środa, 28 września 2016

ROZDZIAŁ 6

                Weszłam do swojego gabinetu i rozsiadłam się na wygodnym fotelu. Pierwszy dzień w pracy w nowym biurze był naprawdę dla mnie olbrzymią uciechą. Gdy w sobotę odebrałam od budowlańców symbolicznie klucze, stanęłam na środku głównego holu i obracałam się dookoła z szerokim uśmiechem. W końcu byłam na swoim. Mogłam oficjalnie ogłosić, że Morera Motors w końcu doczekało się filii w Hiszpanii, w mojej Barcelonie. Z ekscytacji, przesiedziałam tu prawie cały weekend i urządzałam swój gabinet. Co prawda miałam tu potrzebne meble, ale musiałam przynieść książki, doniczki z kwiatami, ramki ze zdjęciami i wszystko co będzie mi tu potrzebne.
                Spojrzałam na zegarek i podniosłam się z miejsca. Amelie miała zebrać wszystkich w pokoju konferencyjnym, bo delegaci ze Stanów i Niemiec byli już wczoraj w Hiszpanii. Dziś informatycy mogli zacząć programować komputery, a cała reszta przygotować się do pracy.
Wyszłam z pomieszczenia i ominęłam stanowisko mojej asystentki, Amelie. Skierowałam się długim korytarzem do konferencyjnego i już z daleka zobaczyłam jak Am właśnie z niego wychodzi i szybkim krokiem kieruje się w moją stronę.
                - Wszyscy już są? – zapytałam z uśmiechem. Nie mogłam się doczekać, kiedy oficjalnie ich powitam i zaproszę do wspólnej pracy.
                - Tak. – Skinęła głową. – Maia, poczekaj… - Chciała mnie zatrzymać, ale po prostu weszłam do środka.
 - Dzień dobry, wszystkim – powiedziałam, nawiązując kontakt wzrokowy z kilkoma pracownikami, siedzącymi po stronie okna. Przeszłam wzdłuż długiego stołu, słysząc za sobą kroki asystentki. – Bardzo cieszę się, że wszyscy już tu jesteśmy – dodałam i spojrzałam kolejno na każdego, zaczynając od swojej prawej strony. – Części z was nie znam osobiście, ale myślę, że będzie nam się dobrze pracować. – Miałam na myśli ludzi z Niemiec, którzy właśnie po tej stronie siedzieli. – Ale widzę też znajome twarze. – Po woli przesuwałam wzrokiem po lewej stronie stołu i nagle zatrzymałam się na ostatniej osobie, siedzącej najbliżej mnie. Pewna postawa, lekki uśmiech i przeszywający mnie wzrok. – Więc… - mruknęłam wybita z przemowy, którą wcześniej już miałam wymyśloną. – Naszym wspólnym zadaniem jest przygotowanie oddziału do pracy, zwerbowanie nowych pracowników i wprowadzenie ich. – Automatycznie przeniosłam wzrok na przeciwną stronę stołu. – Dziękuję, że jesteście tutaj z nami i mam nadzieję na owocną współpracę – dodałam. – Na stoliku obok drzwi, Amelie – Wskazałam na brunetkę. – Zostawiła dokładną rozpiskę i przydziały do gabinetów. Jeżeli będziecie mieć jakieś pytania, z chęcią wam pomożemy. – Skończyłam i zrobiłam krok do przodu. Moi pracownicy wstali i każdy kolejno podchodził, by uścisnąć mi dłoń. Z każdym zamieniłam po dwa słowa i kierowałam do Amelie, która pomagała odnaleźć się każdemu w naszym biurze, które zajmowało praktycznie dwa piętra. Na razie mieliśmy pracować na jednym, bo była nas garstka. Gdy przyjmiemy nową ekipę, wtedy przeniesiemy część działów wyżej. Pierwszymi osobami, które miały zabrać się do pracy byli informatycy, bo bez wgranego systemu i programów, nijak nie możemy zacząć pracy.
W pomieszczeniu zostało dosłownie kilka osób. Właśnie słuchałam pochwał na temat mojego rozwoju od głównego księgowego z San Diego, kiedy kątem oka zobaczyłam Ethana, który podniósł się ze swojego miejsca, zapinając guzik marynarki.
