Po wyjściu z
lotniska, poczułam olbrzymi napływ energii. Tak właśnie podziałał na mnie
powrót do Katalonii. To samo słońce, to samo niebo, ale całkiem inne miejsce,
klimat, ludzie… Nawet jazda taksówką była inna. Z entuzjazmem małego dziecka
wpatrywałam się w przemijający obraz uliczek, jakbym widziała to po raz
pierwszy, a ja najzwyczajniej w świecie się stęskniłam za domem.
Weszliśmy do jego
mieszkania, w którym o dziwo panował idealny porządek. Na wieszakach w
przedpokoju wisiała tylko jedna kurtka, a buty były pochowane do niskiej
szafki. Nigdzie nie walały się żadne ubrania, kurze były wytarte, a podłogi
pozmywane. Tak jakby nagle to mieszkanie dostało nowego właściciela. Eric
również nie mógł uwierzyć w ten obrazek, ale szybko odnaleźliśmy sprawcę całego
zamieszania – ciocia Montse, która zostawiła karteczkę na lodówce ze słowami
zganienia dla swojego syna, że zaprosił mnie w taki bałagan. Już dawno
ustaliliśmy, że jednak zatrzymam się u Erica, gdy przylecę na chrzciny małej,
bo było bliżej do centrum, a w moim starym domu i tak mieli sporo do zrobienia
przed tym małym przyjęciem.
Zdążyłam się
rozgościć w mieszkaniu kuzyna. Rozpakowałam swoje rzeczy do pustej szafki w
drugim pokoju i później zadzwoniłam do cioci, by powiedzieć, że już jesteśmy.
Rozmawiałam z nią dobrą godzinę, zanim w końcu stwierdziłam, że jeszcze zdążymy
się nagadać następnego dnia u Marca. Później jeszcze wykręciłam numer drugiego
kuzyna, by również się zameldować w Barcelonie, a po tym położyłam się na
chwilę, by odpocząć.
Gdy się
przebudziłam, było już po dziewiętnastej. Podniosłam się z łóżka, przeczesałam
palcami włosy i wyszłam z pokoju. W dużym pokoju połączonym z kuchnią siedział
na kanapie rozłożony Eric i sam drzemał przy włączonym telewizorze. Wzięłam
sobie czystą szklankę, do której nalałam wody mineralnej i upiłam jej łyk.
- Mam pewien pomysł – powiedziałam głośniej, a
on odwrócił głowę w moją stronę i otworzył jedno oko. – Chodźmy gdzieś. –
Uśmiechnęłam się szeroko, a on westchnął. Eric zawsze był typem domatora, w
szczególności wieczorem. – Nie bądź taki! – Odstawiłam szklankę i usiadłam obok
niego. – Proszę, proszę, proszę! – Zrobiłam słodką minkę, na którą nabierałam
wszystkich już w dzieciństwie.
- Ale gdzie chcesz iść? – Usiadł prosto,
przetarł oczy i wyłączył telewizor.
- Mało to tych wszystkich klubów? Chcę się
napić i potańczyć! – powiedziałam. Tak, wspominałam, że nie znoszę tych
wszystkich sztywnych bankietów, na których pasowało zazwyczaj być, by zdobyć
klientów lub pokazać się mediom, ale imprezy tutaj… To była całkiem inna bajka.
Tu można było się pobawić i nie było jakichś tam ograniczeń. Nie wytykano ci
później, że tak nie powinnaś się ubrać czy zachować. Brakowało mi tego z
wcześniejszych lat.
- Dobra… - mruknął, a ja prawie pisnęłam. –
Wypiję kawę, przebiorę się i możemy iść – dodał, a ja pokiwałam energicznie
głową i ucałowałam go w policzek.
Eric wydawał się
być cichy i spokojny, ale gdy już udawało się go gdzieś wyciągnąć, bawił się równo
z innymi. Od razu gdy weszliśmy do klubu, wyciągnęłam go chwilę na parkiet,
gdzie wywijaliśmy do najlepszych, hiszpańskich kawałków. W San Diego czasem
wychodziliśmy z Oscarem i Veronicą na latynoskie wieczorki i bawiliśmy się do
rana, ale później trzeba było znów ubrać maskę kogoś poważnego i wstawić się na
spotkaniu zarządu firmy.
