zabierał torbę Amelie i moją walizkę na kółkach.
- Przygoda Mai jest Niemcem - zachichotała, a ja automatycznie zmierzyłam ją wzrokiem. Wcześniej coś wspomniałam, że Eric wie o tym, że nocowałam u kogoś, ale pominęłam fakt, że on sam ma dwóch podejrzanych.
- Tak myślałem! - zawołał i gdyby miał wolne dłonie, pewnie by w nie klasnął. – A ty wiesz jak on się na ciebie wtedy patrzył wieczorem? I słyszałem, że go ostatnio laska zostawiła.
- Jeny, Eric.. A czego ty w życiu nie słyszałeś? – Wywróciłam oczami.
- Za wiele byś chciała wiedzieć… - Bronił się Bartra. Wyszliśmy z lotniska i na parkingu zapakowałyśmy się w jego samochód. Mój kuzyn zawiózł nas do mojego mieszkania, gdzie na razie miała zatrzymać się Amelie. Jutro dopiero miała mieć spotkanie z agentką, z którą ja pracowałam. Miała już dla niej pewne propozycje i ona sama nie mogła się tego doczekać.
- Tu jest odjazdowo… - wypowiedziała Amelie, gdy tylko weszłyśmy do mieszkania. Zostawiła swoją walizkę obok drzwi i weszła w głąb, by sobie wszystko obejrzeć.
- Prawda? Od razu zakochałam się w tym miejscu! Jest świetne. – Zamknęłam drzwi za nami i sama wciągnęłam swoja walizkę po schodkach na antresolę. – Jestem pewna, że Cecilia znalazła też coś odpowiedniego dla ciebie.
- Ja też mam taką nadzieję. Nie chcę ci długo siedzieć na głowie – odpowiedziała i usiadła na kanapie.
- Spokojnie. Możesz zostać ile będziesz potrzebować – zawołałam do niej z góry. Postawiłam walizkę tuż przy szafie i wróciłam na dół. – Zostawię ci na jutro zapasowe klucze, a o dziesiątej przyjedzie po ciebie Cecilia. Ja obiecałam, że jutro pojadę do Sant Jaume.
- Nie martw się mną. Dam sobie radę. – Uśmiechnęła się. – Opowiedz mi więcej o tym chłopaku! – Prawie podskoczyła. Ja nalałam soku do szklanek i dołączyłam do niej na kanapie. – Przystojny? – zapytała, a ja się zaśmiałam. – No co?
- Powiem, że jest niczego sobie.. Ale jest młodszy i od razu mówię, że nic z tego nie będzie! – powiedziałam, a ona spojrzała na mnie podejrzliwie. – Am, nie! Nie ma mowy.
- Młody, przystojny.. Sportowiec! Musi być dobry. – Poruszyła cwaniacko brwiami. – Poza tym, kiedy ostatnio kogoś miałaś?
- Dawno i szczerze nie potrzebuję.. – westchnęłam.
- Jasne, jasne.. Tylko tak mówisz, a podświadomie myślisz co innego – dodała i upiła łyk soku.
- Poczekaj, bo zaraz ja zacznę ci kogoś szukać. – Pchnęłam w nią małą poduszką.
- Możesz.. – Uśmiechnęła się szeroko. – Przyjechałam tu z myślą, że będziesz już dla mnie miała jakiegoś gorącego Hiszpana. Miałam nadzieję, że to będzie to już w pakiecie pracy tu! – Zaśmiała się.
- Coś da się zrobić. – Pokazałam jej język. Sok postanowiłyśmy zamienić na coś lepszego i mocniejszego. Wyjęłam z szafki dwa kieliszki i wino, po czym dalej zajęłyśmy się rozmową o facetach, pracy i nowym miejscu.

Większość dnia spędzona z ciocią, wujkiem i krewnymi mieszkającymi w tej samej miejscowości było naprawdę dobrym pomysłem. U każdego coś się pozmieniało, a ja o tym nie wiedziałam. Dużo rozmawiałam i żartowałam z młodszymi kuzynami, a ciotkom musiałam opowiedzieć wszystko co się działo w Stanach. Czy nie mam tam czasem kawalera, co u mojego brata i tak dalej.
Do Barcelony wróciłam popołudniowym pociągiem i prosto ze stacji poszłam do sklepu na małe zakupy. Nie mieszkałam tu długo i w lodówce były tylko podstawowe produkty. Szafki niestety świeciły pustkami. Pogoda była świetna, więc wybrałam spacer. Kupiłam kilka paczek makaronów, sosy, trochę mrożonek i słodycze. Coś by czasem mieć do szybkiego przygotowania.
Byłam już niedaleko swojego budynku, kiedy zauważyłam naprzeciw znajomą postać. Blondynka, pchająca wózek z maleńką dziewczynką. Od razu mnie zauważyła i zaczęła radośnie machać.
- Maia! Cześć! Jak miło cię widzieć. Co tutaj robisz? – Blondynka na chwilę oderwała się od wózka by mnie mocno przytulić.