- Później jeszcze do pana zajrzę i porozmawiamy – zwróciłam się do księgowego, a on ukłonił się i skierował do wyjścia. Rozejrzałam się jeszcze po sali, ale przy stole nie było już nikogo. Tylko trzy osoby przy wyjściu, rozmawiające z Amelie. Ethan specjalnie czekał do tego momentu.
- Nie oczekiwałam na pomoc z Londynu – mruknęłam w jego stronę, gdy ten stanął naprzeciw mnie.
 - Też się cieszę, że cię widzę. – Uśmiechnął się. Szczupły, wysoki i przystojny chłopak, który cztery lata temu naprawdę zakręcił moim światem. Zaczął u nas wtedy pracę. Był po studiach prawniczych, ale starał się o miejsce w dziale kadr, które bardziej go interesowało, a naprawdę miał nosa do zatrudnianych ludzi, więc szybko wspiął się na wyżyny. Czarował jak tylko potrafił i szybko zdobył sympatię wszystkich w firmie. Zaprzyjaźnił się z moim bratem, któremu podobał się fakt, że staliśmy się parą. Później okazało się, że okłamywał mnie w wielu kwestiach. To nie to, że zdradzał, ale notorycznie kłamał o to gdzie wychodzi czy z kim się spotyka. Ukrywał przede mną niektóre fakty ze swojej przeszłości, o których dowiadywałam się przypadkiem. Z czasem męczyły mnie już te niespodzianki i nie chciałam żyć w kłamstwie. Zakończyło się wielką kłótnią i jego przenosinami do oddziału w Wielkiej Brytanii, którą na szczęście zajmował się Oscar.
- Wcale nie miałam tego na myśli. Co ty tu robisz? – Założyłam ręce na piersiach.
- Poprosiłem Oscara o powrót do Stanów, a on się zgodził. Na miejscu okazało się, że otwierasz tu filię, więc znów poprosiłem go o przysługę – mówił spokojnie. – Chciałem zakopać topór wojenny. Obiecuję, że będę dobrym pracownikiem, pani prezes. – Posłał mi szeroki uśmiech.
- To się okaże – szepnęłam, a on skinął głową i nie ściągając uśmiechu z twarzy, ruszył w kierunku drzwi. Wystrzeliłam z konferencyjnego jak oparzona i pognałam prosto do swojego gabinetu, a moja przyjaciółka za mną. Na miejscu od razu dopadłam do swojej komórki, która leżała na biurku.
- Właśnie to chciałam ci powiedzieć zanim weszłaś! – Usłyszałam głos Amelie. – Byłam w takim samym szoku co ty – dodała.
- Nie musisz się tłumaczyć, to Oscar go tu przysłał – warknęłam i wykręciłam jego numer, ale nie odbierał. Ciągle włączała się automatyczna sekretarka. W końcu wybrałam numer mojej bratowej. Był u nich teraz środek nocy, ale trudno.. Po chwili to właśnie Oscar odebrał połączenie.
- Cześć, Maia. Vera już śpi, co tam?
- Ja tak właściwie to do ciebie – powiedziałam zła. – Tylko telefonu nie odbierasz. Czy ty zdajesz sobie sprawę kogo ty przysłałeś do współpracy ze mną? – krzyknęłam, a Amelie wtedy zamknęła drzwi mojego gabinetu. Nikt nie musiał więcej słyszeć mojego napadu złości.
- Czyli już mieliście spotkanie.. – mruknął. – Przepraszam, ale tylko jego mogłem w tym momencie wysłać do Barcelony.
- Mogłeś mnie przynajmniej uprzedzić! – pisnęłam.
- Maia, nie będzie źle, zobaczysz. Ethan pomoże ci z ekipą i pozbędziesz się go najszybciej jak się da, okej? Może zrozumiał swój błąd i najzwyczajniej, po ludzku, będzie chciał przeprosić?
- Właśnie dziś zobaczyłam tą chęć w tym jego głupim uśmiechu…
- Kiedyś nie mogłaś przestać o nim paplać..