Usiedliśmy w
końcu przy barze i każde z nas zamówiło sobie po drinku. Ja nawijałam mu ciągle
o tym jak zmieniło się w tym klubie, o różnicach, porównując go do klubów w
Stanach i ludziach bawiących się, a on ciągle stukał w swój telefon. W pewnym
momencie zauważyłam, że to nie było bezcelowe. Uśmiechał się co chwilę do tego
telefonu, jakby pisał z jakąś dziewczyną.
- Eric, a czy ty czasem kogoś nie masz? –
zapytałam w jednym momencie, nagle całkowicie zmieniając temat tego o czym
mówiłam.
- Co? – Sam wyrwał się z transu. – Chyba nie..
– dodał i wtedy znów coś mu przyszyło i uśmiechnął się tak jak dziecko uśmiecha
się na widok lizaka.
- Yhmmm.. Chyba? – zaśmiałam się. – Czemu nic
nie mówiłeś?
- Bo nie wiedziałem czy cokolwiek wypali. –
Przewrócił oczami. – Wolałem przeczekać.
- Więc może zamiast tak stukać w
to szkiełko, porozmawiasz z nią na żywo?
- Ale sama chciałaś gdzieś wyjść… A nie
powinienem zostawiać cię tu samej – dodał poważnie, a ja znów się zaśmiałam.
- Nie jestem już małą dziewczynką, Eric…
Posiedzę tu chwilę i zbieram się, a ty już uciekaj do tej dziewczyny. –
Przekonywałam go. Spojrzał jeszcze na mnie niepewnie.
- No dobra. – Wsadził komórkę do kieszeni. –
To widzimy się w mieszkaniu, tak?
- Tak! – odpowiedziałam, a on ruszył w stronę
wyjścia. – Hej, Eric! – zawołałam za nim jeszcze. Odwrócił się i jeszcze na
mnie spojrzał. – Miłego wieczoru! – Uśmiechnęłam się, a on do mnie pomachał.
Odprowadziłam go wzrokiem do wyjścia i odwróciłam się znów przodem do baru, by
dokończyć swojego drinka.
Siedziałam tak
jeszcze przez chwilę i myślałam o tym jak jutro przekażę rodzinie to, że
zostaję w Barcelonie, że otwieram tu filię swojej firmy i to ja będę się nią
zajmować. Że będę tu mieszkać i mogę się z nimi wszystkimi częściej widywać. W
końcu wrócę do kibicowania Marcowi na trybunach, choć nadal będę kojarzyć tylko
jego na boisku, będę częściej u cioci i wujka, pomogę im w cukierni, gdy będę
miała wolny czas… Do tego będę spędzać więcej czasu z moją chrześnicą,
najsłodszą dziewczynką na świcie.
- Coś naprawdę mocnego, proszę. – Usłyszałam
po swojej lewej. Z ciekawości odwróciłam głowę i zobaczyłam siadającego dwa
krzesełka ode mnie młodego chłopaka. Blondyn przetarł twarz dłońmi jakby był
czymś podenerwowany i wypił od razu zawartość kieliszka, który przed sekundą
postawił przed nim barman. – Jeszcze raz – mruknął, krzywiąc się. Barman znów
zapełnił kieliszek, a chłopak natychmiastowo go opróżnił. Kiwnął ręką, prosząc
o trzecią kolejkę, ale nie zdążył złapać za kieliszek, bo ja podniosłam się,
podeszłam i wypiłam wódkę za niego. Chłopak spojrzał na mnie nieco zaskoczony i
zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu, po czym znów wrócił do góry. Od razu
zauważyłam jego szaro-niebieskie oczy, w których było coś, co mówiło, że był
smutny i jednocześnie zły.
- Z takim tempem, za pięć minut trzeba by było
cię zbierać z podłogi – powiedziałam, odstawiając kieliszek na blat. Dobrze
wiedziałam czym to by groziło, za młodu wychodziło się ze znajomymi i robiło
różne głupie rzeczy, ale on to chyba powinien wiedzieć.
- Jakoś w tym momencie jest mi to obojętne –
westchnął i przywołał barmana. – Dwa razy to samo.
- Praca czy dziewczyna? – zapytałam, a on
zaśmiał się pod nosem. Mężczyzna za barem postawił dwa kieliszki przed nami i
odszedł na drugi koniec, by obsłużyć innych.