- Raquel. – Uśmiechnęłam się i po chwili spojrzałam na jej córeczkę, która szczerze była mieszanką jej i Ivana. – A to pewnie nasza mała buntowniczka – zwróciłam się do niej, ale mała uśmiechnęła się tylko nieśmiało i wbiła mocniej w oparcie wózka. – Wprowadziłam się niedawno. – Wskazałam na najbliższy budynek, a tamta zrobiła wielkie oczy.
- Naprawdę?! A to niespodzianka. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – My mieszkamy tam. – Wskazała dwa budynki dalej. – A Marc w tym tutaj. - Pokazała na ten blok, który był pomiędzy moim i ich. Jedynie rozchyliłam usta. Nagle zrozumiałam dlaczego od początku to miejsce wydawało mi się przyjemnie znajome. Byłam tu już, uciekając o poranku z mieszkania młodego bramkarza! Tamte dwa bloki miały wejścia od drugiej strony osiedla, dlatego od razu na to nie wpadłam. W tej chwili byłam na siebie cholernie zła. Gdybym od razu się zorientowała, bardzo przemyślałabym wtedy mieszkanie tutaj.
- Wow. To świetnie – zawołałam z udawanym entuzjazmem najlepiej jak tylko potrafiłam.
- Powinnaś do nas wpaść wieczorem. Usiądziemy, napijemy się dobrego wina – zaproponowała Hiszpanka.
- Z chęcią, ale teraz pomieszkuje u mnie przyjaciółka i nie chcę jej zostawiać samej. – Próbowałam się jakoś wybronić.
- Zabierz ją ze sobą! – Uśmiechnęła się szeroko. – Ivan i tak już zaprosił twojego kuzyna i Melissę, więc nie będziemy sami – dodała. – Nie macie wyjścia! Widzimy się później. Może być dziewiętnasta? – zapytała, a ja pokiwałam głową. – To do zobaczenia! – zawołała i ruszyła dalej przed siebie, pchając wózek z małą Altheą.
Szybko udałam się w stronę swojego bloku i pognałam do swojego mieszkania, w którym na szczęście była już Amelie. Weszłam do środka, a ona zerwała się z kanapy, którą wcześniej okupywała z pilotem do telewizora w dłoni.
- Hej, trzeba było powiedzieć to wyszłabym po ciebie. Pomogłabym ci z tymi siatkami! – powiedziała na dzień dobry i zabrała się za rozpakowywanie ich. – Jak u rodziny?
- Wszystko dobrze, ale mów jak spotkanie z Cecilią?
- Świetnie! Mam już zaklepane mieszkanie. Całkiem niedaleko i w dobrej cenie. Co prawda nie taki luksus jak tu, ale bardzo mi się podoba! Muszę jeszcze tylko wpłacić zaliczkę i od następnego poniedziałku mogę wnosić tam swoje manatki. – Rozpromieniła się. – I miałam ci przekazać kopie umów o te dodatkowe mieszkania socjalne. – Wskazała na granatową teczkę z logiem firmy, dla której pracowała agentka nieruchomości.
- O, świetnie. Będziemy musiały tam pojechać i trochę to ogarnąć. Oscar kogoś ma nam przysłać  pod koniec tygodnia, a z Niemiec mają przyjechać odrobinę później. Damy radę z twoim mieszkaniem i tamtymi. – Uśmiechnęłam się. Prosiłam agentkę by pomogła mi też w poszukiwaniu dwóch dodatkowych mieszkań, w których zamieszkają pracownicy ze Stanów i Niemiec, którzy mają pomóc w skompletowaniu nowej ekipy. Dla mnie to wielkie odciążenie, a dla nich dobrze płatny wyjazd w delegacje. – I mamy zaproszenie na dzisiejszy wieczór.
- Tak? Do kogo?
- Opowiadałam ci, że poznałam znajomych Marca na chrzcinach. To młode małżeństwo, Ivan i Raquel. Okazało się, że mieszkają dwa bloki dalej. Będzie też Mel i mój kuzyn. W końcu może poznasz tego sławnego bliźniaka…
- Więc idziemy. – Uśmiechnęła się, ale od razu zobaczyła moją skwaszoną minę. – Nie idziemy? – zapytała niepewnie. – Mówiłaś, że są w porządku. – Sama pewnie na jej miejscu byłabym zdezorientowana.
- Wiesz też kto okazał się moim sąsiadem i tym razem mieszka tylko i wyłącznie budynek dalej? – Zacisnęłam zęby.
- Ryknę śmiechem, gdy powiesz, że ten twój Niemiec. – Wrzuciła sobie do buzi ziarenko winogrona.
- Ej, on wcale nie jest mój! – oburzyłam się i przy okazji cała zaczerwieniłam, a ona naprawdę ryknęła śmiechem, domyślając się, że to co palnęła, okazało się prawdą.
- Jeżeli będzie, to musimy być tam na pewno! Muszę go zobaczyć na żywo. – zaśmiała się. – O której mamy tam być?
