piątek, 10 marca 2017

ROZDZIAŁ 13


          Nie pamiętam kiedy ostatni raz aż tak się denerwowałam. Chodziłam w kółko tuż przed drzwiami wejściowymi do klatki, gdzie mieściło się mieszkanie Marca. W ciepłej kurtce i opatulona dużym szalem mogłam jeszcze tak nadrabiać kilometrów. Nawet nie wiedziałam ile już tam jestem, ale czekałam na jakikolwiek znak, który miał mnie pchnąć dalej. Najpierw rozmowa z kuzynami, później z Am i na końcu wczorajsza z Raquel, dodały mi odrobinę odwagi, ale widząc po mnie, była to maleńka odrobina. Nagle za mną otworzyły się drzwi i z klatki wyszła jakaś kobieta, a ja mało myśląc, wślizgnęłam się do środka, zanim drzwi zdążyły się zamknąć. Zaczęłam wychodzić na górę, ale bardzo wolno. Dopiero zaczęłam sobie układać w głowie co mogę powiedzieć bramkarzowi.
W końcu stanęłam przed jego drzwiami i podniosłam dłoń, by zapukać, ale nagle się wstrzymałam. Co jeżeli nie było go w domu? Wtedy całe te to moje przedstawienie byłoby na nic. Nabrałam powietrza w płuca i wypuściłam je, po czym zapukałam. Stałam przez kilka sekund w ciszy, ale przez to jeszcze bardziej się denerwowałam. Nagle usłyszałam jak Marc przekręca zamek w drzwiach i je otwiera.    
                - Cześć – powiedziałam niepewnie, gdy zobaczyłam go w progu. Nie pokazywał żadnych emocji. Tak jak nie on. Więc nie wiedziałam czy był zaskoczony moimi odwiedzinami, zdenerwował się jeszcze bardziej czy może mu w jakiś sposób ulżyło. Zrobił krok w tył, zapraszając mnie do środka. – Możemy porozmawiać? – zapytałam, a on spojrzał na mnie i przybrał postawę obronną, jakby nie chciał nic do siebie dopuścić. Przez chwilę nastała cisza, bo on wciąż nie odezwał się ani słowem. – Jest mi naprawdę głupio przez to wszystko  – zaczęłam. – Nie wiem jak mam się tłumaczyć, ale zależy mi na tobie, Marc.
                - Więc co trudnego było z powiedzenia prawdy? Zamiast powiedzieć, że jesteś asystentką, trzeba było od razu wystrzelić, że jesteś prezesem.
                - Wiem… - mruknęłam i zdenerwowana przygryzłam dolną wargę. Sprawiał wrażenie niewzruszonego i szorstkiego, czyli przeciwieństwo tego jaki był dla mnie wcześniej, ale w tym miejscu mnie to nie dziwi. – Chciałam przyjść i przeprosić za to. Nawet nie wiedziałam czy dalej jesteś w Barcelonie czy może już wyjechałeś.
                - Pojutrze – rzucił. – Wyjeżdżam pojutrze.
                - Rozumiem. – Skinęłam głową. – W takim razie życzę ci już wesołych świąt. – Uśmiechnęłam się lekko i złapałam za klamkę.
                - Wzajemnie. – Usłyszałam, ale wyszłam już z mieszkania piłkarza. Nie wiem czy wyszło lepiej czy gorzej niż się spodziewałam, bo przecież nawet nie wiedziałam czego się spodziewać. Jedyne co czułam, to to, że ja w tym momencie nie byłam sobą i on też. Nie miałam pojęcia co dalej powiedzieć. Nie potrafiłabym tam wejść, zacząć wielce krzyczeć albo się z nim kłócić. To była moja wina i chyba przeprosiny na początek wystarczą. Może później nawet zacznie ze mną normalnie rozmawiać…

