W końcu stanęłam przed jego drzwiami i podniosłam dłoń, by
zapukać, ale nagle się wstrzymałam. Co jeżeli nie było go w domu? Wtedy całe te
to moje przedstawienie byłoby na nic. Nabrałam powietrza w płuca i wypuściłam
je, po czym zapukałam. Stałam przez kilka sekund w ciszy, ale przez to jeszcze
bardziej się denerwowałam. Nagle usłyszałam jak Marc przekręca zamek w drzwiach
i je otwiera.
- Cześć
– powiedziałam niepewnie, gdy zobaczyłam go w progu. Nie pokazywał żadnych
emocji. Tak jak nie on. Więc nie wiedziałam czy był zaskoczony moimi
odwiedzinami, zdenerwował się jeszcze bardziej czy może mu w jakiś sposób
ulżyło. Zrobił krok w tył, zapraszając mnie do środka. – Możemy porozmawiać? –
zapytałam, a on spojrzał na mnie i przybrał postawę obronną, jakby nie chciał
nic do siebie dopuścić. Przez chwilę nastała cisza, bo on wciąż nie odezwał się
ani słowem. – Jest mi naprawdę głupio przez to wszystko – zaczęłam. – Nie wiem jak mam się tłumaczyć,
ale zależy mi na tobie, Marc.
- Więc
co trudnego było z powiedzenia prawdy? Zamiast powiedzieć, że jesteś
asystentką, trzeba było od razu wystrzelić, że jesteś prezesem.
- Wiem…
- mruknęłam i zdenerwowana przygryzłam dolną wargę. Sprawiał wrażenie
niewzruszonego i szorstkiego, czyli przeciwieństwo tego jaki był dla mnie
wcześniej, ale w tym miejscu mnie to nie dziwi. – Chciałam przyjść i przeprosić
za to. Nawet nie wiedziałam czy dalej jesteś w Barcelonie czy może już
wyjechałeś.
-
Pojutrze – rzucił. – Wyjeżdżam pojutrze.
-
Rozumiem. – Skinęłam głową. – W takim razie życzę ci już wesołych świąt. –
Uśmiechnęłam się lekko i złapałam za klamkę.
-
Wzajemnie. – Usłyszałam, ale wyszłam już z mieszkania piłkarza. Nie wiem czy
wyszło lepiej czy gorzej niż się spodziewałam, bo przecież nawet nie wiedziałam
czego się spodziewać. Jedyne co czułam, to to, że ja w tym momencie nie byłam
sobą i on też. Nie miałam pojęcia co dalej powiedzieć. Nie potrafiłabym tam
wejść, zacząć wielce krzyczeć albo się z nim kłócić. To była moja wina i chyba
przeprosiny na początek wystarczą. Może później nawet zacznie ze mną normalnie
rozmawiać…
~*~
Otworzył
drzwi przyjacielowi i od razu skierował się do kuchni. Blondyn wszedł do środka
i zamknął za sobą, po czym ruszył w ślad bramkarza. Usiadł w kącie
pomieszczenia i najpierw w ciszy przyglądał się jak jeszcze zaspany Niemiec
przygotowuje dla nich kawę, a później po prostu wybuchł.
- A
jeżeli to ta jedyna?! – krzyknął, a Marc aż podskoczył i spojrzał ze
zdziwieniem na Ivana. – Sam mówiłeś, że nie czułeś się tak przy żadnej innej
dziewczynie. Poza tym była tu wczoraj przeprosić.
-
Przyszedłeś mi tu dziś prawić kazania? – zapytał bramkarz i zalał wrzątkiem
kawę.
-
Trochę tak. – Zamyślił się pomocnik.
-
Przyszła i przeprosiła, fakt… ale to ma znaczyć, że już ma być wszystko dobrze?
- Jak
nadal będziesz podchodził do tego z taki nastawieniem to oboje będziecie jak ta
cholerna czapla i żuraw. Ty przejrzysz na oczy, to jej się odechce. – Zauważył
Rakitić. Co miał innego począć? Troszczył się o przyjaciela. Widział w nim w
tym momencie siebie sprzed kilku lat, gdy to on sam emigrował do Hiszpanii i
walczył o względy Raquel. - Przyszła, przeprosiła i co?