- Za półtorej godziny – mruknęłam i włożyłam paczki makaronu do szafki.
- Damy radę. – Am poruszyła tylko brwiami, jakby miała dla mnie jakiś iście szatański plan. Ja miałam tylko nadzieję, że w mieszkaniu Rakiticiów spotkam tylko Marca i Melissę.

Ubrana w jasnoniebieską koszulę, włożoną w wytarte jeansy i granatowe baleriny wyszłam z mieszkania i zamknęłam za sobą drzwi. Na klatce czekała już na mnie Amelie, ubrana w materiałowe czarne spodnie i szarą bluzkę z krótkim rękawkiem. W rękach trzymała wino, które wzięłyśmy ze sobą by nie iść do nich pierwszy raz na pusto. Wyszłyśmy z budynku, a ja przez całą drogę do ich bloku modliłam się, by nie spotkać tam Marca. Wiedziałam, że będzie niezręcznie…
Tak jak byliśmy umówieni, pod ich klatką czekał na nas mój kuzyn i Melisa. W Barcelonie akurat była mama Mel, więc została w domu z Galą. Przedstawiłam ich sobie z Amelie i wspólnie zadzwoniliśmy do domofonu. Drzwi otworzył nam Ivan i zaprosił na górę. We czwórkę powędrowaliśmy na odpowiednie piętro, a w progu ich mieszkania czekała już na nas Raquel z Altheą na rękach. Zaprosiła nas od razu do dużego pokoju, gdzie na wstępie gospodarz zaproponował nam wachlarz win chorwackich i hiszpańskich. Całe szczęście, że do otwarcia biura miałyśmy jeszcze kilka dni, więc nie musiałyśmy rano wstawać… Do siebie też miałyśmy blisko.
Usiedliśmy i na początku panowie sami narzucili temat piłki, a później chwilę rozgrzebaliśmy kwestię mojej przeprowadzki i już prawie gotowego biura.
Po drugiej lampce wina, poczułam jak lekko zakręciło mi się w głowie, więc wyszłam na balkon i usiadłam na niskiej ławeczce, którą tam mieli. Dopiero po chwili mogłam wstać i podejść do barierki. Postałam tam przez kilka minut, gdy usłyszałam, że w środku podniósł się głos, ale nie zwróciłam na to nawet uwagi. Musieli wejść na jakiś dyskusyjny temat. Minęły kolejne minuty, a ja usłyszałam, że ktoś wychodzi do mnie na balkon. Pomyślałam, że to Melissa albo Amelie, sprawdzić czy już ze mną w porządku, ale zamiast nich, zobaczyłam wysokiego blondyna z lekkim uśmiechem na twarzy. Moje modły wcale nie zostały wysłuchane. Właśnie dlatego nie chciałam tu przychodzić. To było bardzo prawdopodobne, że go tutaj spotkam. Widać, że gospodarz i Marc byli naprawdę dobrymi przyjaciółmi. W szczególności, że mieszkają budynek obok siebie, a codziennie trenują razem w klubie.
- Wyszedłem się przywitać – powiedział spokojnym głosem i oparł się obok mnie. – Podobno jesteśmy teraz sąsiadami  - dodał.
- Tak wyszło. – Skinęłam głową. – Dziękuję za bransoletkę. Nie miałam pojęcia, że ją zgubiłam – przypomniałam sobie. Skoro już tu stał, nie mogłam zamilknąć albo odwrócić się na pięcie.
- Znalazłem ją wtedy w pościeli, zanim wyszedłem – powiedział, a ja jak na zawołanie zrobiłam się czerwona. – Wsadziłem do kieszeni kurtki i wyszedłem. A później już tylko spotkałem cię u Bartry – dodał uśmiechnięty. Nie wiedziałam czy nawiąże do tego, że rano tak po prostu zwiałam gdy spał czy nie… Ale gdyby to zrobił, pewnie cała bym się spaliła.
- Trochę głupio wyszło, prawda? – Skrzywiłam się. Nie chciałam tego tematu, a sama go zaczęłam.. – Przepraszam, Marc…
- Gdzie zniknęliście? Wracajcie już! – W progu balkonu pojawiła się Raquel. Popatrzyłam tylko na Niemca, a on wskazał bym pierwsza weszła do środka. Czyli temat się urwał. Albo kiedyś czeka mnie kontynuacja albo oboje przemilczymy sprawę i wszystko rozejdzie się po kościach. Zdecydowanie wolałam tę drugą opcję.
Gdy weszłam do środka, od razu napotkałam przenikliwe spojrzenie mojej przyjaciółki. Wcześniej zapowiadała, że z chęcią zobaczy na żywo Marca no i go ma… Uśmiechała się pod nosem. Czyli będę miała kolejną osobę do kolekcji, która będzie przypinała mu metkę „mojego”, tak samo jak robił to Eric. 

***
Kto już wrócił do szkoły, a kto jeszcze się obija? :)