- Zamilcz, zdrajco! – cisnęłam. – Zadzwoń rano, gdy wstaniesz. Zdam ci relację czy Ross jeszcze żyje, a ja nadal jestem na wolności – dodałam już spokojniej. – Dobrej nocy, Oscar.
- Miłego dnia w pracy – odpowiedział i się rozłączył, a ja spojrzałam na Amelie.
- Dam radę. To przecież tylko praca. – Te słowa chyba nawet bardziej kierowałam do samej siebie, a nie do niej. Amerykanka uniosła dłonie w geście kapitulacji i wyszła z pomieszczenia, zostawiając mnie tam samą.

Wrzuciłam do swojego koszyka kilka ulubionych owoców i ruszyłam dalej. Przeszłam jeszcze przez dział ze słodyczami i skręciłam po coś do picia. Sięgnęłam po karton z sokiem pomarańczowym i rozejrzałam się jeszcze po półce w poszukiwaniu mojego ulubionego smaku. Jabłko i gruszka. Cofnęłam się o krok, by spojrzeć na wyższe półki i właśnie tam go znalazłam. Na najwyższej półce. Zbliżyłam się tak jak tylko mogłam i wspięłam się na palcach, wyciągając rękę jak najwyżej i choć brakowało mi tylko odrobiny, nie dosięgałam. Nie należałam do tych najwyższych, więc w takiej sytuacji mój wzrost był przekleństwem.
W tym momencie poczułam kogoś za sobą i zobaczyłam męską dłoń nade mną, która sięgnęła po mój karton. Odwróciłam się i zobaczyłam znajomą, uśmiechniętą twarz blondyna, dla którego zdobycie mojego soku nie było najmniejszym problemem.
- O hej.. – powiedziałam. Nie powinnam być zaskoczona jego obecnością tutaj. W końcu był to najbliższy osiedlowy market, w którym każdy mógł robić zakupy. – I dziękuję – dodałam, gdy piłkarz wsadził sok do mojego koszyka.
- Zawsze do usług. – Uśmiechnął się, a ja poczułam się tak samo jak wtedy gdy zobaczyłam go u Marca czy na balkonie u Ivana. – Co słychać? – zapytał, ciągle mnie obserwując, a ja nieśmiało założyłam kosmyk włosów za ucho. Zrobiłam krok do przodu i bardzo wolni ruszyłam w stronę kas, a on dotrzymał mi kroku.
- Amelie przeniosła się już do swojego mieszkania i otworzyli nam już biuro, więc mamy sporo pracy. Musimy przygotować wszystko do oficjalnego startu – powiedziałam.
- Przeniosłyście się, bo otworzyli filię waszej firmy tutaj, prawda? Dla ciebie to było na rękę, bo rodzina. – zapytał. Odrobinę mnie to zbiło z tropu. Byłam święcie przekonana, że wszystko wiedział.. Powiedział mu przy okazji Marc albo sama wyśpiewałam mu wtedy po pijaku… Skinęłam tylko głową i przytaknęłam. – Co to właściwie za firma? I co tam robisz?
- Produkujemy części samochodowe i akcesoria. Ja pracuję w biurze – powiedziałam zdawkowo i oboje stanęliśmy w kolejce do jedynej czynnej kasy.
- Pewnie nudno tak siedzieć ciągle w papierach? – zapytał. A ja właśnie w myślach przeleciałam wszystko to co robiłam w firmie. Od podpisywania papierków po ratowanie z opresji wszystkich przy najmniejszej awarii. Czasami było naprawdę ciekawie…
- Asystentka pani prezes ma ręce pełne roboty. – odpowiedziałam szybko. Nawet nie wiedziałam skąd mi się to wzięło! Skarciłam się od razu w myślach za kłamstwo.
- Praca u szczytu! – zaśmiał się. – Wiesz co się dzieje w firmie, dzięki temu.
- Więc nie jest nudno. – Uśmiechnęłam się lekko i wtedy przyszła moja kolej do zapłaty. Kobieta skasowała moje produkty, po czym zapłaciłam i poczekałam chwilę. Wyszłoby dziwnie, gdybym uciekła bez słowa od piłkarza. Marc miał w swoim koszyku tylko kilka rzeczy, więc szybko je spakował i równo wyszliśmy ze sklepu.