- I
wiem, że mówiła szczerze – westchnął i upił łyk czarnej kawy. – Ja już sam
kompletnie nie wiem co robić. Teraz znam prawdę i serio jest mi obojętne czy
ona faktycznie jest prezesem czy asystentką.
- Mam
pewien pomysł na was byście mogli jakoś to uratować.. – powiedział nagle
Chorwat z dumnym uśmiechem.
~*~
Weszłam
do klatki z kilkoma torbami i pakunkami, przez co z trudem było mi nawet wyjąć
listy ze skrzynki, ale jakoś dałam radę. Wyszłam na górę, niczego nie gubiąc i
w mieszkaniu rozłożyłam wszystko na stole. Uwielbiałam świąteczny czas i
sprawianie bliskim radości poprzez prezenty, a pakowanie ich było jednym z
najlepszych zadań.
Zdjęłam
płaszcz i buty, po czym od razu zapaliłam lampki na choince, którą przystroiłam
wczoraj wieczorem po wizycie u ter Stegena. Po prostu musiałam się czymś wtedy
zająć.
Usiadłam od razu do stołu i zabrałam się za pakowanie i rozdzielanie prezentów. Całe szczęście, że udało mi się znaleźć coś dla każdego. Dla cioci, wujka, Erica i Raquel, Marca i Melissy. Kupiłam przepiękną sukienkę dla Gali oraz lalkę, a dla dzieci Raquel miałam gry planszowe i słodycze. Gdy już miałam wychodzić, pomyślałam o jeszcze jednej rzeczy. Sama nie wiem dlaczego, ale chciałabym to dać pewnej osobie. I tak pewnie spiszę to i schowam to głęboko w szafie.
Usiadłam od razu do stołu i zabrałam się za pakowanie i rozdzielanie prezentów. Całe szczęście, że udało mi się znaleźć coś dla każdego. Dla cioci, wujka, Erica i Raquel, Marca i Melissy. Kupiłam przepiękną sukienkę dla Gali oraz lalkę, a dla dzieci Raquel miałam gry planszowe i słodycze. Gdy już miałam wychodzić, pomyślałam o jeszcze jednej rzeczy. Sama nie wiem dlaczego, ale chciałabym to dać pewnej osobie. I tak pewnie spiszę to i schowam to głęboko w szafie.
Gdy już skończyłam i posprzątałam, przygotowałam sobie
gorącą herbatę i usiadłam przy stole. Przysunęłam dla siebie listy, które
wcześniej przyniosłam ze sobą i zaczęłam je przeglądać. Pierwsza koperta była
od banku, który co roku przesyłał życzenia, później kolejny z jakimiś reklamami
i jeszcze kilka ulotek. Na samym końcu w ręce wpadła mi idealnie czysta koperta.
Niezaadresowana do nikogo. Zmarszczyłam powieki i z ciekawością rozerwałam ją.
Jednak zanim wyjęłam to co było w środku, pomyślałam o milionie różności, które
mogłoby się tam znajdować. Zdjęcia albo jakiś list… Nie miałam zielonego
pojęcia. Sięgnęłam do środka i wyjęłam z koperty bilet. Bilet samolotowy na jutro
na godzinę 12:00 z El Prat do Mönchengladbach. Wpatrywałam się w niego przez
dłuższą chwilę. Nie miałam pojęcia co o tym myśleć. Był od Marca? Wczoraj nic
nie wskazywało na to, że chciałby bym z nim leciała. Baaa, nic nie wskazywało
na to byśmy w jakiś sposób mieli się pogodzić i wrócić chociażby do
przyjaźnienia się. Marc był albo zgrywał twardego i szorstkiego dla mnie.
Następnego
ranka pobudkę miałam o godzinie ósmej.
Ktoś uporczywie dobijał się do moich drzwi i dzwonił dzwonkiem. Leniwie
zwlekłam się z łóżka i na wpół śpiąco podreptałam na dół. W nocy nie mogłam
spać, bo myślałam nad podesłanym biletem. Myślałam, że może Marc się odezwie w
związku z tym, ale nic.
Otworzyłam drzwi i zanim w ogóle zdążyłam zobaczyć kto
przyszedł, grupka dziewczyn weszła bez słowa do mojego mieszkania. Amelie,
Melissa, Raquel i Coral stanęły na środku, mierząc mnie wzrokiem.