- Podbierasz fuchę barmanowi czy z zawodu
rozwiązujesz problemy innych?
- Jak widać, barman ma sporo pracy w pierwszym
etacie, a problemy innych rozwiązuję z nudów – odparłam i oboje sięgnęliśmy po
kieliszki. Od razu się skrzywiłam, bo zdecydowanie wolałam słodsze alkohole. –
Maia. – Przedstawiłam się i odłożyłam kieliszek, odsuwając go daleko od siebie.
- Marc-Andre. – Przełknął i też odsunął
kieliszek.
- Trochę długie. - Uśmiechnęłam się lekko.
- Marc albo Mats zdecydowanie wystarczą. –
Wzruszył ramionami. – Jeżeli już wydedukowałaś mój powód, to dlaczego ty też
pijesz sama?
- Naprawdę trafiłam? – zaśmiałam się. – Czyli
to któryś z tamtych dwóch… - Przymrużyłam powieki, spoglądając na niego. –
Pierwszy czy drugi?
- Najpierw ty. – Uśmiechnął się. Na to
czekałam, ale dopiero uświadomiłam sobie to w tym momencie. Uroczo wyglądał.
- Przyszłam tu z kuzynem, ale pozwoliłam się
mu ulotnić. Opijam powrót do domu – powiedziałam.
- Więc opijmy twój powrót oraz to, że moja
dziewczyna po ponad roku mieszkania tu, stwierdziła, że to jednak nie jej świat
i wyjechała, zostawiając mnie – mówił, prawie się śmiejąc. Teraz już jemu
samemu chciało się śmiać z tego, ale ja w tym momencie pomyślałam o tym, że co
by było gdybym ja miała kogoś w Stanach. Przyjechałby by ze mną i później
zostawił, wracając znów do San Diego? – Zamawiamy coś? – zapytał, a ja skinęłam
głową i posłałam mu lekki uśmiech.
Podniosłam
powieki, ale zrobiłam to z olbrzymim trudem. Jakby przez mgłę ujrzałam przed
sobą ciemnobrązową komodę, a na niej jakieś ramki ze zdjęciami i małą doniczkę
z kwiatkiem. Najpierw pomyślałam, że wczoraj nie zauważyłam takich zmian w
pokoju w mieszkaniu Erica, ale zaraz po tym zdałam sobie jednak sprawę, że
byłoby to niemożliwe i wcale nie jestem w mieszkaniu Bartry. Podniosłam lekko
głowę i od razu poczułam jak wszystko wokół mnie zaczyna wirować. W myślach
przeklinałam wczorajszy bar i ilość wypitego przez nas alkoholu. Nas…
Bardzo delikatnie
przewróciłam się na plecy i zanim odwróciłam głowę, przeszło mi przez nią
miliony myśli. Zacisnęłam powieki i bardzo po woli przekręciłam nią w bok.
Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam obok siebie umięśnione, męskie ramię.
Otworzyłam drugie i ujrzałam blond czuprynę. Chciałam w tym momencie głośno i
siarczyście przeklnąć, ale nie mogłam. W panice podniosłam kołdrę do góry i
jednak stwierdziłam, że do czegoś tu musiało dojść. Z tego wszystkiego
zapomniałam o bólu głowy i zaczęłam kombinować, jak się stąd ewakuować i nie
obudzić chłopaka.
Najdelikatniej i
najciszej jak mogłam, wypełzłam spod kołdry i zabrałam z podłogi bieliznę oraz
sukienkę. Wyszłam do przedpokoju i tam się ubrałam. Całe szczęście, że tam były
już moje szpilki i torebka, która leżała na szafeczce. Zajrzałam jeszcze do
środka, ale raczej wszystko było na swoim miejscu. Wyszłam z mieszkania i
wylądowałam na jasnym korytarzu. Naprzeciw była winda, więc w biegu nałożyłam
szpilki i weszłam do niej. Zjechałam na parter i wyszłam z budynku, wcześniej
napotykając portiera, który zaczął mi się dziwnie przyglądać. Wylądowałam na
jakimś nowym osiedlu apartamentowców całkiem niedaleko morza. Słyszałam szum
fal, które pozwalały mi się uspokoić.