- A ty? Już chyba zadomowiłeś się w Barcelonie na dobre? – zapytałam.
- Żaden piłkarz nie może zadomowić się w jakimś miejscu na dobre. – Uśmiechnął się pod nosem. – Oczywiście są wyjątki, które spędzają całe życie w jednym klubie…
- Puyol – szepnęłam. Wspaniały człowiek, którego poznałam już lata temu, gdy pomagał Bartrze zaaklimatyzować się w pierwszej drużynie. Dużo o nim słyszałam zawsze w domu. Był takim mistrzem dla Marca.
- Na przykład. – Spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem. – Kibicujesz?
- Średnio. – Skrzywiłam się, ale odpowiedziałam szczerze. Zawsze trzymałam kciuki za Marca i życzyłam mu sukcesów, ale jakoś nie przykuwałam uwagi do meczy i wpatrywania się w zieloną murawę. Nie ekscytowałam się tym bardzo jak inni potrafili. Znałam zasady, ale to nie było czymś, na punkcie czego mogłabym oszaleć. – Ale wiem co to spalony! – zawołałam z dumą, a on zaczął się śmiać.
- Gratulacje!
- Hej, nie nabijaj się ze mnie! Aż taka dobra w tym nie jestem! Czasami jeszcze pytam się kuzynów, jeżeli chodzi o zasady!
- Tak jak ja, jeżeli chodzi o waszą kulturę i język. – Znów uśmiechnął się do mnie tak, że zrobiło mi się ciepło na policzkach. – Jeszcze go kaleczę.
- Co ty? Twój hiszpański ist sehr gut! – Zabłysnęłam, a on nie krył swojego zaskoczenia. – Szefowa zajmuje się też niemiecką filią i w dodatku mamy teraz tu pracowników z Niemiec – wytłumaczyłam, nadal brnąc w to głupie kłamstwo. Zatrzymaliśmy się tuż przed drzwiami wejściowymi do mojej klatki schodowej, a on spojrzał na drzwi i po chwili na mnie.
- Powinniśmy się umówić kiedyś na kawę – powiedział.
- Marc… - zaczęłam, spuszczając wzrok.
- Chyba jesteś mi to winna. – Uśmiechnął się, a ja dobrze wiedziałam o co mu chodzi. O moją ucieczkę nad ranem z jego mieszkania. – Nie musisz odpowiadać teraz. Jutro wyjeżdżamy na dwa dni na mecz. Umówimy się gdy wrócę, okej?
- No dobrze.. – Skinęłam głową. – Miłego dnia – dodałam i skierowałam się do drzwi, przy których mu jeszcze pomachałam i szybko wyskoczyłam schodami na swoje piętro i do mieszkania. Złapałam za komórkę i wybrałam numer przyjaciółki. – Nabroiłam! – powiedziałam, gdy tylko odebrała.
- Co znów? Zabiłaś Ethana, a ja mam ci pomóc zakopać ciało?
- Przestań, Am.. – jęknęłam. – Spotkałam na zakupach ter Stegena.
- I znów wylądowałaś w jego miękkim łóżeczku? – zaśmiała się. Nie mogła się powstrzymać od kąśliwego komentarza…
- Amelie! – Prawie krzyknęłam. – Nie! Ale powiedziałam mu, że jestem sekretarką prezes w Morera Motors…
- Dlaczego? Wiesz, że niektórzy lecą na ludzi z takimi posadami jak twoja..
- Nie wiem, tak wyszło. Po prostu. Nie chciałam by wiedział o mnie wszystko.
- No tak, Maia.. Trafia ci się taki facet, a ty kombinujesz. Jesteś dziwna.. Przecież on ci się podoba.
- Wcale tak nie powiedziałam!
- Nie musiałaś. Dobra, muszę kończyć, bo chyba przywieźli mi nową kanapę do mieszkania.
- No, dobrze, ale wiesz co w razie czego mówić?