~*~

                Otworzył drzwi przyjacielowi i od razu skierował się do kuchni. Blondyn wszedł do środka i zamknął za sobą, po czym ruszył w ślad bramkarza. Usiadł w kącie pomieszczenia i najpierw w ciszy przyglądał się jak jeszcze zaspany Niemiec przygotowuje dla nich kawę, a później po prostu wybuchł.
                - A jeżeli to ta jedyna?! – krzyknął, a Marc aż podskoczył i spojrzał ze zdziwieniem na Ivana. – Sam mówiłeś, że nie czułeś się tak przy żadnej innej dziewczynie. Poza tym była tu wczoraj przeprosić.
                - Przyszedłeś mi tu dziś prawić kazania? – zapytał bramkarz i zalał wrzątkiem kawę.
                - Trochę tak. – Zamyślił się pomocnik.
                - Przyszła i przeprosiła, fakt… ale to ma znaczyć, że już ma być wszystko dobrze?
                - Jak nadal będziesz podchodził do tego z taki nastawieniem to oboje będziecie jak ta cholerna czapla i żuraw. Ty przejrzysz na oczy, to jej się odechce. – Zauważył Rakitić. Co miał innego począć? Troszczył się o przyjaciela. Widział w nim w tym momencie siebie sprzed kilku lat, gdy to on sam emigrował do Hiszpanii i walczył o względy Raquel. - Przyszła, przeprosiła i co?
                - I wiem, że mówiła szczerze – westchnął i upił łyk czarnej kawy. – Ja już sam kompletnie nie wiem co robić. Teraz znam prawdę i serio jest mi obojętne czy ona faktycznie jest prezesem czy asystentką.
                - Mam pewien pomysł na was byście mogli jakoś to uratować.. – powiedział nagle Chorwat z dumnym uśmiechem.
~*~

                Weszłam do klatki z kilkoma torbami i pakunkami, przez co z trudem było mi nawet wyjąć listy ze skrzynki, ale jakoś dałam radę. Wyszłam na górę, niczego nie gubiąc i w mieszkaniu rozłożyłam wszystko na stole. Uwielbiałam świąteczny czas i sprawianie bliskim radości poprzez prezenty, a pakowanie ich było jednym z najlepszych zadań.
                Zdjęłam płaszcz i buty, po czym od razu zapaliłam lampki na choince, którą przystroiłam wczoraj wieczorem po wizycie u ter Stegena. Po prostu musiałam się czymś wtedy zająć.
Usiadłam od razu do stołu i zabrałam się za pakowanie i rozdzielanie prezentów. Całe szczęście, że udało mi się znaleźć coś dla każdego. Dla cioci, wujka, Erica i Raquel, Marca i Melissy. Kupiłam przepiękną sukienkę dla Gali oraz lalkę, a dla dzieci Raquel miałam gry planszowe i słodycze. Gdy już miałam wychodzić, pomyślałam o jeszcze jednej rzeczy. Sama nie wiem dlaczego, ale chciałabym to dać pewnej osobie. I tak pewnie spiszę to i schowam to głęboko w szafie.
Gdy już skończyłam i posprzątałam, przygotowałam sobie gorącą herbatę i usiadłam przy stole. Przysunęłam dla siebie listy, które wcześniej przyniosłam ze sobą i zaczęłam je przeglądać. Pierwsza koperta była od banku, który co roku przesyłał życzenia, później kolejny z jakimiś reklamami i jeszcze kilka ulotek. Na samym końcu w ręce wpadła mi idealnie czysta koperta. Niezaadresowana do nikogo. Zmarszczyłam powieki i z ciekawością rozerwałam ją. Jednak zanim wyjęłam to co było w środku, pomyślałam o milionie różności, które mogłoby się tam znajdować. Zdjęcia albo jakiś list… Nie miałam zielonego pojęcia. Sięgnęłam do środka i wyjęłam z koperty bilet. Bilet samolotowy na jutro na godzinę 12:00 z El Prat do Mönchengladbach. Wpatrywałam się w niego przez dłuższą chwilę. Nie miałam pojęcia co o tym myśleć. Był od Marca? Wczoraj nic nie wskazywało na to, że chciałby bym z nim leciała. Baaa, nic nie wskazywało na to byśmy w jakiś sposób mieli się pogodzić i wrócić chociażby do przyjaźnienia się. Marc był albo zgrywał twardego i szorstkiego dla mnie.