Przy wejściu jakimś
cudem udało mi się złapać wolną taksówkę, którą wróciłam do centrum. Dopiero
tam na jakimś telebimie zauważyłam, że dochodziła już ósma godzina. Pod blokiem
zapłaciłam kierowcy i jakby nigdy nic weszłam do klatki i wyjechałam na trzecie
piętro. Na spokojnie weszłam do mieszkania, będąc pewna, że Eric będzie jeszcze
spał, ale jakby na złość on stał już oparty o kuchenny blat i kończył jeść
kanapkę z sałatą, szynką i pomidorem.
- Nic nie mów. – Wycelowałam w niego palec.
- Nie miałem nawet zamiaru – zaśmiał się i
posłał mi wymowne spojrzenie, a ja skierowałam prosto do łazienki. Musiałam
wziąć prysznic i przygotować się, bo przed południem mieliśmy być już u Marca.
Całe szczęście, że
nabożeństwo nie trwało długo, bo nadal nie czułam się za dobrze, po wczorajszym
balowaniu. Później pojechaliśmy wszyscy do domu, w którym mieszkał Marc, Meli i
Gala, gdzie mieliśmy zjeść obiad. Melissa od razu zobaczyła co jest na rzeczy,
a Eric tylko przytaknął i podsunęła mi jakiś specyfik na kaca, który pomógł i
obyło się bez dalszych pytań reszty rodziny. Po prostu miałam kaca i koniec
kropka. To nic, że ten alkoholowy już przeszedł.. Pozostał ten moralny i tylko
ja o nim wiedziałam, a Eric mógł sobie tylko gdybać.
Gdy przy kawie
powiedziałam o swojej przeprowadzce, bliźniacy stali jak wmurowani, Melissa
mnie przytuliła, ciotki z wujkami i kuzynami się cieszyli, a tylko moja
ciocia-mama Montse prawie się popłakała, mówiąc że już myślała, że całkowicie
mnie jej zabrali do tej Ameryki. Poczułam się naprawdę świetnie po takim
przyjęciu i wiedziałam, że będzie już tylko lepiej.
Trochę później, gdy
cała rodzina już pojechała i zostali tylko gospodarze oraz ja i Eric, okazało
się, że miało jeszcze wpaść kilku kumpli Marca z drużyny. Sądząc po tym, ile
zostało jeszcze jedzenia, był to znakomity pomysł. Oczywiście też zaczęli się
ze mnie śmiać, że może teraz zacznę kojarzyć większą część piłkarzy.
Zabrałyśmy z Mel
tylko brudne talerze i szklanki, by je pozmywać, a chłopaki zostali
przypilnować drzemiącą Galę. Dołożyłyśmy jeszcze ma stół sałatki i ciasta, po
czym zabrałyśmy małą na górę by ją już wykąpać i przebrać w śpioszki.
Jakieś trzydzieści minut później siedziałyśmy nad nią w
sypialni i przyglądałyśmy się, jak ta leży i się do nas uśmiecha. Była już
wykąpana i przebrana, a do tego bardzo zadowolona. Nie dość że my, to ona także
miała męczący dzień. Tyle ludzi dziś przyszło ją zobaczyć i w dodatku każdy z
nich musiał ją przynajmniej chwilę ponosić.
- Dziewczyny, wszyscy już są. –
Do pokoju zajrzał Eric.
- Idź, ja zaraz z nią zejdę – powiedziała do
mnie szatynka. Ucałowałam chrześnicę w czoło i wyszłam za kuzynem. – Dużo ich
tam jest? – zapytałam cicho, schodząc po schodach.
- Kilku. – Kiwną głową i się zaśmiał. –
Poznasz zaraz chłopaków z klubu, ciesz się. – Objął mnie ramieniem i tak
zeszliśmy na dół. Pociągnął mnie za sobą do dużego salonu, gdzie siedział Marc
i jego kumple oraz ich partnerki. Mój wzrok od razu powędrował na najdalszą
kanapę, w której kącie siedział chłopak podparty na łokciu, jakoś nie biorący
udział w dyskusji pomiędzy resztą. Wysoki, dobrze zbudowany blondyn o
szaro-niebieskich oczach. I to był ten moment, kiedy nie wiedziałam w którą
stronę mam uciekać...
***
Maia w Barcelonie, Marc w rozdziale - wszystko czego chcieliście!