- Że zdegradowałaś się do roli sekretarki. Dobrze, będę cię kryć. Do jutra!
- Pa.. – mruknęłam do słuchawki i odłożyłam telefon, po czym zabrałam się za wypakowywanie swoich zakupów. 
***
Ethana poznaliście, był Marc, a Maia nabroiła :D Czyli wchodzimy w te rozdziały, gdzie naprawdę historia się rozkręca :) 
Ps. Ktoś tu dziś wrócił na swój stary stadion... Do boju! :)

niedziela, 4 września 2016

ROZDZIAŁ 5

Przeszłam przez próg do głównego holu lotniska, czekając na jakąkolwiek reakcję przyjaciółki na to, co przed chwilą ode mnie usłyszała. Odwróciłam się i spojrzałam na nią, a ta szeroko się uśmiechała. To chyba nie było takie zabawne, upicie się i wylądowanie w łóżku z obcym, który okazuje się być kolegą kuzyna z drużyny.
Lot był długi, ale opowiedzieć o tym odważyłam się dopiero gdy wychodziłyśmy z samolotu. Tak jak było postanowione, leciałyśmy razem do Barcelony.
- Wiedziałam, że tęskniłaś za tą całą swoją Hiszpanią, ale że aż tak? To znaczy, za tym klimatem, imprezami, facetami... - Próbowała się nie śmiać.
- On jest Niemcem - odpowiedziałam dość poważnie.
- Kto jest Niemcem? - Usłyszałam przed sobą głos kuzyna, który już zabierał torbę Amelie i moją walizkę na kółkach.
- Przygoda Mai jest Niemcem - zachichotała, a ja automatycznie zmierzyłam ją wzrokiem. Wcześniej coś wspomniałam, że Eric wie o tym, że nocowałam u kogoś, ale pominęłam fakt, że on sam ma dwóch podejrzanych.
- Tak myślałem! - zawołał i gdyby miał wolne dłonie, pewnie by w nie klasnął. – A ty wiesz jak on się na ciebie wtedy patrzył wieczorem? I słyszałem, że go ostatnio laska zostawiła.
- Jeny, Eric.. A czego ty w życiu nie słyszałeś? – Wywróciłam oczami.
- Za wiele byś chciała wiedzieć… - Bronił się Bartra. Wyszliśmy z lotniska i na parkingu zapakowałyśmy się w jego samochód. Mój kuzyn zawiózł nas do mojego mieszkania, gdzie na razie miała zatrzymać się Amelie. Jutro dopiero miała mieć spotkanie z agentką, z którą ja pracowałam. Miała już dla niej pewne propozycje i ona sama nie mogła się tego doczekać.
- Tu jest odjazdowo… - wypowiedziała Amelie, gdy tylko weszłyśmy do mieszkania. Zostawiła swoją walizkę obok drzwi i weszła w głąb, by sobie wszystko obejrzeć.
- Prawda? Od razu zakochałam się w tym miejscu! Jest świetne. – Zamknęłam drzwi za nami i sama wciągnęłam swoja walizkę po schodkach na antresolę. – Jestem pewna, że Cecilia znalazła też coś odpowiedniego dla ciebie.
- Ja też mam taką nadzieję. Nie chcę ci długo siedzieć na głowie – odpowiedziała i usiadła na kanapie.
- Spokojnie. Możesz zostać ile będziesz potrzebować – zawołałam do niej z góry. Postawiłam walizkę tuż przy szafie i wróciłam na dół. – Zostawię ci na jutro zapasowe klucze, a o dziesiątej przyjedzie po ciebie Cecilia. Ja obiecałam, że jutro pojadę do Sant Jaume.
- Nie martw się mną. Dam sobie radę. – Uśmiechnęła się. – Opowiedz mi więcej o tym chłopaku! – Prawie podskoczyła. Ja nalałam soku do szklanek i dołączyłam do niej na kanapie. – Przystojny? – zapytała, a ja się zaśmiałam. – No co?
- Powiem, że jest niczego sobie.. Ale jest młodszy i od razu mówię, że nic z tego nie będzie! – powiedziałam, a ona spojrzała na mnie podejrzliwie. – Am, nie! Nie ma mowy.