                Następnego ranka  pobudkę miałam o godzinie ósmej. Ktoś uporczywie dobijał się do moich drzwi i dzwonił dzwonkiem. Leniwie zwlekłam się z łóżka i na wpół śpiąco podreptałam na dół. W nocy nie mogłam spać, bo myślałam nad podesłanym biletem. Myślałam, że może Marc się odezwie w związku z tym, ale nic.
Otworzyłam drzwi i zanim w ogóle zdążyłam zobaczyć kto przyszedł, grupka dziewczyn weszła bez słowa do mojego mieszkania. Amelie, Melissa, Raquel i Coral stanęły na środku, mierząc mnie wzrokiem.
                - Czyś ty do reszty zgłupiała? – Podniesiony głos Mel obudził mnie do końca. – Dopiero po takim czasie dowiaduję się o twoich… wyczynach?!
                - Dzięki, Am – rzuciłam do przyjaciółki.
                - Ktoś w końcu musiał postawić cię do pionu, a sama nie dawałam już rady! Poza tym Raquel powiedziała nam o bilecie.
                - Bilecie? – powtórzyłam i spojrzałam wyczekująco na blondynkę.
                - Można by powiedzieć, że mój mąż trochę podsunął taki pomysł Marcowi… - Uśmiechnęła się szeroko.
                - Nie owijając w bawełnę, sądząc po tym, że ter Stegen ostatnio chodzi jakiś taki przybity, nie jesteś mu obojętna. – Dowodzenie przejęła Coral. – A wiemy to z relacji chłopaków.
                - Powinnaś lecieć z nim na święta do Niemiec  - powiedziała Amelie.
                - I zapomnieć o tym całym kłamstwie – dodała Mel. – Mieliście na starcie lekką dramę, ale zawsze ze wszystkiego jest jakieś wyjście.
                - A Marc wykonał pierwszy krok na zgodę. – Zauważyła Am.
                - Ale tak od razu zabierać mnie do swojej rodziny? – jęknęłam.
                - Obojętnie gdzie i do kogo – westchnęła Mel. – Macie tam lecieć i wrócić jako zakochana parka, od której chce się wymiotować tęczą – dodała i złapała mnie za ramię. – Idź i weź prysznic, a my cię spakujemy. – Zaprowadziła mnie do samej łazienki i zasunęła za mną drzwi. Słyszałam tylko jak zaczynają przeszukiwać moją szafę, wyciągać walizkę i dyskutować pomiędzy sobą.