- Czyś
ty do reszty zgłupiała? – Podniesiony głos Mel obudził mnie do końca. – Dopiero
po takim czasie dowiaduję się o twoich… wyczynach?!
-
Dzięki, Am – rzuciłam do przyjaciółki.
- Ktoś
w końcu musiał postawić cię do pionu, a sama nie dawałam już rady! Poza tym
Raquel powiedziała nam o bilecie.
-
Bilecie? – powtórzyłam i spojrzałam wyczekująco na blondynkę.
- Można
by powiedzieć, że mój mąż trochę podsunął taki pomysł Marcowi… - Uśmiechnęła
się szeroko.
- Nie
owijając w bawełnę, sądząc po tym, że ter Stegen ostatnio chodzi jakiś taki
przybity, nie jesteś mu obojętna. – Dowodzenie przejęła Coral. – A wiemy to z
relacji chłopaków.
-
Powinnaś lecieć z nim na święta do Niemiec
- powiedziała Amelie.
- I
zapomnieć o tym całym kłamstwie – dodała Mel. – Mieliście na starcie lekką
dramę, ale zawsze ze wszystkiego jest jakieś wyjście.
- A
Marc wykonał pierwszy krok na zgodę. – Zauważyła Am.
- Ale
tak od razu zabierać mnie do swojej rodziny? – jęknęłam.
-
Obojętnie gdzie i do kogo – westchnęła Mel. – Macie tam lecieć i wrócić jako
zakochana parka, od której chce się wymiotować tęczą – dodała i złapała mnie za
ramię. – Idź i weź prysznic, a my cię spakujemy. – Zaprowadziła mnie do samej
łazienki i zasunęła za mną drzwi. Słyszałam tylko jak zaczynają przeszukiwać
moją szafę, wyciągać walizkę i dyskutować pomiędzy sobą.
Siedziałam
na miejscu pasażera samochodu partnerki swojego kuzyna, która odwoziła mnie na
lotnisko. Chciały jechać wszystkie, ale Melissa stwierdziła, że poradzi sobie
ze mną, w razie gdybym jednak chciała zrezygnować z wyjazdu.
Tak naprawdę nawet nie wiedziałam co mam w walizce, bo zanim
wyszłam z łazienki, one już ją zamykały. Do podręcznej torebki wsadziły mi
telefon, portfel, dokumenty i bilet, po czym zaczęły przekrzykiwać się jedna
przez drugą co powinnam jeszcze wziąć. Czułam się jakbym była w jednym wielkim
bałaganie, którego powodem mogłam być ja.
- Pamiętaj…
- Oderwałam się nagle od szyby, przez którą ciągle spoglądałam. – Zabierzcie z
mojego mieszkania prezenty dla wszystkich. Są podpisane.
-
Dobrze, będę pamiętać – zaśmiała się pod nosem.
- I
chyba jeszcze zdążę jeszcze zadzwonić do cioci i powiedzieć jej, że mnie nie
będzie – mówiłam. – I muszę…
- Maia,
bez urazy, ale przestań już mówić! Niczym się nie przejmuj, bo wszystko w domu
wytłumaczymy. Masz się zająć sobą i ter Stegenem.
-
Denerwuję się – powiedziałam cicho.
-
Widzę. – Skinęła głową. – Posłuchaj, gdyby Marc nie chciał się pogodzić, nie
wrzuciłby ci do skrzynki tego biletu – dodała. Właśnie przed sobą zobaczyłam
gmach lotniska, pod który podjechałyśmy. Moje nogi w tym momencie były jak z
waty, a w gardle całkowicie mi zaschło. Czułam się jakbym miała podjąć dziś
najważniejszą decyzję w całym moim życiu.
Melissa zaparkowała na wolnym miejscu niedaleko wejścia do
budynku i spojrzała na mnie, po czym szeroko się uśmiechnęła, wyśmiewając moje
przerażenie wymalowane na twarzy. Wysiadła z samochodu i podeszła do bagażnika,
a ja wzięłam głęboki oddech i również wysiadłam.
- Za
to, że od początku nic nie wiedziałam, policzymy się gdy wrócisz. – Pokiwała mi
palcem przed oczami. – A teraz zmykaj. – Razem wyjęłyśmy moją walizkę i
postawiłyśmy ją na kółkach.