- Młody, przystojny.. Sportowiec! Musi być dobry. – Poruszyła cwaniacko brwiami. – Poza tym, kiedy ostatnio kogoś miałaś?
- Dawno i szczerze nie potrzebuję.. – westchnęłam.
- Jasne, jasne.. Tylko tak mówisz, a podświadomie myślisz co innego – dodała i upiła łyk soku.
- Poczekaj, bo zaraz ja zacznę ci kogoś szukać. – Pchnęłam w nią małą poduszką.
- Możesz.. – Uśmiechnęła się szeroko. – Przyjechałam tu z myślą, że będziesz już dla mnie miała jakiegoś gorącego Hiszpana. Miałam nadzieję, że to będzie to już w pakiecie pracy tu! – Zaśmiała się.
- Coś da się zrobić. – Pokazałam jej język. Sok postanowiłyśmy zamienić na coś lepszego i mocniejszego. Wyjęłam z szafki dwa kieliszki i wino, po czym dalej zajęłyśmy się rozmową o facetach, pracy i nowym miejscu.

Większość dnia spędzona z ciocią, wujkiem i krewnymi mieszkającymi w tej samej miejscowości było naprawdę dobrym pomysłem. U każdego coś się pozmieniało, a ja o tym nie wiedziałam. Dużo rozmawiałam i żartowałam z młodszymi kuzynami, a ciotkom musiałam opowiedzieć wszystko co się działo w Stanach. Czy nie mam tam czasem kawalera, co u mojego brata i tak dalej.
Do Barcelony wróciłam popołudniowym pociągiem i prosto ze stacji poszłam do sklepu na małe zakupy. Nie mieszkałam tu długo i w lodówce były tylko podstawowe produkty. Szafki niestety świeciły pustkami. Pogoda była świetna, więc wybrałam spacer. Kupiłam kilka paczek makaronów, sosy, trochę mrożonek i słodycze. Coś by czasem mieć do szybkiego przygotowania.
Byłam już niedaleko swojego budynku, kiedy zauważyłam naprzeciw znajomą postać. Blondynka, pchająca wózek z maleńką dziewczynką. Od razu mnie zauważyła i zaczęła radośnie machać.
- Maia! Cześć! Jak miło cię widzieć. Co tutaj robisz? – Blondynka na chwilę oderwała się od wózka by mnie mocno przytulić.
- Raquel. – Uśmiechnęłam się i po chwili spojrzałam na jej córeczkę, która szczerze była mieszanką jej i Ivana. – A to pewnie nasza mała buntowniczka – zwróciłam się do niej, ale mała uśmiechnęła się tylko nieśmiało i wbiła mocniej w oparcie wózka. – Wprowadziłam się niedawno. – Wskazałam na najbliższy budynek, a tamta zrobiła wielkie oczy.
- Naprawdę?! A to niespodzianka. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – My mieszkamy tam. – Wskazała dwa budynki dalej. – A Marc w tym tutaj. - Pokazała na ten blok, który był pomiędzy moim i ich. Jedynie rozchyliłam usta. Nagle zrozumiałam dlaczego od początku to miejsce wydawało mi się przyjemnie znajome. Byłam tu już, uciekając o poranku z mieszkania młodego bramkarza! Tamte dwa bloki miały wejścia od drugiej strony osiedla, dlatego od razu na to nie wpadłam. W tej chwili byłam na siebie cholernie zła. Gdybym od razu się zorientowała, bardzo przemyślałabym wtedy mieszkanie tutaj.
- Wow. To świetnie – zawołałam z udawanym entuzjazmem najlepiej jak tylko potrafiłam.
- Powinnaś do nas wpaść wieczorem. Usiądziemy, napijemy się dobrego wina – zaproponowała Hiszpanka.
- Z chęcią, ale teraz pomieszkuje u mnie przyjaciółka i nie chcę jej zostawiać samej. – Próbowałam się jakoś wybronić.