                Siedziałam na miejscu pasażera samochodu partnerki swojego kuzyna, która odwoziła mnie na lotnisko. Chciały jechać wszystkie, ale Melissa stwierdziła, że poradzi sobie ze mną, w razie gdybym jednak chciała zrezygnować z wyjazdu.
Tak naprawdę nawet nie wiedziałam co mam w walizce, bo zanim wyszłam z łazienki, one już ją zamykały. Do podręcznej torebki wsadziły mi telefon, portfel, dokumenty i bilet, po czym zaczęły przekrzykiwać się jedna przez drugą co powinnam jeszcze wziąć. Czułam się jakbym była w jednym wielkim bałaganie, którego powodem mogłam być ja.
                - Pamiętaj… - Oderwałam się nagle od szyby, przez którą ciągle spoglądałam. – Zabierzcie z mojego mieszkania prezenty dla wszystkich. Są podpisane.
                - Dobrze, będę pamiętać – zaśmiała się pod nosem.
                - I chyba jeszcze zdążę jeszcze zadzwonić do cioci i powiedzieć jej, że mnie nie będzie – mówiłam. – I muszę…
                - Maia, bez urazy, ale przestań już mówić! Niczym się nie przejmuj, bo wszystko w domu wytłumaczymy. Masz się zająć sobą i ter Stegenem.
                - Denerwuję się – powiedziałam cicho.
                - Widzę. – Skinęła głową. – Posłuchaj, gdyby Marc nie chciał się pogodzić, nie wrzuciłby ci do skrzynki tego biletu – dodała. Właśnie przed sobą zobaczyłam gmach lotniska, pod który podjechałyśmy. Moje nogi w tym momencie były jak z waty, a w gardle całkowicie mi zaschło. Czułam się jakbym miała podjąć dziś najważniejszą decyzję w całym moim życiu.
Melissa zaparkowała na wolnym miejscu niedaleko wejścia do budynku i spojrzała na mnie, po czym szeroko się uśmiechnęła, wyśmiewając moje przerażenie wymalowane na twarzy. Wysiadła z samochodu i podeszła do bagażnika, a ja wzięłam głęboki oddech i również wysiadłam.
                - Za to, że od początku nic nie wiedziałam, policzymy się gdy wrócisz. – Pokiwała mi palcem przed oczami. – A teraz zmykaj. – Razem wyjęłyśmy moją walizkę i postawiłyśmy ją na kółkach.
                - Odezwę się, gdy będę wiedziała na czym stoję – powiedziałam i złapałam za uchwyt.
                - Ja myślę! A teraz już idź, bo osobiście cię do niego zaprowadzę – powiedziała całkiem poważnie, a ja pokręciłam głową. Ruszyłam w stronę wejścia, a po drodze jeszcze poczułam kopniaka. – To na szczęście – powiedziała uśmiechnięta Mel, gdy się odwróciłam. Pomachała mi jeszcze, a ja posłałam jej lekki uśmiech.
                Przez wielki hol lotniska przewijały się tłumy podróżujących. Każdy ciągnął za sobą bagaż albo pchał wózek z ich większą ilością. Przed sekundą wyminęła mnie jakaś biegnąca dziewczynka i wpadła w ramiona przystojnego mężczyzny z olbrzymią torbą, przewieszoną przez ramię. Po chwili dołączyła do nich niewysoka szatynka z szerokim uśmiechem na twarzy. Takie widoki naprawdę cieszyły. Poczułam lekkie ukłucie gdzieś w środku. Pragnienie stateczności i rodziny zaczynało po woli wychodzić na wierzch, w szczególności gdy patrzyłam na Marca i Mel, Erica i Raquel albo Verę i Oscara. Chciałam by na mnie też ktoś czekał, gdy wracam z pracy albo ustawiał do pionu, gdy w czymś przesadzę.
I nagle poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Podskoczyłam przestraszona i odwróciłam się. Przede mną stał wysoki blondyn w czarnym, rozpiętym płaszczu.
                - Nie chciałem cię przestraszyć – odezwał się od razu, a ja w jego spojrzeniu zobaczyłam to samo co kiedyś, gdy na mnie patrzył. – Cieszę się, że jednak przyjechałaś – dodał, a ja po prostu musiałam się uśmiechnąć, a gdy ja to zrobiłam, on odpowiedział tym samym. Poczułam rumieńce na swoich policzkach.
                - Zaskoczyłeś mnie tym biletem. Myślałam, że… - zaczęłam niepewnie, zakładając włosy na ucho.
                - Zapomnijmy o wszystkim – przerwał mi. – Zacznijmy od samego początku – powiedział i wtedy pomiędzy nami nastała chwila ciszy. Wzięłam głęboki oddech i wyciągnęłam dłoń w jego stronę.
                - Maia.
                - Marc-Andre – odpowiedział i uścisnął ją, jednocześnie szeroko się uśmiechając.
                - Trochę długie – palnęłam i oboje wybuchnęliśmy śmiechem. To samo rzuciłam, gdy przedstawił mi się po raz pierwszy przy barze. Po chwili jakoś tak automatycznie spojrzeliśmy sobie w oczy.
                - Więc Maiu, dałabyś się porwać na święta w moje rodzinne strony? – zapytał z tą iskierką w oku.
                - Teraz to już nie mam chyba wyjścia. – Uśmiechnęłam się, a on podszedł i mocno mnie do siebie przytulił. Dostałam drugą szansę od piłkarza i wiem, że już jej nigdy w życiu nie zmarnuję. - I mam coś dla ciebie... - dodałam, a on zmarszczył brwi. Wyjęłam z kieszeni białą kopertę i podałam mu. Zaciekawiony wyjął ozdobną kartkę, którą kupiłam z innymi prezentami dzień wcześniej. - Tak jak ustaliliśmy, ja przygotowuje śniadania, a ty kolacje - powiedziałam. Trzymał w ręce spisany przeze mnie kontrakt, który kiedyś w żartach wymyśliliśmy. 
                - A co z umową małżeństwa? - Uniósł brew z uśmiechem.
                - Z tym to może jeszcze zaczekajmy - zaśmiałam się. - Przecież dopiero co się poznaliśmy - dodałam, a on od razu pochylił się i mnie pocałował.

***
Został już tylko epilog.
A  TU jest wiadomość dla was :)