-
Odezwę się, gdy będę wiedziała na czym stoję – powiedziałam i złapałam za
uchwyt.
- Ja
myślę! A teraz już idź, bo osobiście cię do niego zaprowadzę – powiedziała całkiem
poważnie, a ja pokręciłam głową. Ruszyłam w stronę wejścia, a po drodze jeszcze
poczułam kopniaka. – To na szczęście – powiedziała uśmiechnięta Mel, gdy się
odwróciłam. Pomachała mi jeszcze, a ja posłałam jej lekki uśmiech.
Przez
wielki hol lotniska przewijały się tłumy podróżujących. Każdy ciągnął za sobą
bagaż albo pchał wózek z ich większą ilością. Przed sekundą wyminęła mnie jakaś
biegnąca dziewczynka i wpadła w ramiona przystojnego mężczyzny z olbrzymią
torbą, przewieszoną przez ramię. Po chwili dołączyła do nich niewysoka szatynka
z szerokim uśmiechem na twarzy. Takie widoki naprawdę cieszyły. Poczułam lekkie
ukłucie gdzieś w środku. Pragnienie stateczności i rodziny zaczynało po woli
wychodzić na wierzch, w szczególności gdy patrzyłam na Marca i Mel, Erica i
Raquel albo Verę i Oscara. Chciałam by na mnie też ktoś czekał, gdy wracam z
pracy albo ustawiał do pionu, gdy w czymś przesadzę.
I nagle poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Podskoczyłam
przestraszona i odwróciłam się. Przede mną stał wysoki blondyn w czarnym,
rozpiętym płaszczu.
- Nie
chciałem cię przestraszyć – odezwał się od razu, a ja w jego spojrzeniu
zobaczyłam to samo co kiedyś, gdy na mnie patrzył. – Cieszę się, że jednak
przyjechałaś – dodał, a ja po prostu musiałam się uśmiechnąć, a gdy ja to
zrobiłam, on odpowiedział tym samym. Poczułam rumieńce na swoich policzkach.
-
Zaskoczyłeś mnie tym biletem. Myślałam, że… - zaczęłam niepewnie, zakładając
włosy na ucho.
-
Zapomnijmy o wszystkim – przerwał mi. – Zacznijmy od samego początku –
powiedział i wtedy pomiędzy nami nastała chwila ciszy. Wzięłam głęboki oddech i
wyciągnęłam dłoń w jego stronę.
- Maia.
-
Marc-Andre – odpowiedział i uścisnął ją, jednocześnie szeroko się uśmiechając.
-
Trochę długie – palnęłam i oboje wybuchnęliśmy śmiechem. To samo rzuciłam, gdy
przedstawił mi się po raz pierwszy przy barze. Po chwili jakoś tak
automatycznie spojrzeliśmy sobie w oczy.
- Więc Maiu,
dałabyś się porwać na święta w moje rodzinne strony? – zapytał z tą iskierką w
oku.
- Teraz
to już nie mam chyba wyjścia. – Uśmiechnęłam się, a on podszedł i mocno mnie do
siebie przytulił. Dostałam drugą szansę od piłkarza i wiem, że już jej nigdy w
życiu nie zmarnuję. - I mam coś dla ciebie... - dodałam, a on zmarszczył brwi. Wyjęłam z kieszeni białą kopertę i podałam mu. Zaciekawiony wyjął ozdobną kartkę, którą kupiłam z innymi prezentami dzień wcześniej. - Tak jak ustaliliśmy, ja przygotowuje śniadania, a ty kolacje - powiedziałam. Trzymał w ręce spisany przeze mnie kontrakt, który kiedyś w żartach wymyśliliśmy.
- A co z umową małżeństwa? - Uniósł brew z uśmiechem.
- Z tym to może jeszcze zaczekajmy - zaśmiałam się. - Przecież dopiero co się poznaliśmy - dodałam, a on od razu pochylił się i mnie pocałował.
- A co z umową małżeństwa? - Uniósł brew z uśmiechem.
- Z tym to może jeszcze zaczekajmy - zaśmiałam się. - Przecież dopiero co się poznaliśmy - dodałam, a on od razu pochylił się i mnie pocałował.
***
Został już tylko epilog.
A TU jest wiadomość dla was :)