- Zabierz ją ze sobą! – Uśmiechnęła się szeroko. – Ivan i tak już zaprosił twojego kuzyna i Melissę, więc nie będziemy sami – dodała. – Nie macie wyjścia! Widzimy się później. Może być dziewiętnasta? – zapytała, a ja pokiwałam głową. – To do zobaczenia! – zawołała i ruszyła dalej przed siebie, pchając wózek z małą Altheą.
Szybko udałam się w stronę swojego bloku i pognałam do swojego mieszkania, w którym na szczęście była już Amelie. Weszłam do środka, a ona zerwała się z kanapy, którą wcześniej okupywała z pilotem do telewizora w dłoni.
- Hej, trzeba było powiedzieć to wyszłabym po ciebie. Pomogłabym ci z tymi siatkami! – powiedziała na dzień dobry i zabrała się za rozpakowywanie ich. – Jak u rodziny?
- Wszystko dobrze, ale mów jak spotkanie z Cecilią?
- Świetnie! Mam już zaklepane mieszkanie. Całkiem niedaleko i w dobrej cenie. Co prawda nie taki luksus jak tu, ale bardzo mi się podoba! Muszę jeszcze tylko wpłacić zaliczkę i od następnego poniedziałku mogę wnosić tam swoje manatki. – Rozpromieniła się. – I miałam ci przekazać kopie umów o te dodatkowe mieszkania socjalne. – Wskazała na granatową teczkę z logiem firmy, dla której pracowała agentka nieruchomości.
- O, świetnie. Będziemy musiały tam pojechać i trochę to ogarnąć. Oscar kogoś ma nam przysłać  pod koniec tygodnia, a z Niemiec mają przyjechać odrobinę później. Damy radę z twoim mieszkaniem i tamtymi. – Uśmiechnęłam się. Prosiłam agentkę by pomogła mi też w poszukiwaniu dwóch dodatkowych mieszkań, w których zamieszkają pracownicy ze Stanów i Niemiec, którzy mają pomóc w skompletowaniu nowej ekipy. Dla mnie to wielkie odciążenie, a dla nich dobrze płatny wyjazd w delegacje. – I mamy zaproszenie na dzisiejszy wieczór.
- Tak? Do kogo?
- Opowiadałam ci, że poznałam znajomych Marca na chrzcinach. To młode małżeństwo, Ivan i Raquel. Okazało się, że mieszkają dwa bloki dalej. Będzie też Mel i mój kuzyn. W końcu może poznasz tego sławnego bliźniaka…
- Więc idziemy. – Uśmiechnęła się, ale od razu zobaczyła moją skwaszoną minę. – Nie idziemy? – zapytała niepewnie. – Mówiłaś, że są w porządku. – Sama pewnie na jej miejscu byłabym zdezorientowana.
- Wiesz też kto okazał się moim sąsiadem i tym razem mieszka tylko i wyłącznie budynek dalej? – Zacisnęłam zęby.
- Ryknę śmiechem, gdy powiesz, że ten twój Niemiec. – Wrzuciła sobie do buzi ziarenko winogrona.
- Ej, on wcale nie jest mój! – oburzyłam się i przy okazji cała zaczerwieniłam, a ona naprawdę ryknęła śmiechem, domyślając się, że to co palnęła, okazało się prawdą.
- Jeżeli będzie, to musimy być tam na pewno! Muszę go zobaczyć na żywo. – zaśmiała się. – O której mamy tam być?
- Za półtorej godziny – mruknęłam i włożyłam paczki makaronu do szafki.
- Damy radę. – Am poruszyła tylko brwiami, jakby miała dla mnie jakiś iście szatański plan. Ja miałam tylko nadzieję, że w mieszkaniu Rakiticiów spotkam tylko Marca i Melissę.

Ubrana w jasnoniebieską koszulę, włożoną w wytarte jeansy i granatowe baleriny wyszłam z mieszkania i zamknęłam za sobą drzwi. Na klatce czekała już na mnie Amelie, ubrana w materiałowe czarne spodnie i szarą bluzkę z krótkim rękawkiem. W rękach trzymała wino, które wzięłyśmy ze sobą by nie iść do nich pierwszy raz na pusto. Wyszłyśmy z budynku, a ja przez całą drogę do ich bloku modliłam się, by nie spotkać tam Marca. Wiedziałam, że będzie niezręcznie…
Tak jak byliśmy umówieni, pod ich klatką czekał na nas mój kuzyn i Melisa. W Barcelonie akurat była mama Mel, więc została w domu z Galą. Przedstawiłam ich sobie z Amelie i wspólnie zadzwoniliśmy do domofonu. Drzwi otworzył nam Ivan i zaprosił na górę. We czwórkę powędrowaliśmy na odpowiednie piętro, a w progu ich mieszkania czekała już na nas Raquel z Altheą na rękach. Zaprosiła nas od razu do dużego pokoju, gdzie na wstępie gospodarz zaproponował nam wachlarz win chorwackich i hiszpańskich. Całe szczęście, że do otwarcia biura miałyśmy jeszcze kilka dni, więc nie musiałyśmy rano wstawać… Do siebie też miałyśmy blisko.
Usiedliśmy i na początku panowie sami narzucili temat piłki, a później chwilę rozgrzebaliśmy kwestię mojej przeprowadzki i już prawie gotowego biura.
Po drugiej lampce wina, poczułam jak lekko zakręciło mi się w głowie, więc wyszłam na balkon i usiadłam na niskiej ławeczce, którą tam mieli. Dopiero po chwili mogłam wstać i podejść do barierki. Postałam tam przez kilka minut, gdy usłyszałam, że w środku podniósł się głos, ale nie zwróciłam na to nawet uwagi. Musieli wejść na jakiś dyskusyjny temat. Minęły kolejne minuty, a ja usłyszałam, że ktoś wychodzi do mnie na balkon. Pomyślałam, że to Melissa albo Amelie, sprawdzić czy już ze mną w porządku, ale zamiast nich, zobaczyłam wysokiego blondyna z lekkim uśmiechem na twarzy. Moje modły wcale nie zostały wysłuchane. Właśnie dlatego nie chciałam tu przychodzić. To było bardzo prawdopodobne, że go tutaj spotkam. Widać, że gospodarz i Marc byli naprawdę dobrymi przyjaciółmi. W szczególności, że mieszkają budynek obok siebie, a codziennie trenują razem w klubie.
- Wyszedłem się przywitać – powiedział spokojnym głosem i oparł się obok mnie. – Podobno jesteśmy teraz sąsiadami  - dodał.
- Tak wyszło. – Skinęłam głową. – Dziękuję za bransoletkę. Nie miałam pojęcia, że ją zgubiłam – przypomniałam sobie. Skoro już tu stał, nie mogłam zamilknąć albo odwrócić się na pięcie.
- Znalazłem ją wtedy w pościeli, zanim wyszedłem – powiedział, a ja jak na zawołanie zrobiłam się czerwona. – Wsadziłem do kieszeni kurtki i wyszedłem. A później już tylko spotkałem cię u Bartry – dodał uśmiechnięty. Nie wiedziałam czy nawiąże do tego, że rano tak po prostu zwiałam gdy spał czy nie… Ale gdyby to zrobił, pewnie cała bym się spaliła.
- Trochę głupio wyszło, prawda? – Skrzywiłam się. Nie chciałam tego tematu, a sama go zaczęłam.. – Przepraszam, Marc…
- Gdzie zniknęliście? Wracajcie już! – W progu balkonu pojawiła się Raquel. Popatrzyłam tylko na Niemca, a on wskazał bym pierwsza weszła do środka. Czyli temat się urwał. Albo kiedyś czeka mnie kontynuacja albo oboje przemilczymy sprawę i wszystko rozejdzie się po kościach. Zdecydowanie wolałam tę drugą opcję.
Gdy weszłam do środka, od razu napotkałam przenikliwe spojrzenie mojej przyjaciółki. Wcześniej zapowiadała, że z chęcią zobaczy na żywo Marca no i go ma… Uśmiechała się pod nosem. Czyli będę miała kolejną osobę do kolekcji, która będzie przypinała mu metkę „mojego”, tak samo jak robił to Eric. 

***
Kto już wrócił do szkoły, a kto jeszcze się obija? :)